Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8.

Moment, w którym opuszczałam posterunek, aby w końcu wrócić do domu, był najlepszym punktem tego dnia. Wzięłam głęboki oddech, wciągając do nosa świeże powietrze, delektując się chłodnym wiatrem na twarzy. Przystanęłam na moment na chodniku, delektując się i zatracając się w przyjemności, zapominając o tym, z czym, a raczej z kim walczę na co dzień.

Z błogiego stanu wyrwał mnie klakson samochodu. Uchyliłam oczy po to, aby ujrzeć Cherry, a zaraz obok niej, za kierownicą, jej chłopaka, Austina.

Austin był dość wysokim, umięśnionym szatynem. Studiował medycynę i choć pochłaniał go ogrom nauki, zawsze potrafił znaleźć czas dla swoich przyjaciół i dziewczyny tak jak teraz.

— Aus odwoził mnie właśnie do domu i pomyśleliśmy, że może od razu wpadniemy po ciebie — wyjaśniła Cherr, wychylając się przez otwarte okno. — Zauważyłam, że nie pojechałaś rano samochodem.

— Potrzebowałam się przejść — oświadczyłam krótko, otwierając tylnie drzwi czarnego BMW X5, który chłopak mojej przyjaciółki dostał na swoje dwudzieste pierwsze urodziny.

— Ciężki dzień? — zagadał Austin, wykręcając na ulicę. Rzucił mi krótkie spojrzenie w bocznym lusterku.

— Żebyś wiedział — wymruczałam, opierając rękę o drzwi samochodu, a twarz na dłoni. Jedynym, o czym dzisiaj marzyłam, to choć na moment zapomnieć o tej sprawie. Zatracić się w dobrej książce, zasłuchać się w muzyce i wlać w siebie całą butelkę wina.

— Podziwiam was, że jeszcze się nie poddaliście w kwestii tego zabójcy. Sam fakt, że nie zostawił żadnych śladów...

Pokiwałam głową, zgadzając się z mężczyzną. Sama nas podziwiałam.

— Ludzie zjedliby nas żywcem — odpowiedziałam krótko.

— Jak dodamy do tego, że jesteś uparta, to wyjdzie nam, że dopóki go nie złapiesz, to ta sprawa się nie skończy — dodała Cherr, odwracając się do tyłu i rzucając mi wesoły uśmiech pocieszenia, który sprawił, że taki sam gest wstąpił na moją twarz.

— Bingo, koleżanko.



Cherry otworzyła mieszkanie swoimi kluczami, dzięki czemu ja nie była zmuszona wyciągać kompletu swoich. Z ulgą ściągnęłam buty z nóg i z rozkoszą dotknęłam zimnej terakoty. Kilka godzin w szpilkach porządnie dawało się we znaki.

— Idę zrobić coś do jedzenia — oświadczyła dziewczyna, wchodząc do kuchni. — O ciebie też zadbać?

Pokręciłam przecząco głową.

— Nie jestem głodna — odparłam krótko. Ruszyłam na górę do swojego pokoju, aby potem zamknąć się w łazience i zapomnieć o całym świecie.

W momencie, gdy otworzyłam drzwi do swojej oazy spokoju, przeraziłam się. Ostatnimi czasami przychodziłam do domu późno i wcześnie wychodziłam, nie dbając o rosnący bałagan. Teraz gdy spojrzałam trzeźwo na piętrzące się ciuchy, umazane kosmetykami biurko, otwartą szafę i porozwalane po całym pomieszczeniu buty, aż dreszcz mnie przeszedł. Czułam się, jakby zrobił to ktoś obcy, ale nie ja, pedantka, odkładająca wszystko od razu na miejsce. To świadczyło o tym, w jakim pośpiechu wychodziłam rano do pracy i to już od kilku dni.

Pierwsze, co zrobiłam, to ułożyłam buty. Później oddzieliłam ubrania na te do złożenia i na te nadające się już tylko do kosza na pranie. Biurko stwierdziłam, że umyję, jak wrócę z kąpieli.

Zabrałam ze sobą stos ubrań i skierowałam się do łazienki. W momencie, gdy odkręciłam ciepłą wodę i wlałam płyn o kąpieli, poczułam zalążki relaksu. Wróciłam się po książkę, telefon i, oczywiście, obiecane samej sobie wino, po które musiałam zejść na dół do kuchni.

Nie spotkałam tam Cherry, która zapewne poszła z jedzeniem do swojego pokoju. Wzięłam butelkę słodkiego, mołdawskiego wina, jeszcze nieotwieranego i kieliszek. Zadowolona wróciłam do łazienki, zamykając drzwi na klucz.



Wchodząc do ciepłej wody, uśmiechnęłam się do siebie. Ściągnęłam maskę spokojnej, pewnej siebie, zawsze wszystko wiedzącej Chloe. Lubiłam taką siebie, jednak bywało to męczące. Miałam wrażenie, że niektórzy zapominali o tym, że też mam uczucia, chociaż nie dawałam po sobie ich poznać. Od zawsze tak robiłam, ze strachu, że ktoś mógłby uznać to za słabość.

Puściłam z telefonu muzykę, decydując się na pierwszy album Zayna. Otworzyłam książkę na odpowiedniej stronie i wzięłam łyk wina, rozkoszując się słodkim, lecz z nutką cierpkości smakiem napoju.



Tę przyjemną chwilę przerwał dzwoniący telefon. Przewróciłam oczami, niezadowolona, jednak z grzeczności postanowiłam nie odrzucać połączenia. Wzięłam urządzenie do ręki, ani trochę nie będąc zdziwioną, widząc numer Ashtona na wyświetlaczu. Byłam pewna, że zadzwoni prędzej czy później.

— Cześć Ash — przywitałam się, jednocześnie zamykając książkę, w której uprzednio zaznaczyłam odpowiednią stronę. — Co się stało, że postanowiłeś do mnie zadzwonić? Nie lubisz rozmawiać przez telefon.

W słuchawce rozległ się melodyjny śmiech blondyna.

— Czuję, że sama wiesz, o co chodzi.

— Ależ oczywiście, że wiem. Chcę to po prostu usłyszeć od ciebie, żeby nie było, że się narzucam.

— Chciałbym porozmawiać o zabójcy, którego aktualnie próbujecie wytropić.

Mimowolnie spoważniałam, choć wiedziałam, że właśnie o to chodziło dziennikarzowi.

— Próbujecie to dobre słowo — wymruczałam. — Co dokładnie chcesz wiedzieć?

— Wiem, że dopóki śledztwo nie jest zamknięte, nie mogę poznać wielu szczegółów.

W myślach przyznałam mu rację. Chociaż cała nasza grupa miała naprawdę dobre relacje i byliśmy blisko ze sobą, pewnych rzeczy po prostu nie mogliśmy mówić.

— Oczywiście zadam ci za chwilę kilka pytań, będzie tu bardziej chodziło o twoją osobistą opinię, pozostaniesz anonimowa. Wiem, jak bardzo nie lubisz być w świetle reflektorów. Jednak czy kiedy cała sprawa się zakończy, będę mógł już spytać o wszystko?

Zastanowiłam się przez moment.

— Myślę, że tak. Nie wiem, ile to potrwa, ale mam nadzieję, że nie za długo. Mamy coraz więcej ofiar. Jakie pytania chcesz mi zadać?

— Chodzi mi głównie o samego mordercę. Za kogo go uważasz, jaki według ciebie ma charakter. Czy może mieć wyrzuty sumienia, czy też może stał się maszyną do zabijania, logicznie myślącą?

Potrzebowałam kilku chwil, aby zastanowić się nad dobrymi, zadowalającymi Ashtona odpowiedziami.

— Chodzi ci głównie o moją osobistą opinię? — dopytałam.

— Dokładnie tak — zapewnił mnie mężczyzna.

— Uważam, że zabójca, to człowiek bezwzględny, myślący bardzo racjonalnie. Chłodny, ale i potrafi grać. Jestem również zdania, że ma swój plan, co widać przez to, jak z nami pogrywa. Zostawia miejsca zabójstw tak czyste, jak jeszcze nikt tego nie robił i zawsze jest krok przed nami. Złapanie go wydaje się niemożliwe, ale mam nadzieję, wręcz wierzę, że to tylko pozory.

— Jak tak ciebie słucham, to zaczynam się zastanawiać, jak wy macie zamiar go złapać.

Uśmiechnęłam się krzywo.

— Coś na pewno wymyślimy, zwłaszcza ja.

Ashton zaśmiał się.

— W to nie wątpię, jesteś bardzo kreatywną osobą. Jak uważasz, co nim kieruje?

Nad tym pytaniem nie musiałam się zastanawiać. Robiłam to już milion razy wcześniej.

— Bardzo niska samoakceptacja. Jestem zdania, że w przeszłości musiał zostać wiele razy odrzucony i teraz próbuje się odegrać, pokazując światu, jaki to wszechmocny jest i że ma cały świat w swoich rękach — odpowiedziałam, po czym przechyliłam szklane naczynie, aby resztki wina dotarły do moich ust.

— Czyli typowy facet, który musi pokazać wszystkim, jak męski jest?

— Coś w ten deseń, tylko z bardzo dużą dozą szaleństwa i, najprawdopodobniej, choroby psychicznej. Bo kto normalny zabija drugiego człowieka i to jeszcze z taką brutalnością? Trzeba być naprawdę wyoranym z moralności i sumienia, aby coś takiego robić.

— Myślę, że masz rację i to całkiem sporo. Bynajmniej, dziękuję ci za tę rozmowę. Gdybym miał jeszcze jakieś pytania, mogę dzwonić?

— Bez wahania.

— Super! Życzę ci miłego, spokojnego wieczoru.

— Ja tobie również, Ash. Dobranoc.

— Dobranoc — odpowiedział blondyn i się rozłączył.

W tym samym momencie, gdy chciałam odłożyć telefon, doszedł do mnie krzyk Cherry, próbujący zwabić mnie na dół. Zwiesiłam głowę na sekundę, próbując pogodzić się z tym, że mój wspaniały czas relaksu już minął i wyszłam z delikatnie już chłodnej wody. Ubrałam szlafrok i zeszłam po schodach na dół do kuchni, z której wołała mnie moja przyjaciółka.

— Co? — burknęłam, wchodząc do pomieszczenia. Rudowłosa wskazała głowę na niewielką paczkę owiniętą w brązowy papier.

— Stała przed drzwiami. I jest do ciebie.

Od razu zrobiłam się podejrzliwa. O tej porze nie było szans, żeby listonosz albo kurier dostarczyli pakunek, zwłaszcza że słyszałybyśmy dzwonek do drzwi. Musiał ją ktoś podrzucić.

Wzięłam jeden z ostrzejszych noży i powoli zerwałam taśmę trzymającą papier w ryzach. Odwinęłam osłonę i naszym oczom ukazało się śnieżnobiałe pudełko, którego pokrywa również była przyklejona taśmą, aby nie spadła w czasie transportu.

Serce waliło mi w piersi, gdy zrywałam oklejenie. Bałam się tego, co mogłam tam zobaczyć. I miałam rację.

Nachyliłyśmy się nad niespodziewaną paczką w tym samym momencie, gdy zdejmowałam górną część pudełka. Naszym oczom ukazała się odcięta głowa młodej dziewczyny.

Automatycznie się cofnęłyśmy, nie tylko z powodu widoku, ale i okropnego zapachu gnicia. Cherry od razu uciekła w stronę zlewu, mało nie wymiotując.

Zaczęłam szukać telefonu po kieszeniach szlafroka, jednak uświadomiłam sobie, że zostawiłam go w łazience, obok książki, pustego kieliszka po winie, razem ze wspomnieniem o spokojnym, bez żadnych niespodzianek wieczorze. Mogłam się spodziewać, że los i morderca nie dadzą mi ani szybko, ani długo wypocząć.

— Przynieś mi telefon, jest w łazience — poprosiłam zachrypniętym głosem przyjaciółkę, lekko ją szturchając. Dziewczyna tylko pokiwała głową, z ulgą przyjmując moją prośbę. Dzięki temu mogła uciec od tego obrzydliwego prezentu. W momencie, gdy wyszła, przypomniałam sobie o nadal trzymanym w ręku nożu. Rzuciłam go od razu na blat.

Mimo obrzydzenia podeszłam do stołu, aby dokładniej się przyjrzeć zawartości pudełka. Z białej tektury wystawały rude, krótko ścięte włosy. Zielone oczy zamordowanej wyrażały czyste przerażenie, a cienkie usta były otwarte w niemym krzyku. Głowę ucięto idealnie w połowie, z precyzją godną mistrza.

— Proszę — powiedział Cherr, podając mi urządzenie. Nie odważyła się wejść do kuchni, cały czas stojąc w progu, co mnie wcale nie dziwiło. Kobieta nie była przyzwyczajona do takich widoków. Nikt z nas nie był, ale niektórzy widzieli dużo, za dużo.

W pierwszej kolejności wybrałam numer do Hooda, jako do mojego szefa.

— Halo?

— Cal? Mamy pewien... problem — oświadczyłam, zacinając się w połowie zdania. Nie wiedziałam, jak to określić.

Mogłam sobie wyobrazić, jak brunet marszczy brwi.

— Co masz na myśli? — zapytał.

— Nie dostałeś dzisiaj żadnej paczki? Zwłaszcza teraz, wieczorem?

— Nie, byłem przed chwilą przed domem wyrzucić śmieci i nic nie było. Chloe, o co chodzi?

Przeczesałam włosy, aby odgarnąć opadające mi na twarz kosmyki.

— Bo ja dostałam pewien bardzo szczególny prezent. I dobrze by było, jakbyś przyjechał, bo tego nie da się opisać. Znaczy się, da, ale wolałabym tego nie robić.

Cal nie dopytywał dalej, bo wiedział, że już nic ze mnie nie wyciągnie.

— Będę za kwadrans.

Rozłączyłam się i tym razem wybrałam numer Clifforda.

— Chloe? Nie wiem jak to ująć, ale...

— Tak, wiem, że masz randkę i że ci przeszkadzam, ale to naprawdę ważne. Nie dostałeś żadnej paczki dzisiejszego wieczoru?

— Nie, skąd w ogóle taki pomysł. Czemu pytasz?

— Mógłbyś przyjechać do mnie? Wszystkiego dowiesz się na miejscu, zadzwoniłam już po Caluma.

Blondyn westchnął.

— Jak bardzo ważne to jest w skali od jeden do dziesięciu?

— Nieskończoność — sarknęłam. — Mike, dobrze wiesz, że gdyby to nie było nic ważnego, to bym nie dzwoniła i nie przeszkadzała, zwłaszcza że wiem, jakie plany masz, bądź już raczej miałeś na dzisiejszy wieczór. Mam rację, czy nie?

Mężczyzna westchnął.

— No masz. Będę za pół godziny.

Wcisnęłam czerwoną słuchawkę na ekranie, a następnie odłożyłam telefon na blat, zaraz obok noża.

— Co z tym zrobimy? — zapytała cicho Cherr.

— Poczekajmy na chłopaków — odparłam, opierając ręce o biodra. Zamknęłam na moment oczy i wzięłam głęboki wdech, aby się uspokoić, jednak ciągle miałam przed oczami widok głowy oddzielonej od reszty ciała i czułam ten okropny, mdlący zapach, jaki się wydzielał, nawet w momencie, gdy wycofałam się do salonu. Pierwszy raz w życiu nie wiedziałam, co robić. Czułam się bezradna.




//Jeśli myśleliście, że gość wcześniej był przerażający, to teraz to pewnie wybiło poza skalę. Co sądzicie, jak wam się podoba? Fajnie by było, jakbyście wyrazili swoją opinię w komentarzach. Życzę miłego wieczoru ♥//

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro