2.
Z uwagą przyglądałam się, jak Andrew bada karteczkę z wiadomością do mnie pod każdym możliwym względem. Na koniec jednak tylko pokręcił głową.
— Nic? Zero? Null? Coś musi być — powiedziałam z irytacją pomieszaną ze złością.
— Przykro mi, Chloe, ale papier jest czysty jak łza. Zero odcisków palca, nazwy drukarki, komputera, nic.
Uderzyłam z całej siły w stół. Szczerze frustrowało mnie to, że nie byłam w stanie dowiedzieć się nic o mordercy. A na dodatek zostawił wiadomość specjalnie dla mnie, co tylko potęgowało moje uczucia.
— Pierdolona go mać — wysyczałam. Zabrałam kartkę i wyszłam z laboratorium, trzaskając drzwiami.
— Chloe! — usłyszałam krzyk, jednak nie zatrzymałam się. Kierowała mną naprawdę duża złość, że krzyk Mike'a zaginął w tłumie innych odgłosów. Dopiero jak mężczyzna mnie dogonił, łapiąc za nadgarstek na tyle mocno, że stanęłam w miejscu, spojrzałam na niego z zaskoczeniem.
— Jak wy, kobiety, możecie tak popędzać w tych obcasach? — zapytał zdyszany.
Spojrzałam na czarne buty na słupku, po czym wzruszyłam ramionami.
— Myślę, że to po prostu naturalne przystosowanie. O co chodzi?
— Mamy wezwanie związane z niszczeniem mienia — poinformował Cliffo.
Zmarszczyłam brwi, patrząc z konsternacją na przyjaciela.
— Przecież zajmujemy się teraz tymi morderstwami. Nawet mundur do szafy schowałam.
— Właśnie o to chodzi. To jest powiązane ze sprawcą. I z tobą.
Na widok muralu aż ściągnęłam okulary przeciwsłoneczne z nosa, mimo rażącego prosto w oczy słońca.
Dzieło było czystym, idealnym odwzorowaniem zdjęcia zrobionego mi z ukrycia. Byłam ustawiona bokiem do aparatu, z zamyślonym wyrazem twarzy i głową opartą na lewej dłoni.
— Widziałaś kiedykolwiek takie ujęcie siebie? — zapytał Mike. Jego wyraz twarzy wyrażał mniejsze zaskoczenie niż moje. Jemu dzielnicowi wysłali zdjęcie zniszczenia, ja widziałam je po raz pierwszy na oczy.
— A skąd — sarknęłam, zakładając na nowo okulary. — Ktoś musiał mi je zrobić z ukrycia.
Przechyliłam delikatnie głowę w bok, przyglądając się każdemu możliwemu szczegółowi muralu.
— Muszę przyznać, że nawet moje profilowe na Facebooku nie jest tak ładne, jak to. Osoba, która to zrobiła, ma oko do zdjęć i wiedziała, co robi — podeszłam bliżej, ostrożnie dotykając ściany. Farba była jeszcze delikatnie mokra, przez co zostawiła na moim palcu kolorowy ślad. — Tak samo, jak w kwestii tego wandalizmu. To nie był amator, a odwzorowanie zdjęcia to nie szablon. Ktoś się naprawdę postarał i namalował wszystko od ręki. Na dodatek musiał być tutaj dość niedawno, bo rysunek jest jeszcze wilgotny.
— Technicy sprawdzili teren, ale sprawca nie zostawił po sobie żadnego śladu — powiedział Cliffo, wkładając ręce do kieszeni czarnych dżinsów.
— Czemu mnie to nie dziwi. Kartka z wiadomością dla mnie była czysta jak łza.
Michael spojrzał na mnie zaskoczony.
— Nawet jednego malutkiego odcisku palca?
Pokręciłam przecząco głową.
— Nie powinno nas to dziwić, miejsce zbrodni było równie czyste. Nasz zabójca jest niezłym pedantem, większym niż moja matka.
Mężczyzna przyglądał mi się uważnie.
— I pewnie strasznie cię to frustruje.
Westchnęłam ciężko.
— Niemiłosiernie. A gorsza jest już tylko bezradność. Nie wiemy, gdzie i w kogo uderzy następnym razem. Musimy poznać schemat, jak wybiera swoje ofiary.
Cliffo uśmiechnął się delikatnie.
— Chyba tylko ty na całym posterunku jesteś w stanie określić jakąś zależność. Mało kto daje ci radę.
Machnęłam ręką.
— Na pewno ktoś by się znalazł.
— Szczerze wątpię, Chloe. Naprawdę szczerze wątpię. Wracamy na posterunek? Oni — Wskazał głową na dwójkę mężczyzn w mundurach. — już się wszystkim zajmą.
Przygryzłam wargę i rozejrzałam się jeszcze raz, upewniając się, czy nie umknął mi żaden szczegół.
— Możemy wracać.
— Mam taką jedną prośbę jeszcze — zaczął Mike, zatrzymując się. Odwróciłam się w kierunku blondyna.
— O co chodzi?
— Mogę ja prowadzić? Nie ufam ci, jak kierujesz w takich obcasach.
Pokręciłam głową ze śmiechem.
— Skoro to sprawi, że będziesz się mniej bał o swoje życie, to proszę bardzo.
Rzuciłam mu kluczyki, na co Clifford odetchnął z ulgą.
— Przecież nie jeżdżę tak źle — droczyłam się z nim, gdy szliśmy do samochodu.
— Prowadzisz naprawdę dobrze, ale czuję się mega niepewnie, jak puszczasz sprzęgło. Chyba masz w tych ładnych botkach troszkę za grubą podeszwę, żeby kierować.
— Następnym razem, specjalnie dla ciebie, będę prowadzić boso.
— Tak, proszę!
Rozłożyłam zdjęcia miejsc morderstw obok siebie, w kolejności chronologicznej, a następnie zrobiłam to samo ze szczegółowym opisem zamordowanych. Próbowałam dojrzeć jak najwięcej podobieństw między nimi, ale nie było ich za dużo. Chodziły do różnych szkół, wywodziły się z innych grup społecznych. Różnił je nawet kolor włosów i oczu. Jedyną kwestią, jaka mogła je połączyć, był podobny wiek. Cała czwórka mogłaby uchodzić za swoje rówieśniczki. Być może wspólnym ogniwem był chłopak?
Westchnęłam z irytacją, po czym wzięłam łyk kawy stojącej na biurku. W momencie, kiedy jeszcze nie miałam tej sprawy w rękach, byłam pewna, że rozwiążę ją w tydzień, a inni nie mogli sobie z nią poradzić, bo byli najzwyczajniej w świecie matołami. Jak się okazało, pomyliłam się i to srogo, co zdarzyło mi się zaledwie kilka razy w życiu.
Z rozmyślania wyrwał mnie dźwięk wiadomości. Zaintrygowana podniosłam urządzenie z biurka, co spowodowało automatyczne zapalenie się ekranu blokady. Na wyświetlaczu widniała wiadomość od prywatnego numeru. Zaciekawiona wyprostowałam się na krześle biurowym i oparłam łokcie na biurku.
Prywatny: Mam nadzieję, że podoba ci się moja gra
Prywatny: Ps. Pięknie dziś wyglądasz xx
Wstałam energicznie z krzesła i szybkim krokiem ruszyłam w stronę biura informatyków, do którego wpadłam jak burza dwie minuty później. Zastałam zaledwie Robbinsona i Macka, gawędzących sobie przy kawie i świeżutkich rogalikach upieczonych przez narzeczoną tego pierwszego. Oboje spojrzeli na mnie z niemałym zaskoczeniem. Położyłam swój telefon zaraz obok talerzyka z przysmakami.
— Musicie mi znaleźć nadawcę tej wiadomości — rozkazałam. Mężczyźni pochylili się nad urządzeniem w tym samym czasie.
— Masz cichego wielbiciela? — zażartował Robbinson, podjeżdżając krzesłem do swojego komputera. Zmroziłam go spojrzeniem, na co uśmiech od razu zszedł z jego twarzy.
— To jest wiadomość od człowieka, który jest poszukiwany za cztery morderstwa, więc bez żartów.
— Aż za cztery? — zapytał zdziwiony Mack, unosząc wysoko brwi. — Jakim psycholem trzeba być, żeby coś takiego zrobić?
— Strach chodzić teraz wieczorami po ulicach — dodał jego przyjaciel, nie przestając stukać palcami w klawiaturę. — Udało mi się zlokalizować kartę. Aż dziw, że facet nie użył niczego do maskowania bądź fałszowania lokalizacji. Wydaje się to bardzo głupie w jego przypadku.
— On nie jest głupi. Miejsca morderstwa były tak czyste, że te przypadki mogłyby zakrawać o samobójstwa, gdyby nie obrażenia. Mało kto podcina sobie gardło, gdy chce odebrać sobie życie — oświadczyłam, przyglądając się mapie na ekranie komputera. Zielona kropka nie przestawała przesuwać się do przodu, wędrując blisko brzegu Tamizy.
— Skąd wiecie, że to facet? — zadał pytanie Mack. Delikatnie stukał opuszkami palców o kubek. — Sama mówiłaś, że nie wiecie, kto to jest, przestępca nie zostawił żadnych śladów i nie możecie go zidentyfikować.
— Tylko facet by podrywał mnie w taki sposób — odparłam, rzucając mu pełen pobłażania uśmiech.
— A skąd wiesz, że to nie lesbijka? Mamy dwudziesty pierwszy wiek, tak naprawdę wszystko jest możliwe.
— Mam tezę, że te dziewczyny łączy nie tylko wiek, ale i chłopak.
— Może one wszystkie były lesbijkami? — mężczyzna nadal trzymał się wersji, co stawało się coraz zabawniejsze.
Robbinson parsknął śmiechem.
— Thomas, to, że tobie trafiają się same homoseksualistki, nie znaczy, że tylko one są na tej planecie.
— Czasami mam właśnie takie wrażenie — wymruczał, po czym wziął łyk kawy ze swojego ciemnozielonego kubka.
— Masz po prostu pecha, tyle — stwierdziłam. — Albo też powinieneś przestać odwiedzać kluby dla homoseksualistów.
— Sama jesteś singielką! — oburzył się.
Odwróciłam się w jego stronę, odrywając wzrok od monitora komputera.
— Z wyboru. No i ja przynajmniej nie trafiam na samych gejów.
— Bo masz jakieś pokręcone szczęście, tyle — burknął.
— Nie, po prostu wiem, gdzie nie chodzić.
— Chloe. — Robbinson szturchnął mnie kilka razy.
— Co. — Odwróciłam się w jego stronę.
— Tu się dzieje coś niepokojącego.
— Co masz na myśli? — dopytałam, marszcząc czoło. Wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku. Nie zdążyłam jednak zaprotestować na słowa mężczyzny, bo dostałam kolejną wiadomość z prywatnego numeru, która przykuła uwagę całej naszej dwójki. Nawet Mack wstał z fotela i podszedł do stanowiska.
Prywatny: Nie ładnie mnie tak śledzić, ślicznotko
Prywatny: Chyba nie chcesz zostać moim kolejnym celem, prawda?
Prywatny: Wiem, czego pragniesz i bycie zabitą na pewno nie jest jednym z twoich pragnień
Prywatny: Znam cię dużo lepiej, niż ci się wydaje. Pamiętaj o tym
— Co do... — nie zdążyłam dokończyć, bo chwilę później na ekranie komputera wyskoczył z głośnym dźwiękiem komunikat.
Cel nie został odnaleziony
Otworzyliśmy usta z czystego zdziwienia. Dopiero po połowie minuty dotarło do mnie, co się stało.
— Nie, nie, nie... — zaczęłam, jednak zdusiłam resztę protestu w sobie, zagryzając pięść zębami.
— Zniszczył kartę — odpowiedział Thomas na moje niewypowiedziane pytanie.
— Znajdę gnoja — wysyczałam. — Będzie gnił w więzieniu do końca swojego życia i jeszcze dłużej, mogę mu to obiecać i zapewnić.
//Kolejny wspaniały rozdział, jaki udało mi się napisać w tym tygodniu. Jak póki co podoba wam się to opowiadanie? Co o nim sądzicie?//
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro