Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32.


Powoli zapięłam guziki w koszuli, a następnie poprawiłam mankiety. Na mojej twarzy było jeszcze widać resztki wpływu leków uspokajających, a jednocześnie nasennych. Gdyby nie te małe pigułki, nie przetrwałabym dzisiejszej nocy, a tym bardziej nie była w stanie zeznawać dzisiaj w sądzie.

Z równym spokojem związałam włosy w dobieranego warkocza i zeszłam na dół, cały czas będąc istną oazą spokoju, tak dużą, jak jeszcze nigdy.

W kuchni nie zastałam Cherry, która pewnie uciekła już do pracy, natomiast zamiast niej przy stole siedział Calum, popijając kawę z białego kubka w czarne kropki i rozmawiając ze swoją żoną przez telefon. Na mój widok pożegnał się z nią i się rozłączył.

— Karaiby — powiedziałam krótko, biorąc identyczny do tego, co trzymał Hood, kubek. Brunet spojrzał na mnie z czystą konsternacją wypisaną na twarzy.

— Co?

— Na miesiąc miodowy. Karaiby.

Mężczyzna przewrócił oczami.

— Dobrze wiedzieć, że chociaż twoja umiejętność dedukcji nie zaginęła.

Wzruszyłam ramionami.

— Ma się jeszcze całkiem nieźle, miło, że to zauważasz.

— A jak tam wizyta u twojego psychologa? — zapytał mimowolnie Calum, opierając się wygodniej na krześle kuchennym.

Nie przerwałam nalewania kawy, nie dając po sobie poznać zdziwienia. Dopiero gdy się odwróciłam i oparłam o blat, bardziej stwierdziłam, niż zapytałam swojego przyjaciela:

— Śledziłeś mnie.

Hood po raz drugi dzisiejszego dnia przewrócił oczami.

— Nie śledziłem, de facto źle to zabrzmiało. Byłem akurat w tamtej okolicy i zauważyłem twój samochód.

Pokiwałam powoli głową.

— Doprawdy, interesujące. Cóż za przypadek — odparłam z cieniem ironii.

— Możesz mi nie wierzyć, Chloe, ale to naprawdę...

— Owszem, nie wierzę ci, miło, że sam to zauważyłeś.

— Rozumiem, że to, co się wydarzyło, wywarło na ciebie ogromny wpływ, ale...

— Może zabrzmi to, jakbym była jednym z tych niedorozwiniętych gówniarzy chodzących do najbardziej patologicznego liceum w Londynie, Calum, ale nie rozumiesz, uwierz mi — oświadczyłam i wyszłam z kuchni.



Atmosfera w samochodzie była równie sztywna, jak dzisiejszego poranka w kuchni. Ani ja, ani Calum nie odzywaliśmy się do siebie. Ja nie miałam siły na prowadzenie rozmowy na żadnym rozsądnym poziomie, a Hood, znając mnie, nie chciał naciskać. Był świadomy, że jego starania na nic by się nie zdały, bo zamknęłabym się sama w sobie i ucinała każdy związany z tym wszystkim temat.

Parking pod sądem był cały zajęty, co potwierdziło oblężenie przez media pod wejściem do budynku.

— To jest jakiś żart — warknęłam.

— Wiedziałaś dobrze, Chloe, że w momencie, gdy dojdzie do rozprawy, tak będzie. Wszyscy są ciekawi tej sprawy, zwłaszcza gdy teraz Luke jest za kratkami. Dla społeczeństwa znaczy to, że już nie są zagrożeni, a są bezpieczni. Cieszą się, w przeciwieństwie do ciebie, że to nastąpiło.

Spojrzałam ostro na przyjaciela, jednak on nic sobie nie zrobił z tego gestu. W końcu bez słowa wysiadłam z pojazdu i szybkim krokiem ruszyłam w stronę budynku, nie czekając na bruneta.

W momencie, gdy tylko w ogóle doszłam do drzwi, dziennikarze rzucili się na mnie jak hieny na swój posiłek.

— Jaki jest Luke?

— Jak myśli pani, dostanie dożywocie?

— Czy jest pani zadowolona z zakończenia sprawy?

Zacisnęłam usta, nie odpowiadając na żadne pytanie, starając się możliwie najszybciej przecisnąć do sali sądowej.

Gdy w końcu mi się to udało, na jednym z krzeseł pod pomieszczeniem siedział Calum.

— Trzeba było na mnie poczekać, a nie tak pędzić, to byśmy weszli razem tylnym wejściem.

Nie odpowiedziałam nic, siadając koło mężczyzny na krześle. Czułam się roztrzęsiona w środku i dopiero teraz zaczynało do mnie docierać, co ja zamierzałam zrobić.

— Jeszcze masz czas się wycofać — oświadczył znienacka Hood, spoglądając na mnie kątem oka. — Nikt cię nie będzie za to oceniał.

— Wy może i nie. Ale obcy ludzie już owszem.

— Obcy zawsze będą oceniać. Nigdy się tym przecież nie przejmowałaś.

— Dopóki nie zgodziłam się na wzięcie tej sprawy — wymruczałam. — Boże, to było tak dawno, gdzie jest teraz moja odwaga i zuchwałość?

— Odwaga nadal jest, bo siedzisz tutaj i czekasz na rozprawę, aby skazać swojego ukochanego. To jest odważne, mało kto by się na to zgodził.

— Nie pociesza mnie to, wolałabym być tchórzem.

— Cały sęk w tym, że nigdy nim nie byłaś.

— A czasem powinnam, jak widać.

— Czasem każdy z nas powinien.

— Świadek Chloe Sherridan proszony na mównicę.

Wstałam z siedzenia z wielką gulą w gardle, rzucając ostatnie spojrzenia na Caluma. Mężczyzna uśmiechnął się uśmiechem pełnym otuchy.

Weszłam na mównicę, od razu przysięgając na prawdomówne składanie zeznań. Ani razu nie spojrzałam w stronę Luke'a, ale mogłam wyobrazić sobie jego zaskoczoną minę.

— Niech pani opowie, jak przebiegała pani znajomość z oskarżonym.

— Wszystko zaczęło się od wiadomości, różnego rodzaju. Smsy, podrzucane kartki, listy. Były również mniej typowe... sygnały.

— Na przykład?

— Mural z moim zdjęciem na jednym z budynków, czy też przesyłka w postaci... głowy jednej z zabitych ofiar.

— Nie odstraszyło to jednak pani. Zdecydowała się pani z nim spotkać.

Pokiwałam głową.

— Owszem. Byłam ciekawa tego, czego mogę się dowiedzieć od niego, miałam nadzieję, że zdradzi samym sobą wystarczająco dużo, by pewnego dnia udało się nastawić na niego pułapkę. I jak widać, udało się.

— Czy oskarżony mówił pani o wszystkim?

—O dziwo tak. Może nie chełpił się za bardzo tym, co robił, ale też nie uważał tego, za coś złego — gorzki posmak ostatnich słów poczułam nawet na języku. Oficjalnie zaczynałam się czuć, jakbym naprawdę go zdradzała.

— Z zawartości pani telefonu, którą udało nam się przejrzeć i która widnieje jako dowód, można zauważyć, że dużo państwo smsowali ze sobą.

— Tak było, to prawda. Jak już powiedziałam, byłam ciekawa.

— Tylko?

Wyprostowałam się.

— Tak. Tylko — powiedziałam chłodnym tonem, mało brakowało, a wysyczałabym te słowa.

— Czy oskarżony przyznał się kiedykolwiek w pani obecności, że to on zabił którąkolwiek z ofiar?

— Tak, wystąpiła taka sytuacja.

— Czy kiedykolwiek powiedział, że tego żałuje?

— Nie — wyszeptałam, lecz na sali było na tyle cicho, że każdy to usłyszał.

— Nie mam więcej pytań. Dziękuję.

Pokiwałam głową i wróciłam na swoje miejsce, dopiero teraz czując, jak drżą mi ręce i nogi. Calum delikatnie ścisnął moją rękę w geście otuchy. Położyłam głowę na jego ramieniu, czując się wyczerpana tymi kilkoma minutami.



— Jak się czujesz? — zapytał Hood w przerwie, przynosząc mi niedobrą kawę z automatu.

— Jeszcze nie wiem, rozważam to — wymruczałam, wpatrując się w brązowy płyn.

— Jeśli chcesz, to mogę odwieźć cię do domu — zaproponował mój przyjaciel, przypatrując mi się uważnie. Pokręciłam głową.

— Chcę wiedzieć, na jak długie więzienie go skazałam.

— Ty już to wiesz. Chcesz się tylko upewnić w swojej wiedzy.

— I kto tu teraz zaczyna się bawić w Sherlocka Holmesa? Ja czy ty?

Cal wzruszył ramionami, biorąc łyk kawy.

— Po prostu cię znam i znam też twoje skłonności do dobijania samej siebie.

— Tu masz rację.

— Jak zawsze. Tak samo, jak miałem rację wtedy, żeby odsunąć cię od śledztwa.

Westchnęłam.

— Chyba rzeczywiście powinieneś był to zrobić. Tylko że ja jestem za bardzo uparta i za nic nie chciałam się na to zgodzić. Mam nauczkę.

— Nie nazwałbym tego nauczką. Po prostu wiedziałaś, że Luke nie zgodzi się na nikogo innego, a ty jesteś jedynym środkiem, jedynym sposobem, żeby w końcu udało nam się go złapać. Poświęciłaś całą siebie Chloe.

— Nie rób ze mnie męczennicy, bo poczuję się jeszcze gorzej — wyszeptałam.

Calum wzruszył ramionami.

— Nie miałem zamiaru tego robić. Stwierdziłem fakt, tyle. Dałaś z siebie tyle, że zasługujesz na o wiele więcej, na coś dużo lepszego.

— A zamiast tego dostaję załamanie nerwowe. Miło.

— Jeszcze będzie lepiej, zobaczysz.

Pokiwałam tylko głową, nie komentując słów przyjaciela. Nie wierzyłam w to w tym momencie, a dyskutowanie na ten temat z Hoodem nie miało najmniejszego sensu. On wiedział swoje, ja swoje, jak zawsze. Jednak pokładam nadzieję w tym, że jego słowa nie są złudne i okażą się kiedyś prawdą.



— ... zostaje skazany na dożywocie bez możliwości warunkowego zwolnienia...

Po usłyszeniu tego wyroku wyłączyłam się całkowicie, nie słuchając, co dalej mówi sędzia. Pierwszy raz tego dnia uniosłam wzrok na Luke'a. Jego twarz była kompletnie bez wyrazu, przypuszczam, że był na równie mocny, o ile nie mocniejszych lekach niż ostatnio. Jednakże w momencie, gdy zauważył mój wzrok na sobie, w jego spojrzeniu pojawił się delikatny, lecz trudny do dojrzenia z daleka błysk. Uśmiechnął się ciężkim, smutnym, aczkolwiek próbującym mnie pocieszyć uśmiechem. Tak jakbym to właśnie ja została skazana na spędzenie całego życia w więzieniu, nie on.

— Przepraszam — powiedziałam cicho, lecz blondyn wyczytał słowo z ruchu moich warg, od razu kręcąc głową w geście protestu, abym tego nie robiła. Następnie został wyprowadzony z sali sądowej, aby być przetransportowanym do swojego nowego miejsca zamieszkania.



Cisza w samochodzie była obezwładniająca, jeszcze gorsza niż ta trwająca w trakcie dojazdu do sądu.

— Chloe, mam do ciebie jedną prośbę — zaczął Calum, nie odrywając wzroku od drogi. Uniosłam spojrzenie na przyjaciela. — Wróć na terapię.

Pokiwałam głową, jako znak, że przyjęłam jego prośbę do wiadomości i ponownie zamknęłam się w sobie. Hood miał rację z tym urlopem — nie wiedziałam, że go potrzebuję, dopóki nie został mi on przyznany. Choć byłam dorosłym człowiekiem, zachowywałam się czasem jak dziecko, próbując pokazać, że ktoś nie ma racji. I szłam wtedy w zaparte.

Jednak tym razem nie miałam zamiaru się z nikim kłócić na ten temat i po prostu spełnić prośbę mojego przyjaciela, bo wiem, że miał rację. To był jedyny sposób, żebym kiedykolwiek wróciła do normalnego toku życia.


//Nie chciało mi się tego do końca sprawdzać i tak będę to robić, jak skończę opowiadanie. A został już tylko epilog!//

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro