Rozdział pierwszy
Witam Was w nowej historii i mam nadzieję, że pokochacie moich głupoli tak jak i ja :)
To miała być smutna książka i jeszcze pierwsze rozdziały tak wyglądają, ale nie dajcie się zwieść. W którymś momencie cała wizja mi się rozmyła i wszystko poszło w innym kierunku. Będzie sporo GŁUPIEGO humoru.
Tak że tego...
Nowy rozdział - 14 czerwca (będę publikować co 3 dni)
Uprzedzając pytania, będzie Liam POV, ale dopiero koło 18 rozdziału (chyba) :)
I jest to slow burn - jestem w trakcie pisania 22 rozdziału i nadal za bardzo się nic nie wydarzyło :P
I kolejna rzecz to pamiętajcie, że gdy się pokłócili mieli po 16 lat, więc mogą trochę wyolbrzymiać to, co się stało. Ja potrafiłam rozdmuchać do niewyobrażalnych rozmiarów, to że ktoś mi powiedział Cześć nie takim tonem, jak powinien :D to były ciekawe czasy.
Powtórzenia we flashbackach są zamierzone!
Instagram: josmallwattpad | tiktok: josmall1996 | twitter: josmall
#hbuJO
edit 2/10/2023 - zmieniłam ten rozdział, bo był zbyt drętwy :>
-----
Rosalie wstrzymała oddech, gdy taksówka minęła znak Eatonville. Jej oczom ukazały się znajome domki, szerokie podjazdy, przystrzyżone trawniki. Mimo że nie było jej tutaj od dwóch lat, to wszystko wyglądało dokładnie tak samo. Jakby w trakcie jej nieobecności czas stanął w miejscu.
Padał deszcz, w powietrzu unosiła się delikatna mgła. Typowa pogoda w Eatonville. Taksówka zatrzymała się na podjeździe, tuż za radiowozem ojca. Zapłaciła kierowcy i zbierając w sobie całą odwagę, wysiadła z auta. Od razu uderzył w nią znajomy zapach lasu i mokrej trawy. Zapach, który jeszcze dwa lata temu kojarzył jej się z bezpieczeństwem, teraz jednie przywoływał niechciane wspomnienia.
Przez chwilę stała nieruchomo. Dopiero gdy ulewa przybrała na sile, złapała rączkę walizki i wciągnęła ją po kilku schodach na werandę. Zapukała do drzwi. Usłyszała szuranie i przekręcanie zamka, a po chwili w progu pojawił się jej ojciec, Tony.
- Rose? Miałaś być za tydzień.
- Nie mogłam tyle czekać – odparła, wchodząc do środka. – Musiałam przyjechać.
Przyjrzała mu się w słabym świetle korytarza. Był przeraźliwie chudy. Jego skóra miała niezdrowy, ziemisty odcień i zwisała luźno na wychudzonych policzkach. Lecz to, co było najgorsze to jego oczy. I nie chodziło o otaczające je liczne zmarszczki, czy wielkie sińce pod nimi. Nie, to jego przepełnione rezygnacją spojrzenie doprowadziło do tego, że Rosalie na moment przestała oddychać.
Przeczuwała, że ojciec był poważnie chory. Nie zadzwoniłby do niej, gdyby to była zwykła grypa. Mimo to nie była przygotowana na to, w jak złym był stanie. Wyglądał jak cień samego siebie.
– To coś poważnego, prawda? – spytała, ledwo wypowiadając słowa przez ściśnięte gardło.
Przełknął ślinę i nie spuszczając z niej wzroku, skinął twierdząco głową.
– Rak płuc.
– Ale... ale przecież nie palisz papierosów... nigdy nie paliłeś... to na pewno jakaś pomyłka.
– Nie tylko palacze chorują na raka płuc, Rose. Lekarze nie dają mi więcej niż rok życia.
– Rok życia? – Pokręciła głową. – Nie, to niemożliwe. Musi być jakiś sposób. Jakieś leczenie. A co z chemią? Radioterapią?
– One jedynie przedłużą moje życie o może kilka miesięcy, ale...
– Musimy spróbować – weszła mu w słowo. – Nie możesz się poddać. Ja... ja nie mogę cię stracić. Nie poradzę sobie bez ciebie.
W jego oczach pojawiły się łzy.
– Leczenie może i przedłuży moje życie, ale przedłuży też cierpienie. Będą to dodatkowe miesiące spędzone w bólu. Nie chcę tego. Chcę przeżyć jak najnormalniej ten rok.
Drżała, nie mogąc przyjąć do wiadomości tego, że tak szybko się poddał. Chciała coś powiedzieć, namówić go na spróbowanie jakichś alternatywnych metod leczenia, ale wyczytała w jego oczach, że już podjął decyzję.
– Idź się przebrać w coś suchego, a ja zamówię pizzę – oznajmił. – Porozmawiamy po obiedzie. Musisz być zmęczona po podróży.
Sięgnęła po walizkę, ale ojciec ją ubiegł.
– Nie możesz dźwigać – zaprotestowała, chcąc mu wyrwać torbę.
– Nie rób ze mnie kaleki – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Jestem tylko osłabiony.
Minął ją i zaczął wspinać się po schodach. Podążyła tuż za nim, nadal bojąc się, że to za duży dla niego wysiłek.
– Pepperoni? – spytał, stając w progu jej starego pokoju.
– Tak, z podwójnym serem.
Uśmiechnął się, po czym zniknął za drzwiami.
Rosalie stała, wpatrując się niewidzącym wzrokiem przed siebie. Nagle jej ciałem wstrząsnął szloch. Osunęła się na podłogę i objęła ramionami kolana. Płakała, kołysząc się w przód i w tył.
Nie mogła uwierzyć, że to prawda. Że został jej tylko jeden rok życia z ojcem.
Maksymalnie jeden rok życia.
Jej zawodzenie przybrało na sile, gdy uderzyła ją ta myśl. Zakryła dłonią usta. Nie chciała, aby Tony ją usłyszał w tym stanie.
Różne emocje na raz ogarnęły jej ciało. Smutek, że ojca, spotkało coś tak strasznego. Złość i niesprawiedliwość, że w tak okrutny sposób straci najważniejszą osobę w życiu. Poczucie winy, że przez swoją dumę, nie odwiedziła go ani razu przez ostatnie dwa lata. Ale dominował w niej strach. Strach, że załamie się obserwując, jak najbliższa osoba niknie w jej oczach, a ona nie będzie w stanie nic zrobić, aby temu zapobiec.
Nie wiedziała, ile trwała w tej pozycji. Dopiero dzwonek do drzwi sprawił, że zerwała się na równe nogi. Wyciągnęła ubranie z walizki i zniknęła w łazience. Sapnęła, widząc swoje odbicie w lustrze. Przekrwione oczy, rozmazany tusz oraz splątane, mokre od deszczu i łez włosy. Wzięła szybki prysznic i nałożyła delikatny makijaż, starając się, jak najlepiej zatuszować opuchniętą od płaczu twarz.
Znalazła ojca w salonie. Siedział w swoim ulubionym, skórzanym fotelu naprzeciwko telewizora, oglądając mecz bejsbolu. Ścisnęło ją w gardle na ten widok. Jakby wszystko magicznie wróciło do normalności. Czar prysł, gdy Tony popatrzył na nią tym zrezygnowanym wzrokiem.
Musisz być silna.
Zajęła miejsce na kanapie i sięgnęła po pizzę. Ugryzła kawałek, ale nie czuła smaku. Równie dobrze mogłaby jeść tekturę.
Milczeli, oboje pogrążeni we własnych myślach. Dopiero gdy mecz się skończył, Tony wyłączył telewizor i odwrócił się w jej stronę.
– Zostajesz na cały weekend? – spytał z nadzieją w głosie.
– Zostaję do... końca.
– A co ze szkołą? I co z Lisą? Przecież wiesz, że ci na to nie pozwoli.
– Nie zostawię cię samego – oznajmiła stanowczo. – Mamą się nie przejmuj. Wszystko z nią załatwiłam. To samo ze szkołą. Rok szkolny dopiero się zaczął, więc nie powinnam mieć problemów z przeniesieniem.
– Nie mogę się na to zgodzić. – Przełknął ślinę. – Od lat marzyłem, abyś ze mną zamieszkała, ale nie wyobrażałem sobie tego w ten sposób. Nie chcę, abyś oglądała mnie w takim stanie. Nie mogę obarczać cię taką odpowiedzialnością.
– Nie wrócę do Glendale! – krzyknęła, zrywając się na nogi. – A jeżeli myślisz, że mnie zmusisz do powrotu do matki, to naprawdę mnie nie znasz. Wytrzymałam z nią tylko dlatego, że ci to obiecałam. Przez swoją głupotę straciłam dwa lata i nie pozwolę, abyś odebrał mi ostat... – urwała, niezdolna dokończyć.
Tony również wstał i przytulił ją do siebie.
– Po prostu boję się, że to będzie dla ciebie za dużo. Musisz się skupić na nauce i studiach, a nie się mną zajmować.
– Nie zostawię cię z tym samego – powtórzyła drżącym głosem.
– Możesz zostać, ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze, żadnego cmokania i użalania się nade mną. Mam zamiar normalnie funkcjonować, a nie siedzieć i czekać na śmierć.
Wzdrygnęła się, słysząc to słowo.
– Po drugie, ty też masz normalnie żyć. Spotykać się ze znajomymi, chodzić na randki, imprezować. Wykorzystać w pełni ostatni rok liceum. Zrozumiałaś?
Przytaknęła, chociaż wątpiła, że jej się to uda. Jak miała imprezować i się bawić z myślą, że jej ojciec umiera?
– To dobrze – odparł, uśmiechając się lekko. – Chociaż przesadziłem z tym chodzeniem na randki. Możesz się z kimś umówić, dopiero po uzyskaniu mojej aprobaty.
Parsknęła śmiechem, słysząc jego groźny ton, który od dawna przestał robić na niej wrażenie.
Resztę wieczoru spędzili, rozmawiając i nadrabiając zaległości. Po paru godzinach zauważyła widoczne zmęczenie na twarzy ojca i to, jak bardzo nie chciał dać tego po sobie poznać. Ziewnęła, udając, że jest śpiąca i zniknęła w swoim pokoju.
Oparła się plecami o drzwi, jej wzrok padł na okno. Podeszła do niego i zerknęła na dom sąsiadów. Odetchnęła z ulgą, widząc, że wszystkie żaluzje są zasłonięte. Sytuacja z ojcem sprawiła, że na chwilę zapomniała o innym dręczącym ją problemie. Ale teraz była zbyt zmęczona, aby o tym myśleć.
Zasłoniła okno i rozejrzała się po pokoju. Wyglądał tak, jak go zostawiła dwa lata temu. Ściany, ukryte pod licznymi plakatami z One Direction. Fioletowa narzuta na łóżku i stojący w rogu bujany fotel, który dorwała w sklepie ze starociami.
Podeszła do tablicy korkowej, a jej wzrok zatrzymał się na zdjęciu Liama. Ścisnęło ją w piersi, gdy wpatrywała się w jego błyszczące piwne tęczówki i łobuzerski uśmiech. Tak różny od grymasu, który boleśnie wrył się w jej pamięci po ich ostatnim spotkaniu. Przymknęła powieki i jak na zawołanie pojawił jej się obraz z tamtego dnia. Jego wykrzywiona gniewem twarz, pełne bólu spojrzenie i dotkliwe słowa, rzucone w jej stronę.
Słowa, które prześladowały ją do dzisiaj.
Zerwała zdjęcie z tablicy i wrzuciła je do szuflady biurka. Czuła, że robiąc to, opuściła ją resztka sił. Zerknęła na nierozpakowaną walizkę i postanowiła, że zajmie się nią rano. Przebrała się w piżamę i wsunęła pod kołdrę, ale mimo ogromnego zmęczenia sen nie przychodził. Rzucała się z boku na bok, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. Czarne myśli zalewały jej głowę, nie pozwalając na choćby chwilę wytchnienia.
Wreszcie się poddała i po cichu zeszła po schodach. Wyszła na werandę, zaciągając się znajomym zapachem, unoszącym się w powietrzu. Myślami wróciła do swojego pierwszego tygodnia w Eatonville.
Krzyki przybrały na sile. Rosalie nie mogła ich znieść. Minęła kłócących się rodziców i wybiegła z domu. Zatrzymała się na werandzie, zastanawiając się co dalej. Gdzie się ukryć, aby przeczekać ich wrzaski? Nie wiedziała. Gdyby byli w Glendale nie miałaby tego problemu. Schroniłaby się, jak zwykle w domku na drzewie, który zbudował dla niej tatuś. Albo poszła do Lucy. Tęskniła za Lucy. W tym głupim mieście nie znała nikogo. No, prawie nikogo. Wczoraj poznała tego chudego chłopczyka z domu obok. Ale on był jakiś dziwny. I na dodatek wyśmiał jej imię. Powiedział, że jest głupie. Że nie może się nazywać tak samo jak kwiatki. Dopiero jego mama wyjaśniła mu, że każde imię ma swoje znaczenie. Że przecież jego siostra nazywa się Hope, a Liam oznacza silny i opiekuńczy. Rosalie parsknęła. Ten wychudzony chłopczyk miałby być silny? To już ona była silniejsza od niego.
Krzyki stały się głośniejsze.
Zbiegła po schodach i ruszyła w stronę ogrodu. Mokra trawa moczyła nogawki jej spodni, ale przynajmniej nie padało. Dlaczego tutaj ciągle padało? Czy tatuś nie mógł znaleźć pracy w innym mieście? Podobnym do Glendale? Gdzie było ciepło i świeciło słońce. Gdzie mogła chodzić w sukienkach. I gdzie nie pachniało tak dziwnie jak tutaj. Ziemią i deszczem.
– Aaaa yaa!
To znów ten dziwny chłopiec. Stał w ogrodzie sąsiadów, ubrany w biały szlafrok. Wymachiwał rękami i nogami, jakby z kimś walczył.
– Aaaa yaa! – krzyknął, kopiąc niewidzialnego przeciwnika. – Aa! Yaaaaa! Haa!
Podeszła bliżej. Liam złapał, leżący na ziemi kij i okręcił się, machając nim w różne strony.
– Aaaa yaa!
Podskoczył wysoko, wyrzucając lewą nogę i rękę do przodu. Powtórzył ten ruch kilka razy, nim zahaczył kijem o dom i upadł z hukiem na plecy.
– Ała!
– Co robisz? – spytała, stając nad leżącym na ziemi chłopakiem.
– Ćwiczę judo.
– Judo?
– No wiesz, sporty walki. Chcę być jak Jackie Chan!
– Co?
Zmarszczyła brwi. Naprawdę był dziwny. Nie tylko dziwnie się zachowywał i ubierał, ale i mówił dziwnie. Jakby w innym języku.
– Nie co, a kto – burknął, podnosząc się z ziemi. – Nie wiesz, kim jest Jackie Chan? – Pokręciła głową. – Aktor? Kaskma... kaskmader... kas...
– Kaskmader?
– No wiesz, taki człowiek, co robi różne niebezpieczne rzeczy.
– Nie chodzi ci o policjanta? – dopytała, przechylając głowę. – Mój tatuś jest szeryfem i ściga przestępców – urwała, przyglądając się jego poplamionemu trawą szlafrokowi – ale on nie ubiera się w takie głupie stroje jak ty. Ma mundur.
Popatrzył na nią jak na jakiegoś kosmitę.
– To judoga – wyjaśnił.
– Mi to wygląda na szlafrok.
– Bo to jest szlafrok – mruknął, poprawiając pasek. – Pożyczyłem go od mamy. Czekam, aż mi kupią prawdziwe judogi.
– Dziwny jesteś – powiedziała, kręcąc głową.
– A ty głupia!
– Wcale nie!
– Wcale tak!
– Wcale tak? Przecież to nie jest poprawne.
– Jest!
– Nie jest!
– Jest!
– Naprawdę jesteś dziwny.
– A ty jesteś głupią mądralą! – burknął, zmierzając w stronę domu.
– To głupią, czy mądralą? – spytała, nie wiedząc, czy powinna się obrazić.
Przystanął i odwrócił się do niej powoli. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech.
– Jesteś jedynym na świecie przypadkiem Głupiego Mądrali! – krzyknął, po czym pobiegł do domu.
Rosalie przestąpiła z nogi na nogę, zastanawiając się nad słowami chłopaka. Wreszcie wzruszyła ramionami, stwierdzając, że tak, powinna się obrazić.
Dźwięk zamykanych drzwi w domu obok wybudził ją z transu. Z mocno bijącym sercem popatrzyła w tamtym kierunku i zamarła. Mimo że padał deszcz, a światło latarni nie docierało tak daleko, to nie miała problemów w rozpoznaniu osoby stojącej na werandzie. Liam.
Czuła na sobie jego wzrok, chociaż wiedziała, że i on nie widział nic więcej poza jej konturem. Wstrzymała oddech, nie wiedząc, co zrobić. Chciała się odezwać, wyjaśnić wreszcie to, co między nimi zaszło, lecz nim zdążyła otworzyć usta, chłopak wrócił do domu, zatrzaskując za sobą drzwi.
Stała nieruchomo.
Nadal nie mogła uwierzyć, jak jedno rzucone w złości zdanie, zepsuło ich relację bezpowrotnie. Jak szybko najbliższa osoba, stała się dla niej obcym człowiekiem.
Hope – po angielsku nadzieja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro