22.
W tym samym momencie, w którym moje i Luke'a usta połączyły się w pocałunku, moje ciało przeszedł dreszcz. Czułam się, jakbym wróciła do liceum, do swojego pierwszego pocałunku, którego nie wspominałam dobrze. Natomiast to, co się właśnie działo, było czymś kompletnie nowym. Kiedy zszedł ze mnie cały szok, zarzuciłam swoje ręce na jego szyję, starając się jak najbardziej do niego zbliżyć. Blondyn, zauważając, że nie protestuję, pogłębił gest. Byłam pewna tego, że z perspektywy osoby trzeciej wyglądaliśmy jak zakochana, stęskniona za sobą para.
I może właśnie tak było. W momencie, gdy ja cały czas starałam się stwarzać pozory, okłamywać wszystkich wokół i samą siebie, że go nienawidzę, prawda była zgoła inna. I najlepiej wiedział o tym sam Luke. Głupio i ciężko było to przyznać, ale pierwszy raz w życiu czułam, że żyję. Euforia ogarniała moje ciało, miałam wrażenie, że mogłam zrobić wszystko, co tylko bym sobie zapragnęła.
Całe to szczęście nie trwało jednak długo. Nagłe hałasy dochodzące z korytarza mieszkania sprawiły, że zostaliśmy zmuszeni się od siebie oderwać i sprawdzić, co się dzieje.
Ze zmarszczonym czołem i zaniepokojeniem wypisanym na twarzy weszliśmy do pomieszczenia. Na widok starszej kobiety towarzysz odetchnął z ulgą, jednak ja nadal stałam obok niego, niepewna, trzymając ciasno jego rękę.
— Dzień dobry pani Bieteaux — przywitał się radośnie Luke, puszczając mnie i podchodząc do kobiety, aby ucałować jej policzek i zabrać ciężkie siatki z rąk.
Przyjrzałam się dokładniej gościowi. Pani Bieteaux miała na oko sześćdziesiąt lat. Jej siwe, kręcone włosy tworzyły aureolę wokół jej głowy i okalały uroczą, pełną miłości twarz. Mimo że była osobą przy kości, poruszała się dość szybko i nawet momentami udawało jej się dorównać Luke'owi.
— Dziękuję serdecznie za zakupy, ale nie musiała pani tego robić — oświadczył mężczyzna, rozpakowując zawartość toreb.
— Dla takich uroczych blondasków zrobię wszystko — oświadczyła, stając na palcach, gdyż różnica wzrostu była spora, aby potarmosić jego policzki. Blondyn mimowolnie zmrużył oczy. — Byłam na zakupach, więc stwierdziłam, że siatka w te, czy we w te to nic takiego.
W momencie, gdy kobieta zauważyła moją postać, jej brązowe oczy otworzyły się szeroko, a na ustach wykwitł jeszcze większy uśmiech, choć wydawało się to już niemożliwe.
— Lu, dlaczego nie przedstawiłeś mi swojego gościa? Mama cię nie nauczyła, że to niegrzeczne?
Na wzmiankę o mamie postura mężczyzny na moment zesztywniała, jednak w mgnieniu oka wróciła do normy. Odchrząknął, po czym delikatnie pociągnął mnie za rękę, abym podeszła bliżej.
— To jest Chloe, moja... — zaczął, jednak w momencie, gdy musiał zdefiniować, kim dla siebie jesteśmy, zaciął się.
— Przyjaciółka — dokończyłam za niego, uśmiechając się szeroko w stronę kobiety. — Chloe Sherridan, miło mi poznać.
— Mi również bardzo miło poznać! Siadaj, zrobię ci herbaty...
— Z wielką chęcią, ale muszę już uciekać. Mam jeszcze kilka rzeczy do załatwienia.
Pani Bieteaux westchnęła ciężko.
— Zgoda. Ale następnym razem mi się tak łatwo nie wywiniesz, młoda damo.
— Nie wątpię. Do widzenia — powiedziałam i skierowałam się w stronę drzwi wyjściowych.
— Chloe... — zaczął Luke, jednak w momencie, gdy się odwróciłam, jego twarz przybrała wyraz, jakby zabrakło mu słów. Pokręcił głową i spuścił ją w dół, próbując sprawić wrażenie, jakby żadne słowa nie wydobyły się z jego ust. Jednak było już za późno na to. — Do niedługo mam nadzieję.
Nie skomentowałam jego słów, przybierając tajemniczy wyraz twarzy, wyszłam z mieszkania.
Dopiero na zewnątrz, z dala od starodawnego mieszkania w pięknej, francuskiej kamienicy byłam w stanie spojrzeć choć częściowo trzeźwo na tę popołudniową sytuację.
Czy wiedziałam, że to było złe? Stanowczo tak. Czy tego żałowałam? Ani trochę. W tamtym momencie posmakowałam życie takim, jakie powinno być, a nie tylko tą nędzną tułaczką. Jednak moja moralność krzyczała i robiła jeszcze większy chaos w głowie, choć można by pomyśleć, że było to już niemożliwe.
Mój wzrok mimowolnie skierował się w stronę kiosku, a myśli automatycznie pobiegły w stronę papierosów. Chociaż nie lubiłam zwykłych fajek, w tym momencie czułam, że ten elektryczny nie wystarczyłby mi. To nie było to samo.
— Chloe? Dlaczego... Boże, ile tu dymu — zaczął Mike, jednak w momencie, gdy ujrzał, jak zadymiony od papierosów jest mój pokój, przerwał i odkaszlnął głośno, a następnie podszedł do okna, otwierając na oścież. — Myślałem, że nie lubisz zwykłych papierosów.
— Bo nie lubię — odparłam, otwierając paczkę i biorąc kolejnego. Podpaliłam go i dopiero spojrzałam na Clifforda, którego wzrok był co najmniej zaniepokojony. — Co się tak gapisz?
Mężczyzna w mgnieniu oka zabrał mi paczkę papierosów spod ręki i wyrzucił przez okno.
Momentalnie zerwałam się do pozycji stojącej.
— Oszalałeś? — wrzasnęłam.
— Z tego, co wiem, to jeszcze nie. Dlaczego nie odbierasz telefonu?
Uniosłam lewą brew, nie odrywając wzroku od mojego gościa, sięgnęłam po urządzenie, próbując je wzbudzić, jednak ekran pozostał czarny.
— Rozładował mi się. Czemu to takie ważne? — zapytałam, a następnie oparłam się o parapet, w spokoju spalając papierosa i unikając wzroku przyjaciela.
— Zgłoszono kolejną ofiarę — powiedział z pełną powagą Michael. Zamarłam, przenosząc spojrzenie na Clifforda.
— Kiedy? — zapytałam cicho, gasząc peta w szklanej popielniczce stojącej na parapecie.
— Co?
— Kiedy to zgłoszono? — powtórzyłam pytanie, zakładając ręce na piersi.
— Jakieś dziesięć minut temu. Chloe...
— Za pięć minut widzimy się na dole — oświadczyłam i zniknęłam za drzwiami łazienki.
Po zamknięciu się na klucz oparłam ręce o umywalkę i wzięłam kilka głębszych oddechów. Jeśli po spotkaniu z Luke'iem miałam mętlik w głowie, to teraz miałam wrażenie, że ktoś zamienił mój mózg na poplątane, kilkumetrowe lampki świąteczne.
O jednym trzeba było pamiętać — nigdy nie wierzyłam dla Luke'a, w jego słowa czy też obietnice. Nie ufałam tak nikomu, a jemu już zwłaszcza. Co jak co, ale był nieobliczalny. Cały sęk tkwił w tym, że w jego obecności zapominałam o tym, czułam się, jakbym spotykała się z intrygującym facetem.
Tak okropna informacja o znalezieniu ciała jego kolejnej ofiary brutalnie przywróciła mnie do rzeczywistości.
Po raz kolejny odetchnęłam kilka razy głęboko, aby uspokoić swoje skołatane wnętrze i wyszłam z łazienki, aby przygotować się na obejrzenie kolejnego miejsca zabójstwa.
— O Boże — wyszeptałam, przyglądając się ciału zamordowanej dziewczyny. Mimowolnie przyłożyłam dłoń do ust, nie mogąc przyjąć do świadomości, że ktoś jest na tyle pokręcony i chory, aby zrobić coś takiego.
Każda jej część leżała w innym miejscu, niż powinno być. Ofiara wyglądała jak nieudany twór z fabryki lalek, tyle tylko, że ona kiedyś była człowiekiem, o czym świadczył nienaturalny, pełen strachu grymas na twarzy.
Przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam na techników.
— Wiadomo już, kiedy nastąpił zgon? — zapytałam najbardziej profesjonalnym tonem, na jaki było mnie stać w tym momencie, choć sama słyszałam, że nie był na tyle pewny, co zawsze.
—Jeszcze przed waszym pojawieniem się we Francji, czyli gdzieś między dziewiątą a dziesiątą rano — odparł Louis, naukowiec sądowy.
— Kto znalazł ciało?
— Jeden z sąsiadów, staruszek, zaniepokojony był ciągłym ujadaniem psa. Spisaliśmy już wstępne zeznania, jeśli chcecie go przesłuchać jeszcze raz, to mieszka na dole, pod tym mieszkaniem.
Pokiwałam głową, aby pokazać, że przyjęłam informację, po czym wzięłam rękawiczki jednorazowe od techników i sama przyjrzałam się ofierze.
Zamordowana dziewczyna miała na oko siedemnaście lat i ubrana była w mundurek jednej z prywatnych szkół w Paryżu. Długie blond włosy były poplamione krwią, najpewniej jej własną. Śmierć wyryła okropny grymas na jej twarzy, burzący całe piękno.
— Tożsamość? — zapytałam krótko.
— Alice Lynn. Jej rodzice już zostali powiadomieni, niedługo tu będą.
— Nie pozwólcie im wejść do mieszkania — oświadczyłam cicho i rozpoczęłam wycieczkę po domu.
Wszystko było w nienaruszonym stanie, tak samo, jak i przy pozostałych ofiarach. Brak oznak włamania, zero śladów genetycznych. Tak naprawdę brak jakiegokolwiek punktu zaczepienia.
Z pokoju dziewczyny również nie dowiedziałam się niczego ciekawego. Jej życie wyglądało tak samo, jak codzienność każdej innej nastolatki — spokojne, z grupą kilku najbliższych przyjaciółek i większą grupą znajomych, a także z przystojnym chłopakiem.
Westchnęłam poirytowana, ściągając rękawiczki. Nie dość, że byliśmy w ciemnej dupie w swoim kraju, to na arenie międzynarodowej również. Liczba ofiar rosła, a my rozkładaliśmy ręce, bo nie mogliśmy nic zrobić. A już zwłaszcza ja, która tyle razy była tak blisko Luke'a, a mimo to nie mogłam go złapać, bo byłam sama, a na dodatek mężczyzna szybko by się połapał, co szykuję. Był inteligentny, inteligentniejszy niż ja, o zgrozo.
Wyciągnęłam telefon, od razu wchodząc w konwersację z numerem prywatnym.
Ja: Jak ci idzie twój plan?
Nie musiałam długo czekać, mężczyzna odpisał praktycznie od razu.
Prywatny: Wspaniale, miło, że pytasz
Ja: Równie miło, jak to, że nie powiedziałeś mi o swojej kolejnej ofierze?
Ja: Na dodatek zabitej z takim okrucieństwem?
Ja: Co ty masz w głowie?
Prywatny: W momencie, gdy się ze mną całowałaś, nie przeszkadzało ci to
Prywatny: Nigdy ci to nie przeszkadza, tylko udajesz, że jest inaczej, żeby cię nie wywalili z pracy i nie zamknęli w psychiatryku
Ja: Jesteś popieprzony
Prywatny: Nie musisz się powtarzać, wiem o tym bardzo dobrze, tak samo, jak ty
— Znalazłaś coś? — zapytał Clifford, wchodząc do pokoju zmarłej nastolatki. Pokręciłam głową, przygryzając kciuk i jednocześnie blokując telefon.
— Jedna wielka enigma, tak samo, jak wcześniej — oświadczyłam, siadając na brązowym dywanie. Przyjaciel dołączył do mnie, wzdychając ciężko.
— Czy to się kiedykolwiek skończy? — zapytał, ewidentnie nie oczekując odpowiedzi. Żadne z nas nie mogło jej znaleźć i nawet się nie łudziliśmy, że kiedykolwiek zdarzy się coś przeciwnego.
— Chciałabym — wymruczałam. — Szczerze o tym marzę, Mike, bo na razie to wszystko wygląda tak, jakbyśmy nic nie robili.
— Na pewno znajdzie się ktoś, kto tak myśli.
Uśmiechnęłam się bez cienia radości.
— Zawsze taki ktoś się znajdzie. A teraz wstawaj, bierzemy się do roboty.
Blondyn jęknął.
— A miałem szczerą nadzieję, że dasz mi jeszcze chwilę odpocząć na tym wygodnym dywanie.
— Nie w tej bajce, kolego! — krzyknęłam, wychodząc z pokoju. Potrzebowałam pilnego spotkania z Luke'iem, chociażby po to, aby dać mu w pysk, choć to było i tak niewiele w porównaniu do tego, co zrobił, jednakże wiedziałam, że dopóki mężczyzna nie będzie pewien, że nie czekają na niego jednostki specjalnego, nie zgodzi się na to. Wszystko musiało się odbyć na jego warunkach, zatem jedyne, co mi pozostało, to czekać.
Jednak kiedy już przyjdzie czas naszej schadzki, miałam zamiar wycisnąć z niego wszystkie informacje, jakie tylko byłam w stanie do siebie przyjąć, a nawet i więcej. I przy okazji mu wygarnąć — tej przyjemności nie mogłam sobie odmówić.
//Pierwszy w tym roku! Tbh pisało mi się go gorzej, niż poprzedni, i nie wyszedł aż tak dobrze, jak poprzedni, ale też nie najgorzej//
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro