Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23.


Ze snu wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi. Przeklęłam pod nosem. Nie dość, że i tak późno usnęłam snem niespokojnym, to jeszcze byłam budzona o ósmej a.m. Powoli wstałam z łóżka, czując narastający ból głowy i następne, co zrobiłam, to otworzyłam okno. Miałam wrażenie, że duchota pokoju przytłacza mnie i potrzebowałam wziąć kilka wdechów świeżego powietrza, żeby się uspokoić i rozbudzić. Dopiero wtedy byłam w stanie uchylić drzwi do pokoju.

— Dzień dobry — przywitał się pan z obsługi hotelu, wjeżdżając metalowym stoliczkiem na kółkach, na którym stało moje śniadanie, czyli smakowicie pachnąca jajecznica, świeże kromki chleba i kubek z kawą, a także drugi, podobny, z herbatą, do tego masło na niewielkim talerzyku. — Smacznego i życzę miłego dnia.

Wymruczałam pod nosem niemrawe podziękowanie, a gdy mężczyzna wyszedł z mojego pokoju, od razu zwróciłam uwagę na niewielką, zdobioną karteczkę, złożoną na pół opartą o kubek z kawą. Od razu wzięłam ją do ręki, rozkładając ją. Moim oczom ukazały się niewielkie, delikatnie przechylone w prawo literki, wręcz kaligraficzne, jakże mi znane pismo Luke'a.

Tam, gdzie niebo spotyka się z piekłem

Przygryzłam wargę, bawiąc się karteczką w ręku. Do głowy przychodziło mi tylko jedno miejsce, choć nie byłam pewna, czy ja i Luke myśleliśmy o tym samym. Nie znałam Paryża tak dobrze, jak Londynu i wbrew pozorom nie była to łatwa zagadka, a przypuszczam, że znany wszystkim wujek Google również by w tej kwestii nie pomógł.

— Nic nie szkodzi mi spróbować — wymruczałam sama do siebie, biorąc się za śniadanie i jednocześnie podejmując decyzję, że wyruszę tam zaraz po śniadaniu. Michael najpewniej jeszcze spał i obudzi się dopiero koło popołudnia, zatem wtedy zaczniemy przesłuchania najważniejszych świadków.



Niebo było równie pochmurne, co uczucia goszczące w moim sercu. Z nasuniętym kapturem czekałam na spodziewanym miejscu spotkania, czyli na granicy zetknięcia się najbogatszej i najbiedniejszej ulicy Paryża. Przez okulary przeciwsłoneczne obserwowałam ludzi śpieszących się do różnych celów. Nagle moje pole widzenia zostało zasłonięte przez dwie, męskie dłonie.

— Zgadnij kto to — wyszeptał mężczyzna. Uśmiechnęłam się delikatnie i odwróciłam się w jego stronę, stając twarzą w twarz z Luke'iem. Mój uśmiech powiększył się, co sprawiło, że na jego twarzy pojawił się podobny gest, a następnie z całej siły go spoliczkowałam. Grymas automatycznie zniknął z jego twarzy, a jego miejsce zastąpiła powaga. Mężczyzna potarł policzek dłonią, na którym zaczął już się ujawniać ślad mojej ręki.

— Ta dziewczyna zasługiwała na to, żeby żyć, a nie na to, żeby spotkało ją takie okrucieństwo — wysyczałam. Byłam pewna, że wściekłość i obrzydzenie aż promieniowały z moich oczu, choć nie dało się tego zauważyć, dopóki nie ściągnęłam okularów.

Na ustach blondyna pojawił się leniwy, wręcz pełen pobłażania uśmiech.

— Ach wy, ludzie. To aż przykre, jak zapominacie o istnieniu czegoś takiego jak śmierć — powiedział, opierając się o ścianę i zakładając ręce na piersi.

— O czymś takim jak okrucieństwo pewnie też? — zadrwiłam.

Luke rozłożył ręce.

— Śmierć wiąże się z okrucieństwem.

— Ale nie z takim — warknęłam.

Mężczyzna przewrócił oczami.

— Okrucieństwo to okrucieństwo, stopień nie jest tutaj ważny.

— I myślisz, że to ty jesteś Bogiem, aby o tym osądzać? Myślisz, że możesz ot tak decydować o tym, kto powinien żyć, a kto nie? Nie, Luke. Nie jesteś Najwyższym Sędzią, aby o tym wyrokować.

— Pamiętasz teorię o nadludziach?

— Jasne, że pamiętam — żachnęłam się. — Już rozmawialiśmy na ten temat, wtedy, w kościele. Nie jesteś nikim nadzwyczajnym. Jesteś takim samym człowiekiem, jak my i niewątpliwie za często o tym zapominasz. Kiedyś dosięgnie cię sprawiedliwość i nawet jeśli to nie będzie teraz, to kiedyś na pewno.

— Jedyną osobą, która może mnie obecnie złapać, jesteś ty, ale, jak widać, nie kwapisz się do tego.

— Bo nie jestem głupia.

Blondyn uniósł ręce w obronnym geście.

— Nigdy nie twierdziłem, że jesteś, wręcz przeciwnie. Od zawsze uważałem cię za osobę nadzwyczaj inteligentną.

— Wyślizgnąłbyś się prosto z naszych rąk i już nigdy bym cię nie znalazła.

— Mówisz to z żalem jako policjantka poszukująca sprawcy, czy jako zakochana kobieta? — zapytał, będąc z każdym swoim krokiem bliżej mnie.

— Moje uczucia to nie jest twój zasrany interes — ogłosiłam, a następnie odwróciłam się na pięcie, w celu powrotu do hotelu, obudzenia Mike'a i zabrania się do pracy, jednak moje zamiary zostały zburzone przez męską rękę ciągnącą mnie w kompletnie odwrotnym kierunku, aby następnie przyciągnąć mnie do siebie w pocałunku.

Oddałam gest, choć niechętnie, jednakże nie mogłam odmówić sobie tej przyjemności.

— Nie gniewasz się już? — zapytał, delikatnie się ode mnie odsuwając, lecz nadal trzymając mnie w swoich objęciach. Sprawnie się wyślizgnęłam z jego ramion.

— Pamiętaj o tym, że ja jestem albo spokojna, albo wkurwiona, nie ma nic pomiędzy — oświadczyłam z szyderczym uśmiechem na ustach, a następnie odwróciłam się do mężczyzny plecami i ruszyłam w drogę powrotną do hotelu.



W drodze powrotnej zaszłam do sklepu po paczkę papierosów, nie zwracając uwagi ani na ludzi, ani na to, co się dzieje wokoło. W głowie nadal wspominałam dzisiejszą rozmowę z Luke'iem, jednakże nagłe wiadomości nadawane w radiu przykuły moją uwagę.

— Może pani pogłośnić? — poprosiłam ekspedientkę, równocześnie podając jej pieniądze za kupiony produkt. Kobieta spełniła moją prośbę.

— Poszukiwany zabójca widziany na ulicach Paryża — ogłosił spiker. — Mężczyzna widziany był dzisiaj rano w XI dzielnicy Paryża, Popincourt...

Reszty wypowiedzi już nie słyszałam, wybiegłam jak oparzona ze sklepu, w międzyczasie wyciągając telefon z kieszeni. W biegu wybrałam numer do Michaela, będąc prawie że pewną, że go obudzę.

— Halo? — zapytał zaspanym głosem blondyn, co ewidentnie świadczyło o tym, że zanim zadzwoniłam, mężczyzna jeszcze spał.

— Włącz radio — oświadczyłam, ledwie nabierając tchu. Pomimo całkiem niezłej formy, mój organizm reagował brakiem oddechu na ten sprint.

— O co... — zaczął, jednak szybko mu przerwałam.

— Po prostu to zrób — odparłam przez zęby.

Rozłączyłam połączenie i przyspieszyłam tempo na tyle, o ile mogłam. Do pokoju Clifforda wpadłam cała czerwona i zdyszana, natomiast mężczyzna siedział na łóżku, bez koszulki, przykryty kołdrą z pełnym szokiem wypisanym na twarzy.

— Czy on... — zaczął mężczyzna, jednak momentalnie mu przerwałam.

— Nie wiem — odparłam. Michael wbił we mnie przerażone spojrzenie.

— Czy ty...

— Tak, powiedziałam „nie wiem" — warknęłam, a następnie wyszłam z jego pokoju, trzaskając drzwiami.

Będąc już na korytarzu, poczułam wibracje w tylnej kieszeni spodni.

— Cholera go jasna — przeklęłam cicho, lecz wiadomość odczytałam, dopiero gdy schowałam się w czterech ścianach swojego pokoju.

Prywatny: Ja nigdy nie popełniam błędów, pamiętaj

Ja: Zatem dlaczego widzieli cię dzisiaj?

Ja: Przyznaj się po prostu do błędu i będziemy mieli sprawę z głowy

Prywatny: Możesz jedynie o tym pomarzyć, kochanie

Rzuciłam z całej siły telefonem na łóżko.

— Pieprzona go mać! — krzyknęłam, próbując dać upust swojej frustracji. Odwróciłam się w stronę okna, aby zapalić papierosa, lecz dźwięk połączenia przychodzącego nie pozwolił mi na to. Po raz kolejny dzisiaj przeklęłam cicho pod nosem, ale nie pozostało mi nic innego, jak wcisnąć zieloną słuchawkę na ekranie.

— Halo? — mruknęłam.

— Jesteście potrzebni na posterunku — ogłosił poważnym głosem komendant.

Wypuściłam dym z ust.

— Jak nie będzie korków, to będziemy za kilka minut — oświadczyłam i rozłączyłam się, aby następnie wybrać numer do swojego partnera zawodowego.

— Masz pięć minut na ubranie się, jesteśmy potrzebni na komendzie.

Michael na początku wymruczał coś niezrozumiałego, aby następnie poświadczyć, że będzie gotowy o wyznaczonym czasie.

W spokoju spaliłam papierosa, chociaż w środku czułam nerwowy niepokój. Miałam przeczucie, że nie potrzebują nas dlatego, że Luke był widziany rano na ulicy, bo za tym tropem nie dało się podążyć. Byłam wręcz pewna, że chodziło o coś zgoła innego.

Mike zapukał do moich drzwi o wyznaczonym czasie, ubrany w ciemne dżinsy i bluzę.

— Ruszamy? — zapytał krótko, na co pokiwałam tylko głową.



Wczorajsze, poranne, bojowe nastawienie opuściło mnie, miałam wrażenie, jakby ktoś siłą ciągnął mnie przez ten pełen ludzi korytarz.

Cicho zapukałam do gabinetu komendanta, mając wrażenie, że pukam do pokoju Hooda — pomieszczenia były na tyle podobne, że można było się pomylić.

— Dzień dobry — przywitaliśmy się przypadkowo chórem. Mężczyzna odchrząknął.

— Dzień dobry. Proszę, siadajcie.

Zajęliśmy oba krzesła stojące naprzeciwko biurka. Francuz odchrząknął po raz drugi dzisiejszego dnia.

— Jak już pewnie wiecie z lokalnego radia, przestępcę widziano dzisiejszego ranka na ulicach.

Pokiwaliśmy głową.

— Tak, słyszeliśmy o tym — potwierdziłam.

— Jednak nie wezwaliśmy was tylko po to tutaj.

O mało nie przewróciłam oczami. Zamiast tego potarłam nieumalowane oczy, ścisnęłam palcami nos i poprosiłam:

— Przejdźmy do rzeczy.

— Poszukiwany przestępca był widziany z kobietą.

Zarówno ja, jak i Michael, zamarliśmy. Michael z zaskoczenia, ja z przerażenia.

Z trudem przełknęłam ślinę.

— Wiadomo, jak wyglądała ta dziewczyna? — zapytałam.

— Wiemy, że była blondynką. Miała na sobie ciemną bluzę i podobnego koloru spodnie, a na nosie okulary przeciwsłoneczne. Podejrzewamy, że to jego kolejna ofiara. Musicie ją znaleźć i ostrzec przed nim.

Pokiwałam głową przytakująco.

— Postaramy się to zrobić, jednak ja bym wiele nie oczekiwała, nie znamy nawet jej dokładnego wyglądu.

„Dzięki Bogu" — powiedziałam sobie w duchu.

— Wiem, że to nie będzie łatwe, ale spróbujcie. Jeśli uda nam się ochronić chociaż jedno życie, to i tak to będzie sukces.

— Rozumiemy — stwierdził od razu Clifford, po czym wstał z krzesła i podał komendantowi swoją rękę, aby pożegnać się uściskiem ręki. Poszłam w jego ślady, udając najbardziej niewinne spojrzenie na świecie.

Po wyjściu z gabinetu Mike przypatrzył mi się uważnie.

— To nie byłaś ty, prawda?

Prychnęłam z pogardą.

— Masz mnie za głupią?

— Nie głupią, Chloe. Zakochaną. Wiem, że jeszcze coś do niego czujesz, dlatego się upewniam. No i jesteś podobnie ubrania do widzianej dziewczyny.

— To nie byłam ja — odpowiedziałam, kładąc nacisk na każde słowo. — Przysięgam.

— To dobrze — orzekł Cliffo. — Żadne z nas nie chciałoby, że coś ci się stało.

— Nic takiego się nie wydarzy, Mike. Spokojnie.

A przynajmniej miałam nadzieję, że nic takiego się nie wydarzy.



//Po cichu chciałabym już pisać zakończenie, ale nie ma tak dobrze. Miłego weekendu wam życzę xx//

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro