6.
Widok miejsca zbrodni automatycznie wprawił mnie w zdziwienie. Mimowolnie otworzyłam usta ze zdziwienia, jednak szybko się opanowałam. Nie mogłam dać poznać po sobie zaskoczenia — zburzyłabym swój wizerunek i autorytet.
Na miejscu przestępstwa leżał osiemnastoletni chłopak. Zarówno jego ciało, jak i otoczenie wokół niego było ubrudzone naprawdę dużo ilością krwi. Takiej, jakiej jeszcze nie widzieliśmy w tej sprawie.
— Czemu to jest chłopak? — zadał pytanie skonsternowany Michael. Nie odpowiedziałam na jego pytanie, obchodząc ciało niczemu winnego chłopaka wokoło, dokładnie się przyglądając ofierze. Ręce były całe w ranach ciętych, jednak nie to było powodem jego śmierci, nastąpiło to pośmiertnie. Sine ślady na szyi dobitnie wskazywały na uduszenie.
— To nie bez powodu jest chłopak — odpowiedziałam w końcu na pytanie Mike'a, podnosząc się z przykucnięcia.
Zielone oczy Clifforda zaświeciły się znajomym, radosnym blaskiem.
— Popełnił błąd? — zapytał z czystą nadzieją. Od razu pokręciłam przecząco głową, przez co jego entuzjazm zgasł jak przepalona żarówka.
— Nic z tych rzeczy. On nie popełnia błędów. Zamordował chłopaka, który przeszkadzał mu w zdobyciu dziewczyny.
— Czyli teoretycznie popełnił błąd, ponieważ teraz, po wypytaniu świadków będziemy wiedzieć, kogo chronić.
— Michael, mówię ci przecież, że on nie popełnia błędów! To zabójstwo nawet nie jest jego, do ciężkiej cholery! — ostatnie słowa wykrzyczałam, nie mogąc znieść podekscytowania mężczyzny.
Reakcję Clifforda można było zauważyć od razu. Zamarł z otwartymi ustami i rozszerzonymi w niemym zdziwieniu oczami.
— Co? Jak to — zaczął, wskazując na miejsce zbrodni — może nie być jego zabójstwem?
— A czy w ogóle jest podobne? — warknęłam, lecz zanim zdążyłam dopowiedzieć resztę, zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu pokazał się numer Hooda, który pewnie kręcił się dupą na krześle ze zniecierpliwienia.
— Jestem na miejscu.
— Technicy zaraz powinni być. Co widzisz?
— Dlaczego nie zadzwoniłeś przez kamerkę? Mogłabym ci wtedy pokazać — stwierdziłam. Brunet cicho przeklął w słuchawce.
— Daj mi chwilę — poprosił, po czym rozłączył połączenie.
Michael zamachał rękami, próbując zwrócić moją uwagę.
— Halo, ja tu nadal czekam na odpowiedź.
Ponownie jednak nie zdążyłam tego zrobić, bo nie dość, że przyszli technicy, to Calum zadzwonił ponownie, tylko tym razem przez kamerkę.
— Dobra, pokazuj.
Odwróciłam kamerkę, aby mój szef mógł chociaż mniej więcej zobaczyć miejsce zbrodni.
Brunet zmarszczył brwi.
— Po pierwsze, to czemu to jest chłopak, a po drugie, czemu to jest otwarta przestrzeń. A po trzecie, czemu tu jest tyle krwi.
— Uważam, że to nie nasz zabójca udusił chłopak. Owszem, przyczynił się do jego śmierci, ale to nie on wykonał ostateczny wyrok.
— Co masz dokładnie na myśli?
Spojrzałam kątem oka na mojego partnera zawodowego, który zaczynał się już naprawdę niecierpliwić, nie mogąc dostać ode mnie odpowiedzi.
— Wynajął kogoś, żeby zabił tego chłopaka. Chce, żebyśmy wszyscy myśleli, że popełnił błąd, ale on nie popełnia błędów, Calum. On ma swój plan i nawet złapanie go będzie się zgadzało, ze wszystkim, co zaplanował. Uwielbia sobie z nami pogrywać, to jest jego hobby — manipulowanie ludźmi.
Wokół mnie zapadła głucha cisza, tak samo, jak i w telefonie. Wszyscy patrzyli się na mnie z osłupieniem.
Pierwszy z szoku otrząsnął się Hood.
— Co zatem uważasz, że powinniśmy zrobić? — zapytał, przypatrując mi się uważniej.
Zawahałam się, przygryzając wargę i rozglądając się po miejscu zbrodni. W końcu odpowiedziałam:
— Po prostu róbmy swoje. Nie możemy przestać prowadzić śledztwa, bo społeczeństwo nas zje, a na dodatek będą nas gryzły wyrzuty sumienia, że jednak mogliśmy coś z tym zrobić. On i tak będzie robił swój plan, w pewnym momencie, zmęczony ucieczką, podłoży nam się sam, z własnej, nieprzymuszonej woli. Kto wie, może stanie się cud i uda nam się go złapać. No i starajmy się znaleźć jakieś sygnały świadczące o tym, gdzie i kiedy ma zamiar uderzyć. Albo chociaż gdzie, wtedy będziemy mogli chronić tę osobę.
Cal westchnął.
— Masz rację. Dobra, skoro to mamy ustalone, to pozostaje pytanie, dlaczego to chłopak.
— Próbował chronić bliską mu osobę, przez co się naraził. Stanął dla zabójcy na drodze.
— Czyli jak przepytamy najbliższe mu osoby, będziemy wiedzieli, o kogo chodzi.
Pokiwałam powoli głową.
— Owszem, choć nie zawsze to działa. Jednak musisz pamiętać o tym, co mówiłam — zabójca ma swój plan i postępuje według niego. Nie możemy myśleć, że to błąd, inaczej staniemy się za bardzo pewni siebie, myśląc, że mamy go już w garści. Przykro mi to mówić, ale nie, nie mamy. Jeszcze dużo nam brakuje, aby to się stało.
Hood powolutku przytaknął.
— Powiem to samo ludziom na posterunku. Większość z nich i tak się nas nie posłucha, ale przynajmniej będzie to powiedziane do publiczności. Tradycyjnie, po południu, chcę mieć raport na biurku, Chloe.
Zasalutowałam, próbując ukryć uśmiech. Nie wiem czemu, ale bawiło mnie to, że Hood za każdym przypominał o raporcie, skoro dostawał go praktycznie od razu po naszym powrocie na posterunek. Tak jakby zdarzało mi się kiedykolwiek o nim zapomnieć.
— Tak jest, szefie — odparłam.
— Ach i jeszcze jedno — zaczął Calum, kiedy już miałam wciskać czerwoną słuchawkę. — Jutro jest konferencja dla prasy, która będzie nadawana na żywo. Musisz na niej być, jako osoba, która prowadzi tę sprawę.
Jęknęłam.
— Przecież wiesz, że ich nienawidzę. Prasa jest gorsza niż głodne lwy. Dodajmy do tego nadmiar ludzi i ja się staje gorsza niż wściekła lwica broniąca swoich młodych.
— Ty prowadzisz tę sprawę, zatem ty musisz stanąć przed wygłodniałą zwierzynę, przykro mi.
— A nie możesz ty tego zrobić, panie komendancie? — poprosiłam, robiąc duże oczy i najsłodszą minę, jaką tylko potrafiłam.
Przyjaciel zaśmiał się.
— Wiesz dobrze, Chloe, że ta sztuczka na mnie nie działa. Ja będę stał obok, ale to ty będziesz zmuszona mówić. I to jest rozkaz służbowy.
Przewróciłam oczami.
— Zgoda. Zresztą dla rozkazu nie mogę odmówić.
— I o to mi chodziło. Raport i przyjdź do mnie, jak wrócicie.
— Przyjdę z raportem — oświadczyłam i, bez żadnego pożegnania, rozłączyłam się.
Schowałam telefon do kieszeni i się rozejrzałam. Każdy miał swoje zajęcie i jeden nie przeszkadzał drugiemu. Lubiłam to, jak każdy z nas potrafił się zorganizować, a także naszą umiejętność pracy w zespole. Wbrew pozorom na komendzie czułam się jak w drugim domu.
— Miałaś rację co do niepopełniania błędów — oznajmił Michael, przygryzając kciuka. Stanowiło to jego nawyk w momentach głębokiego zamyślenia.
Wzruszyłam ramionami, po czym związałam je na piersi.
— Mówiłam. On jest za mądry, nie popełnia błędów.
— Myślisz, że to ten Luke, z którym pisała Charlotte?
— Tak, tak właśnie uważam. Jest to wielce prawdopodobne. Szkoda tylko, że nikt jej z nim nie widział. Chociaż czekaj. — Oświeciło mnie nagle. Dosłownie czułam, jak nad moją głową zapala się lampeczka. — Pamiętasz Vaianę?
— Czwartą zabitą? No pamiętam.
— Gdy przeszukiwałam jej laptopa, a dokładniej konwersacje na portalach, to pisała tam do przyjaciółki, że wpadł jej w oko pewien blondyn i nie może go sobie wyrzucić z głowy. W momencie, gdy jej przyjaciółka zapytała o imię, ona już nie odczytała ani nie odpisała. Musiała dostać tę wiadomość w momencie, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi i przyszedł on.
— A ten gość przy barze? Nie, chwila. Mówiłaś, że z kaptura wystawały ciemne kosmyki.
Machnęłam ręką.
— To na pewno był on, pewnie pofarbował się, nie zdziwiłoby mnie to.
— Nie mamy tylko pewności, czy ten Luke na pewno jest blondynem.
— Nie zdążyliśmy porozmawiać jeszcze z przyjaciółkami pozostałych dziewczyn, bo nas tutaj wezwano. Właśnie dlatego nie lubię, jak mi się przerywa robotę w połowie — oświadczyłam z irytacją.
Mike uniósł ręce.
— Nie moja wina ani tym bardziej tego chłopaka, że się napatoczył dla zabójcy.
— On się nie napatoczył, został raczej wyśledzony. Jutro znowu bierzemy się za przesłuchania Michael.
Blondyn jęknął.
— Znowu? Nasze biuro już się za nami stęskniło.
— Ja za nim też, ale musimy to zrobić.
Mike przekrzywił w lewo głowę.
— Pamiętasz, że masz jutro konferencję?
Zmarszczyłam nos w geście niezadowolenia.
— Pamiętam aż za dobrze, nie musisz mi o tym przypominać. Zajmiemy się tymi rozmowami od razu po tej cholernej konferencji — zdecydowałam, po czym odwróciłam się w stronę naszego naukowca sądowego, Bena. — Co wiadomo na tę chwilę?
— Zgon nastąpił poprzez uduszenie, a nie podcięcie żył, ale tego się pewnie już domyślałaś. Co do tego, że to nie jest sprawka naszego zabójcy, a przynajmniej nie bezpośrednio, również się nie myliłaś. Jestem w tej sprawie od początku i jego miejsca zbrodni tak nie wyglądają.
— Kiedy mniej więcej nastąpił zgon? — zadał pytanie Clifford, kucając przy ciele młodego chłopaka.
— Godzinę, może dwie temu. Analiza wykaże to dużo dokładniej.
— Miał przy sobie jakieś dokumenty?
Ben pokręcił głową.
— Jedyne, co zostało, to komórka. To i tak dużo, informatycy więcej z niej wyczytają niż z dokumentów.
— Kto dał znać, że leży tutaj ciało tego chłopaka? — zapytałam. Wszyscy spojrzeli na mnie z konsternacją. Naukowiec wzruszył ramionami.
— Nie wiem, tego musiałabyś się dowiedzieć u ludzi, którzy odbierają telefony alarmowe. Oni ci prędzej to powiedzą niż my.
— Uważasz, że gość sam zadzwonił i poinformował o trupie? — zadał pytanie Michael, marszcząc brwi.
Pokiwałam głową.
— Tak, tak właśnie myślę. I jest to bardzo możliwa opcja, nawet jedna z najbardziej możliwych, bo jest to mocno odosobniony teren i mało kto tędy przechodzi. Mógłby minąć dobry tydzień, zanim byśmy się o tym dowiedzieli. A to dla niego za dużo. On uwielbia świętować swoje zwycięstwa, rozsmakowywać się w nich.
— Ale ty go dobrze znasz, normalnie stałaś się specjalistką w jego kwestii. Mówisz tak, jakbyś go znała naprawdę.
— Tak niestety nie jest, choć kto wie, czy nie widzimy go codziennie w tłumie.
— To trochę przerażająca wizja.
Rozbrzmiał dźwięk wiadomości tekstowej. Złapałam się za kieszeń, w której miałam telefon, chociaż wiedziałam, że to nie mój.
— To nie mój telefon — ogłosił Mike.
— Mój również nie — wymamrotałam. Rozejrzałam się po naszej grupce, jednak mina każdego z nich mówiła, że to nie ich telefon wydał dźwięk.
Mój wzrok od razu powędrował do telefonu ofiary, który obecnie spoczywał spokojnie w plastikowej, zamykanej torbie.
Wzięłam lateksowe rękawiczki z torby Bena i, po założeniu ich na dłonie, wzięłam urządzenie do ręki. Nacisnęłam przycisk odblokowywania. Mimo że telefon był zabezpieczony kodem, na ekranie pokazała się wiadomość od numeru prywatnego.
Prywatny: Czuję się, jakbyśmy znali się całe życie, Chloe
Prywatny: Jakaż szkoda, że nie zacząłem zabijać wcześniej, może mógłbym poznać cię jeszcze lepiej
Prywatny: Fascynujesz mnie
Prywatny: Nawet nie chcę cię zabić, co jest zaskakujące
Prywatny: Chciałbym trzymać cię jak ptaszka w złotej klatce
Prywatny: Uważaj, bo kto wie — może uda mi się ciebie złapać, sikoreczko?
Ścisnęłam na tyle mocno szczękę, że aż poczułam ból w niej.
— Tego pewnie też informatycy nie wyśledzą — wysyczałam, oddając chłopakom telefon.
— Co napisał? — Michael musiał pociągnąć mnie za język. Na tyle pogrążyłam się we własnej złości i rozmyślaniach, że nawet nie zwróciłam uwagi na ciekawski tłum za mną.
— Że jest mną zafascynowany, nie chce mnie zabić, ale pragnie mnie złapać i trzymać w złotej klatce niczym słowika.
— To już brzmi co najmniej niepokojąco.
— No co ty nie powiesz? — odwarknęłam. Clifford cofnął się o krok przez mój ton.
— Spokojnie, nie jestem nim, nie musisz się wyżywać.
— Nie wyżywam się, po prostu... — Wypuściłam z siebie powietrze dźwiękiem podszytym irytacją. — To jest tak cholernie frustrujące. A sam fakt, że nie mogę nic zrobić, jest jeszcze gorszy.
— Złapiemy go, Chloe. Wierzę w nas — pocieszył mnie blondyn.
— Dobrze, że chociaż ty — wymruczałam. — Bo moja nadzieja powoli wygasa.
//A mówiłam, że dzisiaj coś skrobnę//
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro