Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11 ❤

Moja mama już się dowiedziała. Pytanie - skąd? Szkoła... szkoła zawsze musi wszystko zepsuć. Troszkę się posprzeczałyśmy, ale w końcu dała mi dojść do słowa i zrozumiała, dlaczego nie zadzwoniłam do niej z uprzedzeniem, że jestem w szpitalu. 

Uff, myślałam, że dostanę jakiś szlaban czy coś w tym szpitalu. Jednak nie. Na szczęście.

* * * 

Zamknęłam drzwi do domu, po czym skierowałam się w stronę szkoły. Była środa, więc mogłam już pójść do szkoły. Wolałabym zostać w domu, w szczególności przez Gastona, o którym przypomniałam sobie dopiero jak stanęłam przed szkołą. Z myślą, że będę na każde jego zawołanie weszłam do budynku. Na samym początku poszłam do sekretariatu, aby odebrać kluczyk do swojej szafki, którzy wszyscy dostali na rozpoczęciu. Zapukałam do drzwi, na których widoczny był napis SEKRETARIAT, po czym je otwarłam. 

W pomieszczeniu zauważyłam dwóch siedzących uczniów, którzy po kolei ustawiali się do jakiś nauczycieli. Może się dziwicie, czemu nie są w pokoju nauczycielskim, ale czasami gdy nauczyciel musi załatwić jakąś sprawę z uczniem, albo ma do wydrukowania jakieś papiery to przeważnie kieruje się do sekretariatu. Zauważyłam tam Joe. No nie... Szybko zasłoniłam twarz swoimi włosami, żeby mnie nie rozpoznał i skierowałam się do Pani Evans, która właśnie uzgadniała coś z Panem Watson'em (dop. aut. Pani Evans to sekretarka, a Pan Watson to ten wuefista, który ostatnio dzwonił po karetkę wraz z Matteo). 

- Dzień dobry. - powiedziałam, gdy zdążyłam już dojść do biurka, przy którym właśnie siedzieli. Pomieszczenie dzieli się tak jakby na dwie części, które są oddzielone szybą, lecz można się między nimi przemieszczać. Ta druga część należy do dyrektora, który ma tam jakby swoje małe biuro. Nie patrzyłam zbytnio co się tam dzieje, bo najważniejsze było w tej chwili odebranie kluczyka do szafki, w której zawsze przechowuje wszystkie notatki, zeszyty i niektóre książki.

- Dzień dobry. - odpowiedziała Pani Evans posyłając mi szczery uśmiech.

- Jak samopoczucie, już lepiej? - zapytał mój ukochany wuefista. Za to go uwielbiam. Bardzo zależy mu na pracy, bardzo się do niej przykłada tak samo jak do ludzi, z którymi pracuje. Mam też na myśli uczniów. Z każdym ma bardzo dobre kontakty, można się z nim łatwo dogadać. A co, jeśli coś się zmieniło i w liceum nie mamy już tej wrednej wuefistki, tylko Pana Watson'a? Ale bym się cieszyła... Z nim przynajmniej umiem się dogadać. On też wie, że nie każdy ma talent sportowy i nie każdy umie wszystko wykonać, dlatego ocenia po tym, czy ktoś się przykłada, a nie po tym co umie, a czego nie.

- Tak, już jest lepiej. Nie było to nic poważnego, więc wszystko jest dobrze, dziękuję. - uśmiechnęłam się.

- To dobrze. - uśmiechnął się do mnie i wrócił do papierów, które były rozłożone na biurku.

- Przyszłaś po kluczyk do twojej szafki, mam rację? - zapytała sekretarka.

- Dokładnie tak. - odpowiedziałam.

- Jest chyba tam, zaraz ci go dam. - oznajmiła wskazując na jedną z szafek, do której tak samo podeszła. Po chwili szukania wyciągnęła z niej kluczyk do szafki, który podała mi do ręki. 

- Dziękuję bardzo. - odpowiedziałam, po czym odpowiadając krótkie 'do widzenia' wyszłam z pomieszczenia. Miałam zamiar już pójść w stronę schodów, lecz poczułam ucisk na nadgarstku. Gwałtownie się obróciłam. - Wystraszyłeś mnie! - powiedziałam, albo krzyknęłam. 

- Ohh, nie przesadzaj. Myślałaś, że cię nie zauważyłem? Włosy nie pomogły. - zaśmiał się.

- Tak, myślałam, że nie zauważyłeś, a teraz wybacz, ale muszę iść już na górę.

- Zostało jeszcze 5 minut do dzwonka. - odpowiedział spoglądając na zegarek.

- Tak, ale umówiłam się tam z Niną. - odparłam. - Mogę o coś zapytać? Joe.. czemu cały czas próbujesz się do mnie zbliżyć, pomimo że nie jestem w ogóle z twojej ligi? 

- Z mojej ligi? - zaśmiał się. - Moja liga? Jaka ona jest? Wyjaśnij mi, Lu. - Lu. Tak na mnie mówił. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, ale nie gadaliśmy za często, a takie zdrobnienie słyszałam tylko od niego. 

- Dobrze wiesz, Joe. Wy jesteście jak szkolna elita. Szkolna drużyna sportowa otoczona wianuszkiem dziewczyn, które tylko ślinią się na wasz widok. Masz wszystko czego potrzebujesz. Sławę w szkole, pełno dziewczyn, dobrą kondycję sportową, czego chcieć więcej? - powiedziałam, po czym wyminęłam go i weszłam na schody. 

Joe był jednym z chłopaków należących do drużyny sportowej. Może nie był ani kapitanem, ani jednym z tych najlepszych ale i tak trzymał się z tymi właśnie. Gdy tylko na mnie spojrzał, inni kazali mu odwrócić wzrok, żeby nie musiał marnować czasu na kogoś tak nieważnego jak ja. Zdążyłam to dostrzec już w 2 gimnazjum (dop. aut. trochę tu spolszczyłam więc klasy działają tutaj na tych samych zasadach co w Polsce. Są 3 klasy gimnazjum i 3 liceum). Z wyglądu nie jest brzydki. Ma szczupłą sylwetkę, jest umięśniony, a jego włosy są koloru ciemnego brąz. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego wybrał akurat mnie. Dlaczego wybrał mnie? Dziwię się, że jego "koledzy" nie zabronili mu jeszcze się do mnie odzywać. A może po prostu nie widzą? Moje myśli przerwał głos przyjaciółki. 

- Cześć Luna! W końcu jesteś! Co ja bym tu bez ciebie zrobiła? - zwróciła się do mnie Nina, gdy tylko zobaczyła mnie na korytarzu. 

- Hej Nina... Nie wiem co byś zrobiła. - obie zaśmiałyśmy się. - Byłam właśnie odebrać mój kluczyk do szafki. W ogóle to nawet nie wiem jaki mam numerek. - spojrzałam na kluczyk, który był podpisany liczbą 320. 

- Jaki masz numerek? - zapytała dziewczyna lekko spoglądając w stronę kluczyka, ale nie sądzę, że zobaczyła z takiej odległości. 

- 320, a ty? - odpowiedziałam jednocześnie pytając brunetkę o to samo.

- Ja mam 324! - powiedziała tak głośno, że inni, którzy stali niedaleko popatrzyli się w naszą stronę.

- Nina! Ciszej! - odparłam. 

- Oh, dobrze.. już dobrze. - przytaknęła.

- Coś się działo, kiedy mnie nie było? - zapytałam.

- Nic ciekawego, przede wszystkim lekcje organizacyjne i tego typu rzeczy. Jak zawsze. - westchnęła.

 - To dobrze, że nic mnie nie ominęło. 

- W sumie to mieliśmy jedną lekcję. - odparła. - Chemię. - powiedziała, na co przewróciłam oczami.

- To żarty, naprawdę? - zapytałam wzdychając. 

- Nie, to nie żarty. Ona wzięła się już za pierwszy temat. Jako jedyna w drugim dniu szkoły już zadała nam zadanie domowe. - odpowiedziała.

- Zadanie?! Czy ona dobrze się czuje?! - wykrzyknęłam, nie obchodził mnie już fakt, że ludzie się na nas patrzą.

- Luna, cii! Nie wiem, ale chyba nie. - parsknęła. 

* * *

- Mam nadzieję, że wszyscy zrobili prace domową! Chyba nie chcecie już w pierwszych dniach dostać braku zadania! Czeka przed wami jeszcze cały rok! - mówiła, a raczej krzyczała chodząc do każdej ławki aby sprawdzić zadanie. I tak czuję, że większość nie miała zrobionego. Miałam nadzieję, że odpuści mi przez ten cały wypadek.

- Ja nie mam... - odezwałam się, gdy już podeszła do naszej ławki.

- A to dlaczego? Myślisz, że jesteś jakąś księżniczką i ciebie zadanie domowe nie obowiązuje?! - za nazwanie księżniczką byłam naprawdę zła.

- Nie jestem księżniczką. Po prostu miałam wypadek i byłam w szpitalu, nie miałam jak. - powiedziałam cicho.

- Szpital? - zaśmiała się. - Ty naprawdę myślisz, że uwierzę ci w coś takiego? Trzeba było wymyślić coś lepszego.

- Ale to jest prawda! Może Pani zapytać Pana Watson'a albo...

- Nie mam najmniejszego zamiaru! Twoim zadaniem było zrobić zadanie i koniec! 

- Ale nie było mnie w szkole! - nie dawałam za wygraną.

- Twoim zadaniem jest się dowiedzieć od kogoś! - krzyknęła.

- Ale.. - nie dokończyłam, bo mi przerwała.

- Jeszcze masz czelność mnie przekrzykiwać?! Marsz do dyrektora!! - chyba sobie żartuje! Nie wierzę... Pierwsza lekcja, a ja już mam iść do dyrektora? To są żarty.

- Nie, ja już nie będę... - powiedziałam cicho, spoglądając na Ninę.

- Nie obchodzi mnie to. Marsz do dyrektora! - zrobiłam to co kazała, bo nie miałam zamiaru więcej krzyczeć, bo pewnie zadzwoniłaby po mamę. Już jej nie lubię.

* * *

Weszłam do sekretariatu, żeby od razu skierować się do biura dyrektora. Zamknęłam drzwi i obróciłam się. Wytrzeszczyłam oczy i nie mogłam uwierzyć w to co właśnie widzę.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro