5.
— Jakie mamy plany na dzisiaj? — zapytał Michael, pochodząc do mojego biurka. Zanim mu odpowiedziałam, stuknęłam kilka razy kartkami papieru o biurko w celu ich wyrównania i odłożyłam je na prawy skraj blatu.
— Mam zamiar jeszcze raz porozmawiać ze znajomymi zamordowanych dziewczyn.
Blondyn zmarszczył brwi.
— Myślałam, że osoby, które wcześniej miały tę sprawę to zrobiły?
Spojrzałam na niego zniesmaczona.
— Owszem, ale zrobili to w tak chaotyczny i niedokładny sposób, że aż mnie trzęsie, jak czytam sprawozdanie z tych zeznań.
— W sumie miałem podobne odczucia, jak przyszło mi do czytania tamtych raportów.
Spojrzałam na niego znad rzęs.
— Ty masz podobne odczucia, jak czytasz jakikolwiek raport — stwierdziłam, wstając z krzesła. — A jak musisz jakiś napisać, to padaczka cię dopada.
Mike przewrócił oczami, ale się uśmiechnął na moje słowa.
— Przyznałbym ci rację, ale mam swój honor.
Teatralnie złapałam się za serce.
— Jak niewiele jest facetów w tych czasach, którzy mają swój honor! Przykro mi, ale nie mam dla ciebie nagrody z tej okazji, a wręcz przeciwnie — trochę pracy do zrobienia.
Na twarzy Clifforda pojawił się grymas.
— Nie dobijaj bardziej, po prostu się za to bierzmy.
Uśmiechnęłam się niczym aniołek w jego stronę.
— Podoba mi się to podejście. Najpierw pogadamy z przyjaciółką pierwszej zamordowanej, no a później po kolei.
— Ludźmi z zajęć, ze szkoły też się zajmiemy?
— Jak najbardziej. Ci, którzy mówią najmniej, wiedzą najwięcej. Pamiętaj o tym.
Powolnym krokiem skierowaliśmy się do gabinetu dyrektora jednej z dwóch szkół, do której uczęszczały dwie z czterech naszych ofiar. Michael cicho zapukał w drewniane drzwi. Po niecałych trzydziestu sekundach odpowiedziało nam „proszę". Cliffo, niczym prawdziwy gentleman, puścił mnie pierwszą, a dopiero potem wszedł on. Nigdy nie byłam pewna, czy kierował się zwykłą uprzejmością, czy może moją wspaniałą intuicją.
— Dzień dobry nadinspektor Sherridan i inspektor Clifford, jesteśmy tutaj w sprawie Keyley Finn i Charlotte Black — oświadczyłam, jednocześnie pokazując odznakę. Byłam pewna, że mój partner zrobił to samo.
— Ach, chodzi o te dwie zamordowane uczennice — wymruczał dyrektor, George Blythe, marszcząc brwi. Był mężczyzną koło pięćdziesiątki z widocznymi prześwitami na głowie i nadprogramowymi kilogramami. Kłopoty z żoną i bycie maminsynkiem były widoczne jak na dłoni. — Nie rozwiązaliście jeszcze tej sprawy?
— Nadal nad nią pracujemy. Chcieliśmy porozmawiać o Keyley i Charlotte nie tylko z nauczycielami, ale też i z uczniami.
— Rozumiem. Mam nadzieję, że są państwo świadomi, że naszym celem jest chronienie uczniów między innymi przed stresem tego rodzaju...
Ostatkiem sił powstrzymałam się przed przewróceniem oczami. Bycie życiową ciapą przekładało się nie tylko na część prywatną, ale i na zawodową. Zaczynało mnie dopadać zażenowanie postawą mężczyzny.
— Chce pan, żebyśmy odnaleźli człowieka, który zamordował już cztery dziewczyny i może to zrobić po raz kolejny? Czy może nie chce pan sprawiedliwości dla nich?
Mężczyzna od razu zamknął usta i zwiesił głowę ze skrępowaniem. Stawałam się coraz bardziej poirytowana tą rozmową, a prowadziłam ją niecałe dwie minuty.
— Nie widzę przeciwwskazań, żeby państwo porozmawiali z uczniami, jeśli pomoże to śledztwie — oświadczył, wracając na swoje miejsce przy biurku.
Kiwnęłam głową.
— Dziękujemy bardzo.
Po wyjściu z gabinetu wydałam z siebie westchnięcie pełne irytacji.
— Czasami zastanawiam się, czemu wybrałam pracę z ludźmi, skoro tak bardzo mnie irytują i przyprawiają o samobójcze chęci — wymamrotałam.
— Bo inaczej minęłabyś się z powołaniem — odparł blondyn, klepiąc mnie po ramieniu. Jednocześnie szukał wzrokiem drzwi od pokoju nauczycielskiego. — To tutaj.
Zapukałam cicho w drzwi. Otworzyła je nam jedna z nauczycielek.
— W czym mogę pomóc? — zadała pytanie, marszcząc brwi. Musiały rzucić się jej w oczy odznaki przypięte do pasa spodni.
— Przyszliśmy porozmawiać o sprawie Keyley Finn i Charlotte Black — odpowiedział Mike.
Rysy twarzy kobiety się wygładziły.
— Och, proszę wejść — odparła, usuwając się z przejścia. — Nazywam się Ashley Smith. Uczyłam obie dziewczyny angielskiego, także może będę w stanie odpowiedzieć na jakieś pytania. Proszę usiąść.
Zajęliśmy krzesła przy oknie. Michael wyciągnął notes w celu robienia notatek, ja po prostu skupiłam się na naszej rozmówczyni. Nie lubiłam pisać w czasie rozmów z innymi ludźmi, pomimo dobrej podzielności uwagi. Czułam się, jakby część szczegółów mi umykała.
— Jakie one były? — zadałam pierwsze pytanie, dokładniej przypatrując się kobiecie. Jej metryka najprawdopodobniej zaczynała już pokazywać wiek lat trzydziestu, chociaż ona sama wyglądała nadzwyczaj młodo. Brązowe włosy opadały puklami na ramiona, a zielone oczy wpatrywały się w nas z niewinnością, ale i ciekawością. Wyglądała na osobę, która rzadko kiedy kłamie, stara się mówić prawdę jak najczęściej. Miałam nadzieję, że i tym razem tak będzie.
Nauczycielka zastanowiła się chwilę.
— Keyley była bardzo problematyczną uczennicą. Co rusz wagarowała, zostawała za karę po lekcjach, a nieodrabianie prac domowych stało się już dawno jej zwyczajem. Jednak była to bardzo dobra dziewczyna, nie odmawiała pomocy, prężnie działała w wolontariacie. Powiedziała mi kiedyś, że jest nawet w stanie rzucić szkołę i wyjechać do krajów Trzeciego Świata, bo tam bardziej by się przydała, niż tutaj, w szkole.
— A Charlotte?
Pani Smith westchnęła w połowie z rozrzewnieniem, a w połowie ze smutkiem.
— Panna Black to kompletnie inny przypadek. Była śliczna, to na pewno trzeba przyznać i wiele chłopców się za nią oglądało. Może nie powinnam tego mówić, patrząc na swoją posadę, ale była fałszywa. Dzięki temu, że jestem najmłodszą nauczycielką i na dodatek kobietą, wiele uczennic przychodziło do mnie z problemami. Niejedna dziewczyna opowiadała mi, że Charlotte na początku się z nim zaprzyjaźniała, zabierała na imprezy, aż w końcu, gdy któraś jej się znudziła, upokarzała ją. Tak samo traktowała chłopaków. Nie raz ją za to karaliśmy, lecz ona nic sobie z tego nie robiła.
— Uwodziła ich, a potem zostawiała? — dopytał Mike, nie przestając notować. Kobieta pokiwała głową.
— Dokładnie tak. Zraniła wiele osób w tej szkole, ale i nie tylko tutaj.
— Co ma pani na myśli? — zapytałam, marszcząc brwi w geście zaciekawienia.
— Znam jej rodzinę, mieszkam niedaleko. Nie są może najbogatsi, ale nie należą również do najniższej grupy społecznej. Jednak dla Charlotte to i tak było za mało. Fałszywie oskarżyła swoją matkę, bo jej ojciec nie żyje, o przemoc domową i wyprowadziła się do bogatej ciotki na drugim końcu miasta.
Wiedziałam, że nie powinnam tak myśleć, ale w jakiś chory sposób cieszyłam się, że zabójca pozbył się takiej mendy ze świata, jaką była Charlotte. Jej śmierć przyniosła ludziom mniej łez niż ona sama za życia. A kto wie, czy żyjąc, nie zrobiłaby komuś jeszcze gorszego świństwa.
— Czy ktoś może wiedzieć, z kim spotykały się dziewczyny poza szkołą? — zadałam pytanie, zakładając ręce na piersi.
— Jeśli chodzi o Keyley, to najlepiej byłoby pogadać z uczniami z wolontariatu. Wszyscy tam byli jej przyjaciółmi. Wychodzili razem, chodzili na imprezy. Natomiast w sprawie Charlotte, to ciężko powiedzieć. Zmieniała przyjaciół i chłopaków jak rękawiczki. Z tego, co udało mi się zauważyć, to przed śmiercią zadawała się z Fisley.
— Fisley?
Pani Smith się uśmiechnęła.
— Ciekawe imię, nieprawdaż? Jej rodzice są hipisami, a ich kreatywność sięga ponad miarę. Fisley jest podobna do swoich rodziców, zatem była dla Charlotte idealnym celem do robienia przykrości.
Wstałam z krzesła, a Michael poszedł w moje ślady. Podałam rękę nauczycielce.
— Dziękujemy, bardzo nam pani pomogła. Tu jest moja wizytówka, gdyby dowiedziała się pani czegoś, bądź przypomniała sobie. Każda informacja jest ważna — Podałam jej niewielką karteczkę, a zaraz potem uścisnęłyśmy sobie ręce.
— Mam nadzieję, że uda wam się znaleźć sprawcę — wyszeptała, ściskając w rękach kartkę i wpatrując się w widok za oknem.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
— My również mamy taką nadzieję — odparłam, po czym wyszliśmy z gabinetu.
— Miła kobieta — stwierdził Clifford, zamykając notatnik.
— Szczera i uczciwa, na dodatek.
— Jesteś tego pewna?
— Jak niczego innego. No, bardziej pewna jestem już tylko śmierci i podatków, cytując Franklina.
— Wiesz, że ci, co wyglądają na niewinnych, okazują się potem winni?
Spojrzałam na niego z ukosa.
— Wątpisz we mnie, moją intuicję i dedukcję?
— A skąd — żachnął się. — Tylko nie bierz wszystkiego za pewnik, bo się przejedziesz.
— Nie muszę brać tego za pewnik, ja to wiem. Zajdziesz do sekretariatu i zapytasz się, w której klasie jest ta Fisley?
Mike zmarszczył czoło.
— A nie musimy jeszcze znać jej nazwiska?
Uniosłam lewą brew.
— Myślisz, że przy tak oryginalnym imieniu potrzebujemy jeszcze nazwiska?
Widziałam po twarzy mężczyzny, że przyznał mi rację. Ruszył korytarzem, rozglądając się po tabliczkach na drzwiach w poszukiwaniu tej właściwej.
Ja w tym czasie rozkoszowałam się ciszą na korytarzu. Dyrektor tej szkoły już wystarczająco podniósł mi dzisiaj ciśnienie swoim zachowaniem i podejściem do całej sprawy. Chociaż na taką nie wyglądałam, dość szybko się denerwowałam, jednak nie dawałam tego po sobie poznać. Chyba że zostałam wystarczająco zirytowana, wtedy przestawało być zabawnie.
Michael wrócił zaskakująco szybko. Myślałam, że będzie musiał dłużej dyskutować z sekretarką na temat dostępu do danych osobowych uczniów, lecz najwidoczniej za biurkiem siedziała osoba, która rozumiała powagę zarówno tej sytuacji, jak i całej tej sprawy.
— Jest w 2D, obecnie mają historię w sali 26.
— Jakim cudem udało ci się tego dowiedzieć tak szybko? — zapytałam zaciekawiona.
Clifford uśmiechnął się delikatnie.
— Sekretarka okazała się bardzo miłą, młodą kobietą, której najwyraźniej wpadłem w oko — odparł.
— Dałeś jej swoją wizytówkę?
Mężczyzna spojrzał na mnie jak na wariatkę.
— Oszalałaś? Chcesz, żebym potem nie mógł się odpędzić od jej telefonów?
Uniosłam ręce w obronnym geście.
— Tak tylko zapytałam, spokojnie kowboju — zaśmiałam się, po czym spojrzałam na zegarek. — Niedługo powinien być koniec lekcji, także im szybciej znajdziemy tę salę, gdzie obecnie klasa Fisley ma historię, tym lepiej dla nas. Nie będziemy potem musieli szukać jej po całej szkole, a z tego, co zauważyłam, nie jest ona taka mała.
Dźwięk naszych szybkich kroków odbijał się dość głośno, jak na obecne warunki, od pomalowanych na jasno ścian, a puste korytarzy ułatwiały nam znalezienie odpowiedniego pomieszczenia, bez potrzeby przepychania się przez tłumy. Choć byłam pewna, że gdyby młodzież zauważyła policyjne odznaki, całe zbiorowisko rozstąpiłoby się przed nami jak morze przed Mojżeszem.
— To tutaj — zauważyłam, wskazując palcem na drzwi ze zwykłą białą tabliczką z namalowanym na niej numerem dwadzieścia sześć. Sekundę po mojej wypowiedzi zadzwonił dzwonek oznaczający koniec lekcji, a początek przerwy. Drzwi klas otworzyły się praktycznie od razu po sygnale i z pomieszczeń zaczęły wysypywać się tłumy ludzi, których właśnie udało nam się uniknąć.
Fisley wypatrzyłam prawie od razu. Jej jasnobrązowe włosy były związane w dziesiątki warkoczyków i wpleciona została w nie błękitna wstążka. Na dość sporym nosie siedziały okulary z okrągłymi oprawkami. Nastolatka ubrana była w czerwoną bluzkę z mocno rozszerzonymi rękawami i ciemnogranatowe dzwony.
Szturchnęłam Mike'a, aby ruszył za mną, a następnie podeszłam do dziewczyny, która była bardzo zaoferowana tym, co wyświetlało się jej na ekranie telefonu.
— Fisley? — zagadałam. Młoda podniosła głowę, przypatrując się nam z uwagą. — Nazywam się Chloe Sherridan, a to jest Michael Clifford. Chcieliśmy porozmawiać o Charlotte.
— Jesteście z policji? — zapytała, przewracając telefon w rękach. Była jednocześnie zestresowana naszą obecnością, ale i przemawiała przez nią taka sama chęć pomocy, jak u pani Smith.
Pokiwałam głową.
Szatynka rozejrzała się, przygryzając wnętrze policzka w geście zamyślenia.
— Może chodźmy do biblioteki, tam będzie sto razy ciszej — zaproponowała.
— Myśli pani, że ja nie wiedziałam, jaka Charlotte jest? Oczywiście, że byłam świadoma tego wszystkiego. Nawet bardziej niż inni. Zraniła kiedyś moją siostrę na tyle mocno, że się ona załamała. Musiała się przeprowadzić na drugi koniec kraju, bo nie mogła wytrzymać tych wszystkich spojrzeń i szeptów.
— Zatem dlaczego się zaczęłaś z nią zadawać? — zapytałam, przypatrując się uważnie nastolatce. Była spokojna, jakby nie pierwszy raz opowiadała tę historię. Najpewniej tak było.
— Chciałam znaleźć jakiś upokarzający aspekt jej życia i sprawić, że poczuje to samo, co moja siostra i wiele innych dziewczyn — odpowiedziała prawie że szeptem. — Proszę sobie nie myśleć, że to ja ją zabiłam. Owszem, była okropną osobą, ale mimo wszystko zasługiwała na to, aby żyć, jak każdy z nas.
— Wiemy, że to nie ty ją zabiłaś — dodał Mike. Nastolatka pokiwała głową.
— Co dokładnie państwo chcieliby wiedzieć? — zadała pytanie, przypominając sobie, że jesteśmy tutaj, aby porozmawiać o wszystkim, co było powiązane z Charlotte.
— Czy mówiła ci ona, z kim się spotyka? Może wspominała o jakimś chłopaku?
Fisley zastanowiła się chwilowo.
— Kilka dni przed śmiercią opowiadała mi, że będąc ostatnio w klubie, spotkała chłopaka. Nie chciała mi jednak zbyt dużo o nim powiedzieć. Charlotte była tym rodzajem osoby, która chroniła swoje tajemnice za wszelką ceną. W sumie nie tylko tajemnice — większość rzeczy, które opowiadała ludziom, były kłamstwami mającymi na celu zmylić ich.
— Nie mówiła, jak on wygląda albo chociaż jak ma na imię? — zadałam pytanie, jednak kiedy szatynka pokręciła głową, poczułam czysty zawód. Kiedy nie było trzeba, ludzie opowiadali o sobie aż za dużo. A jak przychodziło do takich sytuacji, wychodziło na to, że nie wiedzieliśmy nic.
— Ona sama nic mi nie powiedziała, ale pewnego dnia udało mi się dojrzeć wiadomości na jej telefonie z jakimś gościem. Miała go zapisanego jako Luke i tak samo się do niego zwracała. Na temat wyglądu nie wiem niestety nic.
— Przynajmniej tyle dobrego, że wiesz chociaż to — pocieszył ją Cliffo, uśmiechając się pokrzepiająco w jej stronę. Następnie spojrzał pytająco w moją stronę. Był ciekawy, czy mam jeszcze jakieś pytania.
— Dziękujemy ci za pomoc — powiedziałam, wstając. — Gdyby coś jeszcze ci się przypomniało, tu masz moją wizytówkę. Dzwoń o każdej porze dnia i nocy.
Fisley chwyciła w rękę kawałek papieru z wypisanym na nim numerem telefonu, który na chwilę przykuł jej wzrok. Pokiwała głową.
— Będę — oświadczyła krótko i wstała, zakładając torbę na ramię. — Do widzenia.
Wyszła z biblioteki powolnym krokiem z twarzą pełną zamyślenia.
— Kogo jeszcze chcemy dzisiaj przepytać? — zadał pytanie Michael, chowając notes do kieszeni spodni.
— Sama nie... — nie zdążyłam dokończyć, zdanie przerwał mi dźwięk telefonu, zarówno mojego, jak i Clifforda. Wyciągnęliśmy urządzenia w tym samym czasie, aby odczytać wiadomość.
— Kolejne zabójstwo — wymruczałam ponuro. Spojrzeliśmy po sobie z mężczyzną.
— Zabójca znowu uderzył — stwierdził. Pokiwałam tylko głową. Miał rację, cholerną rację. A ja zaczynałam się zastanawiać, ile jeszcze istnień musi się zakończyć, zanim go złapiemy.
Przez treningi do zawodów nie miałam kiedy napisać tego rozdziału, także teraz oddaję w wasze ręce najdłuższy (póki co) rozdział tego opowiadania.
No i jest to ostatni rozdział przed szkołą ;(
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro