9.
— O Boże, ale jedzie — oświadczył od razu na wejściu Michael, zatykając nos w tym samym momencie, w którym wszedł do kuchni.
— Co ty nie powiesz? — sarknęłam, mocniej przyciskając do twarzy swój szal praktycznie wymoczony w perfumach i mgiełkach. Jeśli dodamy do tego jeszcze zapach płynu do płukania, smród był praktycznie niewyczuwalny.
— Technicy będą za jakieś dziesięć minut. Nie dotykałaś nic poza papierem i pudełkiem? — zapytał dla pewności Cal, chowając telefon do kieszeni czarnej bluzy. Byłam szczerze zaskoczona, że nie przeszkadzał mu ten okropny zapach, wyczuwalny pomimo otwarcia okna i drzwi na szerokość.
Pokręciłam przecząco głową.
— Papier tak do końca też nie był cały dotykany, tylko blisko taśmy, od góry — dodałam przez chustę. — Jak ty znosisz ten zapach?
Hood uśmiechnął się ze sprytem.
— Nieraz pilnowałem młodszych kuzynów, zmieniałem im też pieluchy — odpowiedział z dumą.
— Ale to jest jeszcze gorsze.
Brunet wzruszył ramionami.
— Oddychaj przez usta i dasz radę.
Przewróciłam oczami, jednak już nic nie powiedziałam. Zwróciłam uwagę na Mike'a, który nadal z zatkanym nosem, przyglądał się paczce.
— Taka ładna dziewczyna, a tak tragicznie skończyła — stwierdził z politowaniem.
— Nie wiem, czy zauważyłeś, ale zabójca bierze się głównie za ładne — powiedziałam.
— Czyli brzydkie laski mają szanse się uratować! Tak jak bezmózgi w czasie apokalipsy zombie!
— Ty to jednak czasem głupi jesteś — zakomunikowałam, uderzając lekko blondyna w tył głowy, po czym wyszłam z kuchni, aby w końcu odetchnąć czystym powietrzem. — Myślę, że dziewczyny obdarzone odrobinę mniejszą ilością urody również mają się czego obawiać.
— A jeśli on jest bi i niedługo zacznie zabijać nie tylko nastolatki, ale i nastolatków też? — Tezy Clifforda robiły się coraz bardziej absurdalne.
— Twoje stwierdzenia stają się gorsze niż Macka. Jak przyszłam do nich z tymi pierwszymi wiadomościami, twierdził, że może zabójca to kobieta, która jest lesbijką i wszystkie zamordowane również nimi były.
Calum mimowolnie parsknął śmiechem, zajmując miejsce obok mnie na kanapie.
— On jest śmieszniejszy niż ty, Cliffo — oświadczył brunet.
— Doprawdy zabawne — burknął mężczyzna i usiadł po mojej lewej stronie. Zdjęłam szal z twarzy i z ulgą wzięłam głęboki wdech.
— Nie wiedziałam, że tak bardzo potrzebuję świeżego powietrza, dopóki nie doświadczyłam jego braku — ogłosiłam z westchnieniem ulgi. Mężczyźni obok mnie również mocno pociągnęli nosem, delektując się świeżym, bez żadnych śmierdzących dodatków, powietrzem.
— Też nie byłem tego świadomy — dodał Mike, w końcu odtykając nos. Cal pokiwał tylko głową w cichym podzieleniu naszego zdania.
Pomiędzy naszą trójką zapadło milczenie, które szybko zostało przerwane przez pełen zdziwienia okrzyk Michaela.
— Kiedy ty zdążyłaś kupić nową grę Spider-mana? — zadał pytanie, łapiąc pudełko w ręce.
Wzruszyłam ramionami z uśmiechem pełnym zadowolenia.
— Odstało się swoje, więc się ma — odparłam, zakładając ręce na karku.
— To nie było wtedy, kiedy wręcz mnie błagałaś, żeby wyjść wcześniej z pracy? — zauważył Cal.
— Dokładnie tak.
— Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? — zadał pytanie Mike z wielkim oburzeniem, przyciskając grę do piersi.
— Bo miałeś wtedy spotkanie z, cytuję, „jakże gorącą blondynką z długimi nogami".
Po minie Clifforda dało się zauważyć, że przypomniał sobie tamten dzień i zrozumiał.
— Fakt, nie mogłem odpuścić sobie tej randki. Będę mógł ją od ciebie pożyczyć? Proszę!
— Tę blondynkę? — zażartowałam. Mike wydał z siebie pełen męczeństwa jęk.
— A czemu nie mielibyśmy kiedyś się u ciebie spotkać? Na przykład jakoś w następnym tygodniu? — zaproponował Calum, uśmiechając się zadziornie. Od razu zaprotestowałam.
— O nie! Mowy nie ma!
— Ale czemu? To nie jest taki zły pomysł — stwierdził blondyn, od razu przyznając rację Hoodowi.
— Nie — powiedziałam stanowczo i założyłam ręce na piersi.
— Znowu przemawia przez ciebie twój introwertyzm. Nie mieszkasz sama w tym domu, zapytam się Cherry — stwierdził Cal.
Zmrużyłam oczy.
— I ty Brutusie przeciwko mnie?
Rozmowę przerwał zarówno dźwięk dzwonka do drzwi, jak i sygnał wiadomości.
— Idę otworzyć, to pewnie nasi ulubieni technicy, którzy mają jeszcze więcej pracy niż my — powiedział Clifford, wstając z kanapy. Nawet odłożył grę na stolik kawowy, co było wielce zaskakujące.
— Okej — odparłam, próbując wydobyć z kieszeni dresów, w które się przebrałam po telefonach do chłopaków, komórkę. W końcu mi się to udało. Na ekranie ukazała się kolejna w tym tygodniu wiadomość od numeru prywatnego. Czyli od naszego zabójcy.
Prywatny: Mam nadzieję, że spodobał ci się prezent
Prywatny: A zwłaszcza liścik
Praktycznie nie zwróciłam uwagi na techników, którzy próbowali ze wszystkich swoich sił rozstawić się jakoś sensownie w niedużej kuchni. Wepchnęłam się między nich, torując sobie drogę. Mężczyźni patrzyli na mnie zdziwieni.
— Dajcie mi rękawiczki — rozkazałam, wystawiając rękę po przedmiot. Ben bez słowa zapytania podał mi wykonane z lateksu rękawiczki, które sprawnym ruchem założyłam na swoje niewielkie, szczupłe dłonie.
Zajrzałam do białego pudełka, trzymając włosy, aby przypadkiem nie dotknęły żadnej niepożądanej rzeczy.
— Macie latarkę? — zadałam pytanie, stwierdzając, że zasłaniam sobie wszystko swoją własną głową.
W moje ręce po raz kolejny bez żadnego zapytania trafił pożądany przedmiot. Kliknęłam odpowiedni przycisk i latarka zaświeciła jasnym, białym światłem.
Dopiero wtedy udało mi się dojrzeć wspomniany przez zabójcę liścik. Podwinęłam rękaw bluzę i ostrożnie, bez dotykania głowy i pudełka, wyciągnęłam złożoną na pół niewielką karteczkę.
Może ta mała niespodzianka sprawi, że zaczniesz mi w końcu odpisywać? Czuję się taki samotny.
L.
Otworzyłam usta w niemym zdziwieniu. Cała grupa spojrzała mi przez ramię.
— O cholera — wymruczał Michael.
— Chloe, możemy tę kartkę? — zapytał Ben z nutą wahania w głosie. Pokiwałam tylko głową. Nie będąc w stanie odpowiedzieć, oddałam im papier bez sprzeciwu.
— Czy to by świadczyło, że on jednak coś czuje? — zastanowił się na głos Calum.
Pokręciłam głową.
— Szczerze wątpię. To wszystko wygląda na to, jakby szukał uwagi, atencji — stwierdziłam. — Bardziej zaskakujące jest jednak to, że użył pierwszej litery swojego imienia.
— Tam było „L.", prawda? — upewnił się Cliffo. — Czyli to musiał być ten Luke, o którym mówiła Fisley.
— Tylko że mężczyzn o takim imieniu jest od groma w Londynie — oświadczyłam z niezadowoleniem. — A w całej Wielkiej Brytanii jeszcze więcej. Tak naprawdę jego imię dużo nam nie daje. To jest tyle, co nic.
— Pesymistka — sarknął blondyn. — Ale lepsze to niż nic.
— Krótko mówiąc, wszystko się sprowadza do tego, że nie mamy praktycznie nic. Miło, że się zgadzacie w tej kwestii. — Calum spojrzał na nas znacząco. Od razu szło się domyślić, o co mu chodzi. Nienawidził, kiedy mając dwa różne zdania, zaczynaliśmy się sprzeczać, co często prowadziło do ostrej kłótni. Cal zawsze widział każdy zespół jako zgrany. Dobranie dwójki ludzi na posterunku nie było nigdy przypadkowe, a stanowiło pewnego rodzaju analizę, do kogo pasowałaby ta określona osoba. Dlatego też Hood starał się dusić wszelkie kłótnie w zarodku, aby nie przerodziły się one w gorszego rodzaju konflikt, który mógłby powodować problemy nie tylko na podłożu na prywatnym, ale tym bardziej na zawodowym.
— Okej, zrozumieliśmy — burknęłam.
— To dobrze. Skoro już się porozumieliśmy w tej kwestii, możemy zatem przejść do następnej rzeczy: czy zamierzasz mu odpisywać na wiadomości?
Uniosłam lewą brew.
— To chyba jasne jak słońce.
— Wolałbym, żebyś powiedziała to na głos, żebym mógł cię ochrzanić.
— Ale dlaczego miałabym mu nie odpisywać? Nie narażam się!
Mężczyźni unieśli brwi.
— Nie? Chloe, on jakimś cudem wie, gdzie mieszkasz. Zna twój numer nie wiadomo skąd. A ty jeszcze mówisz, że się nie narażasz? O zakład idę, że śledził cię i to nie raz! — oznajmił Calum, próbując przemówić mi do rozumu. — Zły humor u niego, jedna źle sformułowana wiadomość od ciebie i nie daj Boże, będziemy analizowali twoje zwłoki, albo któryś z nas dostanie twoją głowę w prezencie. Naprawdę, spodziewałem się po tobie większej dawki rozumu.
— Okej, jak tak to przedstawiasz, to jednak może być to lekkie narażanie się — przyznałam, drapiąc się po głowie.
Cal wydał pełne irytacji sapnięcie.
— Miło, że to zrozumiałaś.
— Nie chcę ci się sprzeciwiać, Calum, ale może ona rzeczywiście powinna mu odpisać? — Brunet już miał zaprotestować, jednak Michael szybko dokończył, o co mu chodziło. — Rozumiem, że się martwisz, ale on sam się tego domaga. Na dodatek jest tak zafascynowany Chloe, że nie chce jej zabić.
— To, że teraz nie chce jej uśmiercić, nie znaczy, że kiedyś mu to się to nie odmieni. I właśnie ta fascynacja mi się najbardziej nie podoba. On jest nieobliczalny.
— Tutaj trzeba przyznać rację — wymruczałam. — Ale gość jest w jakiś sposób fascynujący.
— On naprawdę cię fascynuje? — zdziwił się Michael.
— A was nie? Z całym szacunkiem co do waszej opinii, ale jest on jedynym przestępcą, którego nie mogę odnaleźć, a nawet przejrzeć do końca. I zmierzam mu odpisać, sorka chłopcy. Jeszcze mi za to kiedyś podziękujecie.
— Ja mimo to uważam to za głupotę — ogłosił Hood. — Idę zobaczyć jak im idzie, bo mam dosyć tej dyskusji.
Po tym, jak mężczyzna wyszedł z pomieszczenia, spojrzałam na Mike'a.
— A jak ty uważasz?
Blondyn westchnął.
— Nadal myślę, że to pewnego rodzaju głupota, ale masz też trochę racji. Gość jest cholernie fascynujący. Jego psychika, sposób działania i osobowość.
— A, miałam ci coś powiedzieć, ale z tego wszystkiego zapomniałam. Ashton do mnie dzwonił z zapytaniem, czy mogłabym nakreślić jakiś profil zabójcy. Według własnej opinii zupełnie anonimowo.
— I co?
— Powiedziałam mu to samo, co wam, że gość ma plan i podąża według niego. No i tę resztę.
— Nie tylko nas on fascynuje, co ani trochę nie jest zaskakujące.
— Na pudełku są odciski palców — ogłosił Hood, zaglądając do salonu.
— Co? — zapytaliśmy chórem.
—Analiza wykaże, czy to na pewno są odciski palców zabójcy. No i trzeba odszukać resztę ciała, co będzie ciężkim zadaniem, patrząc na to, kto zabił.
— Ciało jak ciało, ale naprawdę były jakieś odciski palców? — zapytał rozemocjonowany Mike. Jego zielone oczy praktycznie się świeciły. — Czy on...
— Nie — zaprotestowałam od razu. — Pamiętaj o tym, co mówiłam. On nie popełnia błędów. To są ślady palców ofiary.
— Skąd wiesz?
— Zaufaj mi. To nie są jego odciski palców. Nie ułatwiłby nam śledztwa aż tak.
Po raz kolejny z salonu usłyszeliśmy dźwięk wiadomości wydobywający się z mojego telefonu. Odwróciliśmy głowy na sygnał, po czym spojrzeliśmy po sobie. W końcu wzięłam urządzenie do ręki, jednocześnie trochę się bojąc, jak i będąc podekscytowaną na to, jaką treść zobaczę na ekranie.
Prywatny: Spełnisz moją prośbę, piękna policjantko i sprawisz, że poszukiwany zabójca stanie się mniej samotny?
Nawet nie spojrzałam na swoich towarzyszy. Przełknęłam głośno ślinę, wahając się do ostatniej chwili, walcząc z własnymi myślami. Wiedziałam, że to, co teraz zrobię, to będzie już ostatecznie.
I niech mnie piorun strzeli, diabeł porwie, cokolwiek.
Ja: Tak
Byłam gotowa na kazanie ze strony Caluma i Michaela. Byłam gotowa na kazanie ze strony Cherry. Tak naprawdę byłam gotowa na wszystko. Jednak wiadomość, którą dostałam minutę po mojej odpowiedzi, pokazała, że jednak tak nie było.
Prywatny: Zyskałaś szansę, żeby zadać mi jedno pytanie, na które odpowiem całkowicie szczerze. Masz czas do jutra
Prywatny: Tik, tak, tik, tak, zegar tyka. Pamiętaj o tym i miłej nocy xx
//Następny rozdział będzie chyba dopiero w następnym tygodniu, bo wyjeżdżam na weekend. Jak wam się podoba? Co sądzicie o zachowaniu naszego zabójcy?//
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro