Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.

— Sherridan! Hej! — nawet nagłe szarpnięcia kołdry nie sprawiły, że wstałam.

— Czego chcesz? — burknęłam, po czym naciągnęłam na siebie mocniej przykrycie.

— Wstawaj, wzywają cię — na słowa mojej przyjaciółki westchnęłam głośno i spojrzałam w jej stronę.

— To już trzeci raz w tym tygodniu, że jestem budzona o... — spojrzałam na zegarek. — ...trzeciej nad ranem. Przysięgam, rozmówię się z szefem przy pierwszej lepszej okazji.

Usiadłam na łóżku, potarłam twarz, po czym, mimo własnej woli, chęci i innych bzdet, wstałam. Wzięłam mundur, który leżał byle jak rzucony na krześle na kółkach i ruszyłam do łazienki, jednak w połowie drogi się zatrzymałam i odwróciłam w stronę Cherry.

— Czemu nie spałaś? — rudowłosa wzruszyła ramionami i spuściła wzrok na podłogę.

— Takie tam...

Przyjrzałam się jej uważniej niż zwykle. Włosy zostały związane w schludnego, długiego warkocza, z którego nie wyszedł żaden, nawet najmniejszy włosek. Piżama była lekko wygnieciona, a na palcach dało się zauważyć resztki osadu z chipsów.

— Znowu się wzbroniłaś przed wzięciem leków i teraz nie możesz usnąć, więc postanowiłaś oglądać seriale do piątej nad ranem, aż uśniesz i będziesz spała tak długo, aż ja nie przyjdę z pracy i nie zrobię obiadu — oświadczyłam, zakładając ręce na piersi. Niebieskie oczy dziewczyny wyrażały szczere zdziwienie, ale uczucie to było widoczne przez zaledwie półtora sekundy. Dokładnie tyle zajęło jej otrząśnięcie się i zrozumienie, że nie ma sensu używać tego samego kłamstwa po raz setny. A dokładniej rzecz biorąc po raz sto dwudziesty pierwszy. — Cherr, ile razy mam cię pouczać? Nie będę ci robiła żadnych kazań, bo jesteś dorosła, ale kiedy zrozumiesz, że te leki naprawdę ci pomagają?

— Jak w końcu będę widziała efekty.

— Bez regularnego łykania tabletek nie zobaczysz efektów.

— Brałam je regularnie.

— Przez tydzień.

Wiedziałam, że dalsze dyskutowanie z nią nie miało sensu, więc postanowiłam po prostu kontynuować swoją podróż pod prysznic, całkowicie ignorując obecność przyjaciółki.

— Czasami naprawdę mam już dosyć tej twojej dedukcji! — usłyszałam krzyk za swoimi plecami. Uśmiechnęłam się tylko lekko i zamknęłam za sobą drzwi.



— Przysięgam, że to ostatni raz, kiedy budzisz mnie o tak niewdzięcznej porze, Hood — ogłosiłam, wchodząc do biura mojego szefa, a jednocześnie najlepszego przyjaciela od czasów dzieciństwa.

— Możesz sobie o tym pomarzyć, Sherridan — zaśmiał się brunet, opierając się wygodniej na fotelu, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. — Kolejne zabójstwo.

Na biurku pojawiła się teczka. Biała, z czerwonym napisem „morderstwo". Taka sama, jak pozostałe dwie, które widziałam w tym tygodniu.

— To już trzecie w przeciągu ostatnich dwóch tygodni — zmarszczyłam brwi. — I co, pewnie tutaj też mi nie pozwolicie pójść na miejsce zbrodni? Calum, wiesz dobrze, że rozwiązałabym tę sprawę w kilka dni. A wy się cackacie z tym wszystkim już drugi tydzień!

— Tak, wiem to, Chloe, ale zrozum, że chcę, by inni, młodsi rangą policjanci też mogli się wykazać. Ty już nam pomogłaś w naprawdę dużej ilości spraw, dlatego teraz przyszedł czas na innych.

— A więc po cholerę mnie wezwałeś, jak nie do zabójstwa? — zadałam pytanie, unosząc lewą brew.

— Włamanie na Kingsway.

Moje westchnięcie na tę informację było więcej niż wymowne, tak samo, jak spojrzenie. Jednak mój szef był upartym osłem i wiedziałam, że nie zostanę posłana do zabójstwa do czasu, aż wszyscy naprawdę przestaną dawać sobie radę, zatem nie pozostało mi nic innego, jak wyjść ze zwieszoną z niezadowolenia głową, bez słowa z jego gabinetu.

Po raz kolejny musiałam się zadowolić zwykłą sprawą, która byłaby idealna dla posterunkowego, a nie dla nadinspektora, który mimo swojego młodego wieku, dość mocno się pomógł w wielu sprawach. To powoli zaczynała być zniewaga. Jednakże czułam w kościach, że nie potrwa to wszystko długo. Maksymalnie kilka dni i zacznę być potrzebna i to mocno.



— Clifford, zbieraj się — oświadczyłam, wchodząc do pokoju mojego i mojego partnera zawodowego.

— Powiedz chociaż, że przydzielili nas w końcu do tego morderstwa — ziewnął blondyn. Nie byłam jedyną, która musiała przerwać swój błogi sen dla byle jakiej sprawy, jaką było włamanie. Kiedy mężczyzna zobaczył moje ponure spojrzenie, każące pożegnać mu się z nadzieją, jego mina od razu zrzedła. — Co beznadziejnego tym razem?

Zapytał, zabierając nogi z biurka.

— Włamanie na Kingsway.

— Kolejna sprawa poniżej naszych zdolności. Jednocześnie jest to kolejny incydent, do którego jesteśmy wysyłani, bo inni są zajęci dużo ciekawszymi rzeczami — sarknął mężczyzna, chowając broń do kabury. — Hood ma już chyba dosyć naszego talentu do śledzenia przestępców.

— Naszego? — spojrzałam znacząco na przyjaciela, na co on uśmiechnął się przepraszającym uśmiechem, lecz jednocześnie radosnym. — Też mam tego dosyć, Mike, ale spójrzmy na to z innej strony — z tym morderstwem też nie dadzą sobie rady i zostaniemy do niego wezwani. Za to teraz mamy coś kompletnie innego do rozwiązania. Nie ukrywam, że jest to poniżej naszych możliwości, mi również podnosi to ciśnienie, ale jeśli ja nie mam wpływu na decyzje szefa, to już chyba nikt nie ma.

— Byłaś u Hooda?

— Oczywiście, że byłam, ale, cytuję, „chcę, by inni, młodsi rangą policjanci też mogli się wykazać".

Po pomieszczeniu rozeszło się westchnięcie.

— Kolejna osoba na tym świecie, której mam dosyć. Jedziemy?

Pokiwałam głową.




— Dobry wieczór, nadinspektor Sherridan i inspektor Clifford, przyjechaliśmy w sprawie włamania — oświadczyłam blondynce, która otworzyła nam drzwi. Powstrzymałam się od dedukcji, choć było to niebywałe ciężkie. Im starsza się stawałam, tym bardziej starałam się nie analizować ludzi. W okresie dojrzewania zrozumiałam, że nie wszyscy to lubią.

— Zapraszam do środka — kobieta przesunęła się lekko na bok, byśmy mogli wejść. — Nic nie ruszaliśmy aż do państwa przyjazdu.

— Bardzo dobrze. Co zginęło? — zadał pytanie Mike, wyciągając „spowiednik angielskiego policjanta", jak to nazywaliśmy w żartych. Oficjalna nazwa była zbyt oficjalna.

— Laptop, telefon komórkowy, tablet. I jeszcze 50 funtów, które, nie ukrywam, nie było za dobrze schowane.

— Pozwoli pani, że się rozejrzę — poprosiłam, mijając gospodynię.

— Oczywiście proszę bardzo. Niech się pani nie krępuje.

Przyjrzałam się podłodze na której, choć prawie niewidoczne, zwłaszcza dla zwyczajnego policjanta, były ślady. Prowadziły one przez salon, w którym prawdopodobnie był laptop i tablet, do kuchni, skąd złodziej zabrał telefon i pieniądze. Następnie opuścił mieszkanie wyjściem kuchennym. Przeszedł przez ogród, niszcząc rabatkę. Po okrutnym zniszczeniu kwiatków szanownej gospodyni nadział się na gałąź dębu stojącego niedaleko murów domu, na której zostawił kilka nitek. I kominiarkę.

— Chloe, masz coś? — krzyknął Michael, który skończył przeszukiwać dom. Pokazałam mu kominiarkę i nitki w szczelnym woreczku.

— Sprawca miał rozmiar buta 41, tutaj są jego rzeczy, to trzeba będzie dać do analizy. Prawdopodobnie jest to ten sam gość, który w tamtym roku został skazany za włamania i niedawno wyszedł. Ten... jak mu tam było?

— Vaskowsky?

Pokiwałam głową.

— Właśnie ten. Siedzi teraz pewnie w kawiarence przy kinie. To tyle, powiadomimy panią o wynikach śledztwa.

— Dziękuję bardzo — oświadczyła kobieta i chwilę potem zamknęła za nami drzwi.

— Sherridan i Clifford, natychmiast na City of London. Potrzebne wsparcie — usłyszeliśmy z radia zaraz po tym, jak wsiedliśmy do samochodu. Mike wykręcił pojazdem z przydomowego parkingu, od razu skręcając tak, abyśmy byli jak najszybciej na miejscu wezwania.

— Czyżby w końcu przestali sobie dawać radę? — zapytałam ironicznie.

— Ale dużym kosztem, skoro potrzebują nas na już — odparł blondyn, sprawnie wymijając wszelkich uczestników ruchu drogowego.

— Ciekawe, co się stało. Trup im uciekł? — Michael parsknął śmiechem na moje słowa, po czym zredukował bieg.

— Jeśli wysłali Johnsona na miejsce zbrodni, to wcale by mnie to nie zdziwiło.

Johnson był najmłodszym policjantem na naszym posterunku. Został przyjęty na służbę w wieku dwudziestu trzech latach i panoszył się na komendzie już sześć miesięcy. Na początku zauroczył prawie wszystkich swoim ślicznym, błyszczącym uśmiechem, miodowymi lokami i dużymi niebieskimi oczami, jednak szybko wyszło, jakim bucem jest. Po tym, jak zaczął podrywać połowę posterunku, łącznie ze mną, szybko spadł na najniższe miejsce w moim rankingu ludzi, których znam. I nie tylko w moim. Na dodatek był wyjątkowo nieporadny i nie nadawał się do niczego, nawet do parzenia kawy. Po tym, jak spalił ekspres i przypadkiem uwolnił z kajdanek złapanego złodzieja, nawet Hood stracił w niego wiarę i wysyłał go jak najrzadziej i tylko jak już nie miał wyjścia.



— Zgubiliście trupa? Czy wy sobie żartujecie w tym momencie? — krzyknęłam. Trójka najniższych rangą skuliła się pod wpływem mojego głosu. — Co jest z wami nie tak?

— Chloe, spokojnie. To na pewno nie ich wina — oświadczył uspokajającym tonem Michael, chwytając mnie za przegub ręki, próbując ograniczyć mój wybuch.

Parsknęłam.

— Jasne. Zwłoki zmartwychwstały i o własnych siłach oddaliły się z miejsca zbrodni.

Spojrzałam szybko jeszcze raz na miejsce, gdzie zaledwie pół godziny temu leżało ciało martwej siedemnastolatki.

— Szukajcie w sadzawce — rzuciłam krótko. Potarłam twarz i westchnęłam z czystą irytacją. — Z kim mi przyszło pracować. Niech ten pieprzony Hood pojawi się tu czym prędzej, bo przysięgam, że jeszcze dzisiaj mogę rzucić kwitem o przeniesienie na inny posterunek.

— Po co te groźby, młoda — usłyszeliśmy z drzwi wejściowych. Jak na sygnał odwróciliśmy z Cliffordem głowy w tę samą stronę, aby ujrzeć przemokniętego do szpiku kości Caluma. Część ciemnobrązowych włosów przykleiła się do niskiego czoła mężczyzny, a granatowy mundur przyległ ciasno do jego umięśnionego ciała.

— Gdybyś przyjechał tu pierwszy, zareagowałbyś tak samo — burknęłam.

— Co mamy? — zapytał komisarz, ignorując moje słowa.

— Zamordowana to Vaiana Villan, lat siedemnaście. Zgon nastąpił przez podcięcie gardła — odpowiedział mu Ben, naukowiec sądowy, wstając z kolan. — Brak dowodów DNA pod paznokciami ofiary, a także wokół niej. Tak naprawdę chłopcy nie znaleźli jeszcze żadnego punktu zaczepienia.

— Vaiana? Jak z tej bajki? — w grupie młodziaków zaczęły rozbrzmiewać śmiechy i chichy, które szybko ucichły po moim ostrym spojrzeniu.

— Jakiekolwiek ślady walki w domu?

Szatyn pokręcił głową.

— Nic z tych rzeczy. Wszystko wygląda tak, jakby sprawca wpadł, podciął jej gardło i wyszedł — odparł, chowając aparat do torby.

— Żadnych śladów włamania? — Na twarzy Cliffo widniało czyste zaskoczenie.

Ben powtórzył ruch głową.

— Nic z tych rzeczy.

— Czyli ofiara musiała znać osobę — wyszeptał sam do siebie blondyn.

Spojrzałam kątem oka na swojego szefa, który zamglonym wzrokiem przypatrywał się drzwiom, prowadzącym w dalszą część domu. Szybko zauważył moje spojrzenie. Przewrócił oczami i kiwnął głową, że mam wolną rękę i mogę działać. Wiedział, że mnie ciężko jest ograniczyć, dlatego dla świętego spokoju wolał pozwolić mi po prostu pracować swoim trybem i swoimi sposobami, niż ujarzmiać moją duszę. Póki przynosiło to dobre skutki, nie protestował. A ja starałam się nie zawieść jego zaufania.


Pierwsze, co zrobiłam, to skierowałam się do pokoju zamordowanej. Po otworzeniu białych drzwi z niebieskim napisem „Vaiana" moje oczy ujrzały skromnie urządzone, lecz z gustem pomieszczenie. Na szarych panelach leżał włochaty, niebieski dywanik, a zaraz obok niego stało białe łóżko z narzutą w azteckie wzory. Delikatnie przejechałam ręką po nierównościach drewnianego biurka i przyjrzałam się książkom umieszczonym na wysokim po sam sufit, w takim samym kolorze co łóżko, regale. Kątem oka spojrzałam również na czarnego laptopa, jednak postanowiłam zostawić to sobie na sam koniec. Wyciągnęłam z kieszeni rękawiczki medyczne i zaczęłam dokładniej oglądać każdą z rzeczy w tym pokoju.


Vaiana była nastolatką z zawężonym kręgiem przyjaciół. Uwielbiała książki i jazdę na snowboardzie. Podobał jej się pewien blondyn, którego spotkała miesiąc temu w kawiarni. Od tamtej pory nie mogła wyrzucić go sobie z głowy.


Po przejrzeniu jej laptopa ściągnęłam rękawiczki i westchnęłam z frustracją. Nie znalazłam nic, co mogłoby się okazać przydatne. Oparłam głowę na rękach i jeszcze raz rozejrzałam się po pokoju, a już zwłaszcza po biurku. W ostatniej chwili w moje oczy rzuciła się nieduża, złożona na pół kartka. Chwyciłam ją przez ściągniętą rękawiczkę i rozłożyłam.

„W końcu weszłaś do gry. Zatem możemy zaczynać, Chloe"

Zmarszczyłam brwi z konsternacją i obejrzałam dokładniej kawałek papieru. Nie było na niej nic, oprócz tych dwóch zdań, skierowanych konkretnie do mnie. Nadawcą na pewno był zabójca, jednak nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej, na jego temat. I to mnie denerwowało. A jednocześnie ciekawiło i intrygowało. 





//Jestem głupia zaczynając trzecie opowiadanie, ale zatęskniłam za sarkastycznymi bohaterkami xx//

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro