Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

Z uwagą przyglądałam się, jak Andrew bada karteczkę z wiadomością do mnie pod każdym możliwym względem. Na koniec jednak tylko pokręcił głową.

— Nic? Zero? Null? Coś musi być — powiedziałam z irytacją pomieszaną ze złością.

— Przykro mi, Chloe, ale papier jest czysty jak łza. Zero odcisków palca, nazwy drukarki, komputera, nic.

Uderzyłam z całej siły w stół. Szczerze frustrowało mnie to, że nie byłam w stanie dowiedzieć się nic o mordercy. A na dodatek zostawił wiadomość specjalnie dla mnie, co tylko potęgowało moje uczucia.

— Pierdolona go mać — wysyczałam. Zabrałam kartkę i wyszłam z laboratorium, trzaskając drzwiami.

— Chloe! — usłyszałam krzyk, jednak nie zatrzymałam się. Kierowała mną naprawdę duża złość, że krzyk Mike'a zaginął w tłumie innych odgłosów. Dopiero jak mężczyzna mnie dogonił, łapiąc za nadgarstek na tyle mocno, że stanęłam w miejscu, spojrzałam na niego z zaskoczeniem.

— Jak wy, kobiety, możecie tak popędzać w tych obcasach? — zapytał zdyszany.

Spojrzałam na czarne buty na słupku, po czym wzruszyłam ramionami.

— Myślę, że to po prostu naturalne przystosowanie. O co chodzi?

— Mamy wezwanie związane z niszczeniem mienia — poinformował Cliffo.

Zmarszczyłam brwi, patrząc z konsternacją na przyjaciela.

— Przecież zajmujemy się teraz tymi morderstwami. Nawet mundur do szafy schowałam.

— Właśnie o to chodzi. To jest powiązane ze sprawcą. I z tobą.



Na widok muralu aż ściągnęłam okulary przeciwsłoneczne z nosa, mimo rażącego prosto w oczy słońca.

Dzieło było czystym, idealnym odwzorowaniem zdjęcia zrobionego mi z ukrycia. Byłam ustawiona bokiem do aparatu, z zamyślonym wyrazem twarzy i głową opartą na lewej dłoni.

— Widziałaś kiedykolwiek takie ujęcie siebie? — zapytał Mike. Jego wyraz twarzy wyrażał mniejsze zaskoczenie niż moje. Jemu dzielnicowi wysłali zdjęcie zniszczenia, ja widziałam je po raz pierwszy na oczy.

— A skąd — sarknęłam, zakładając na nowo okulary. — Ktoś musiał mi je zrobić z ukrycia.

Przechyliłam delikatnie głowę w bok, przyglądając się każdemu możliwemu szczegółowi muralu.

— Muszę przyznać, że nawet moje profilowe na Facebooku nie jest tak ładne, jak to. Osoba, która to zrobiła, ma oko do zdjęć i wiedziała, co robi — podeszłam bliżej, ostrożnie dotykając ściany. Farba była jeszcze delikatnie mokra, przez co zostawiła na moim palcu kolorowy ślad. — Tak samo, jak w kwestii tego wandalizmu. To nie był amator, a odwzorowanie zdjęcia to nie szablon. Ktoś się naprawdę postarał i namalował wszystko od ręki. Na dodatek musiał być tutaj dość niedawno, bo rysunek jest jeszcze wilgotny.

— Technicy sprawdzili teren, ale sprawca nie zostawił po sobie żadnego śladu — powiedział Cliffo, wkładając ręce do kieszeni czarnych dżinsów.

— Czemu mnie to nie dziwi. Kartka z wiadomością dla mnie była czysta jak łza.

Michael spojrzał na mnie zaskoczony.

— Nawet jednego malutkiego odcisku palca?

Pokręciłam przecząco głową.

— Nie powinno nas to dziwić, miejsce zbrodni było równie czyste. Nasz zabójca jest niezłym pedantem, większym niż moja matka.

Mężczyzna przyglądał mi się uważnie.

— I pewnie strasznie cię to frustruje.

Westchnęłam ciężko.

— Niemiłosiernie. A gorsza jest już tylko bezradność. Nie wiemy, gdzie i w kogo uderzy następnym razem. Musimy poznać schemat, jak wybiera swoje ofiary.

Cliffo uśmiechnął się delikatnie.

— Chyba tylko ty na całym posterunku jesteś w stanie określić jakąś zależność. Mało kto daje ci radę.

Machnęłam ręką.

— Na pewno ktoś by się znalazł.

— Szczerze wątpię, Chloe. Naprawdę szczerze wątpię. Wracamy na posterunek? Oni — Wskazał głową na dwójkę mężczyzn w mundurach. — już się wszystkim zajmą.

Przygryzłam wargę i rozejrzałam się jeszcze raz, upewniając się, czy nie umknął mi żaden szczegół.

— Możemy wracać.

— Mam taką jedną prośbę jeszcze — zaczął Mike, zatrzymując się. Odwróciłam się w kierunku blondyna.

— O co chodzi?

— Mogę ja prowadzić? Nie ufam ci, jak kierujesz w takich obcasach.

Pokręciłam głową ze śmiechem.

— Skoro to sprawi, że będziesz się mniej bał o swoje życie, to proszę bardzo.

Rzuciłam mu kluczyki, na co Clifford odetchnął z ulgą.

— Przecież nie jeżdżę tak źle — droczyłam się z nim, gdy szliśmy do samochodu.

— Prowadzisz naprawdę dobrze, ale czuję się mega niepewnie, jak puszczasz sprzęgło. Chyba masz w tych ładnych botkach troszkę za grubą podeszwę, żeby kierować.

— Następnym razem, specjalnie dla ciebie, będę prowadzić boso.

— Tak, proszę!



Rozłożyłam zdjęcia miejsc morderstw obok siebie, w kolejności chronologicznej, a następnie zrobiłam to samo ze szczegółowym opisem zamordowanych. Próbowałam dojrzeć jak najwięcej podobieństw między nimi, ale nie było ich za dużo. Chodziły do różnych szkół, wywodziły się z innych grup społecznych. Różnił je nawet kolor włosów i oczu. Jedyną kwestią, jaka mogła je połączyć, był podobny wiek. Cała czwórka mogłaby uchodzić za swoje rówieśniczki. Być może wspólnym ogniwem był chłopak?

Westchnęłam z irytacją, po czym wzięłam łyk kawy stojącej na biurku. W momencie, kiedy jeszcze nie miałam tej sprawy w rękach, byłam pewna, że rozwiążę ją w tydzień, a inni nie mogli sobie z nią poradzić, bo byli najzwyczajniej w świecie matołami. Jak się okazało, pomyliłam się i to srogo, co zdarzyło mi się zaledwie kilka razy w życiu.

Z rozmyślania wyrwał mnie dźwięk wiadomości. Zaintrygowana podniosłam urządzenie z biurka, co spowodowało automatyczne zapalenie się ekranu blokady. Na wyświetlaczu widniała wiadomość od prywatnego numeru. Zaciekawiona wyprostowałam się na krześle biurowym i oparłam łokcie na biurku.

Prywatny: Mam nadzieję, że podoba ci się moja gra

Prywatny: Ps. Pięknie dziś wyglądasz xx

Wstałam energicznie z krzesła i szybkim krokiem ruszyłam w stronę biura informatyków, do którego wpadłam jak burza dwie minuty później. Zastałam zaledwie Robbinsona i Macka, gawędzących sobie przy kawie i świeżutkich rogalikach upieczonych przez narzeczoną tego pierwszego. Oboje spojrzeli na mnie z niemałym zaskoczeniem. Położyłam swój telefon zaraz obok talerzyka z przysmakami.

— Musicie mi znaleźć nadawcę tej wiadomości — rozkazałam. Mężczyźni pochylili się nad urządzeniem w tym samym czasie.

— Masz cichego wielbiciela? — zażartował Robbinson, podjeżdżając krzesłem do swojego komputera. Zmroziłam go spojrzeniem, na co uśmiech od razu zszedł z jego twarzy.

— To jest wiadomość od człowieka, który jest poszukiwany za cztery morderstwa, więc bez żartów.

— Aż za cztery? — zapytał zdziwiony Mack, unosząc wysoko brwi. — Jakim psycholem trzeba być, żeby coś takiego zrobić?

— Strach chodzić teraz wieczorami po ulicach — dodał jego przyjaciel, nie przestając stukać palcami w klawiaturę. — Udało mi się zlokalizować kartę. Aż dziw, że facet nie użył niczego do maskowania bądź fałszowania lokalizacji. Wydaje się to bardzo głupie w jego przypadku.

— On nie jest głupi. Miejsca morderstwa były tak czyste, że te przypadki mogłyby zakrawać o samobójstwa, gdyby nie obrażenia. Mało kto podcina sobie gardło, gdy chce odebrać sobie życie — oświadczyłam, przyglądając się mapie na ekranie komputera. Zielona kropka nie przestawała przesuwać się do przodu, wędrując blisko brzegu Tamizy.

— Skąd wiecie, że to facet? — zadał pytanie Mack. Delikatnie stukał opuszkami palców o kubek. — Sama mówiłaś, że nie wiecie, kto to jest, przestępca nie zostawił żadnych śladów i nie możecie go zidentyfikować.

— Tylko facet by podrywał mnie w taki sposób — odparłam, rzucając mu pełen pobłażania uśmiech.

— A skąd wiesz, że to nie lesbijka? Mamy dwudziesty pierwszy wiek, tak naprawdę wszystko jest możliwe.

— Mam tezę, że te dziewczyny łączy nie tylko wiek, ale i chłopak.

— Może one wszystkie były lesbijkami? — mężczyzna nadal trzymał się wersji, co stawało się coraz zabawniejsze.

Robbinson parsknął śmiechem.

— Thomas, to, że tobie trafiają się same homoseksualistki, nie znaczy, że tylko one są na tej planecie.

— Czasami mam właśnie takie wrażenie — wymruczał, po czym wziął łyk kawy ze swojego ciemnozielonego kubka.

— Masz po prostu pecha, tyle — stwierdziłam. — Albo też powinieneś przestać odwiedzać kluby dla homoseksualistów.

— Sama jesteś singielką! — oburzył się.

Odwróciłam się w jego stronę, odrywając wzrok od monitora komputera.

— Z wyboru. No i ja przynajmniej nie trafiam na samych gejów.

— Bo masz jakieś pokręcone szczęście, tyle — burknął.

— Nie, po prostu wiem, gdzie nie chodzić.

— Chloe. — Robbinson szturchnął mnie kilka razy.

— Co. — Odwróciłam się w jego stronę.

— Tu się dzieje coś niepokojącego.

— Co masz na myśli? — dopytałam, marszcząc czoło. Wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku. Nie zdążyłam jednak zaprotestować na słowa mężczyzny, bo dostałam kolejną wiadomość z prywatnego numeru, która przykuła uwagę całej naszej dwójki. Nawet Mack wstał z fotela i podszedł do stanowiska.

Prywatny: Nie ładnie mnie tak śledzić, ślicznotko

Prywatny: Chyba nie chcesz zostać moim kolejnym celem, prawda?

Prywatny: Wiem, czego pragniesz i bycie zabitą na pewno nie jest jednym z twoich pragnień

Prywatny: Znam cię dużo lepiej, niż ci się wydaje. Pamiętaj o tym

— Co do... — nie zdążyłam dokończyć, bo chwilę później na ekranie komputera wyskoczył z głośnym dźwiękiem komunikat.

Cel nie został odnaleziony

Otworzyliśmy usta z czystego zdziwienia. Dopiero po połowie minuty dotarło do mnie, co się stało.

— Nie, nie, nie... — zaczęłam, jednak zdusiłam resztę protestu w sobie, zagryzając pięść zębami.

— Zniszczył kartę — odpowiedział Thomas na moje niewypowiedziane pytanie.

— Znajdę gnoja — wysyczałam. — Będzie gnił w więzieniu do końca swojego życia i jeszcze dłużej, mogę mu to obiecać i zapewnić.





//Kolejny wspaniały rozdział, jaki udało mi się napisać w tym tygodniu. Jak póki co podoba wam się to opowiadanie? Co o nim sądzicie?//

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro