Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 37

Na początku nie wiedziałam, co mam zrobić. W ogóle namieszało mi się w głowie i dopiero później przyjęłam do wiadomości, co tak naprawdę się dzieje. Oddałam pocałunek, jednak to on dominował. Tak naprawdę to w ten sposób wyrażaliśmy wszystkie uczucia, które słowami chyba trudno byłoby wyrazić. Po chwili powoli się oderwałam od niego i otworzyłam oczy. Wszystko wydawało się być już dla mnie inne.

- M-matteo... - powiedziałam, po chwili milczenia, odwracając wzrok i opierając się o ławkę. Patrzyłam się naprzód, w ogóle nie wiedząc, co mam mówić dalej.

Chłopak był chyba lekko zdezorientowany, ale lekko sobie ulżył.

- Luna, proszę cię... - złapał mnie za rękę, a mnie przeszły przyjemne ciarki. - Powiedz, kim dla ciebie jestem. - powiedział, patrząc na mnie. Spojrzałam na niego.

- Ja... - zaczęłam, patrząc na niego niepewnie. Nigdy tak naprawdę nie miałam chłopaka, bo zdecydowanie to było dla mnie za wcześnie i nie potrafiłam kochać, ale teraz sama już nie wiem. - Ja nie wiem, Matteo. - powiedziałam, łapiąc się za głowę. - To wszystko mnie przerosło. Zjawiłeś się tak nagle, a ja mam po prostu mętlik w głowie. Wszystko mi się pomieszało w tak krótkim czasie, ja nawet nie wiem co się ze mną dzieje.

- Może się zakochałaś? - spoglądnęłam na niego.

- Być może. - pokiwałam twierdząco głową, a później ją spuściłam. - Ale nie wiem tego. Ja... muszę to przemyśleć. Nie mogę ci odpowiedzieć tak nagle, ja... potrzebuję troszkę czasu. - poprawiłam się wygodniej i spojrzałam na niego. - Ale... Matteo, co by się nie stało, ja będę z tobą, nie martw się. Nie mam zamiaru się odrzucić, ani zwyzywać, ani cokolwiek innego.

- Dziękuję, że wysłuchałaś. - powiedział, wstając. Zrobiłam to samo i stanęłam tuż naprzeciwko niego.

- Matteo... - zaczęłam niepewnie, patrząc na niego. - Proszę cię, nie uważaj, że wszyscy ludzie są tacy samy jak Kate. - powiedziałam mu to prosto w oczy. - Może to po prostu miało ci pokazać, do czego ludzie są zdolni, ale wiedz, że... ja nigdy bym ci tego nie zrobiła. Strasznie mi przykro, że musiałeś to przeżywać. Nikt na to nie zasłużył. Pamiętaj, że masz przy sobie tatę, masz mnie... Masz Matta i nawet Chrisa. - powiedziałam pewnie. - Pozwól złym wspomnieniom odejść i daj szansę innym ludziom. Przed tobą całe życie. Co się stało, już się nie odstanie, ale wszystko co teraz, możesz jeszcze zmienić.

Podeszłam do niego bliżej i stanęłam na palcach, przytulając go do siebie.

- Jestem przy tobie. Pamiętaj.

Bo... każdy człowiek potrzebuje człowieka.

NINA

Byłam strasznie zdenerwowana. Za chwilę miałam się spotkać z Gastonem i to u niego w domu! Ja nie wiem w ogóle na co się zgodziłam, co ja teraz zrobię? Przecież nie stchórzę i nie odmówię mu spotkania, a poza tym sama już chcę mieć ten projekt z głowy. Nawet nie wiem, czy on ma wszystko przygotowane i czy będziemy mogli się dogadać. On, najpopularniejszy chłopak w szkole, który podoba się wszystkim dziewczynom na ziemi. Nieraz pokazywany był w gazetach ze względu na swoje umiejętności i JA. Dziewczyna, której nikt nie kojarzy i była kiedyś pośmiewiskiem całej szkoły. Do tego mamy całkiem inne zdanie! On woli imprezy i lubi wokół siebie mieć dużo osób, ma wywalone na szkołę i nie interesuje go nic, a ja lubię spokój, lubię się uczyć i chcę spokojnie zdać ten rok szkolny.

To nie przejdzie. - pomyślałam, kiwając przecząco głową. To nawet nie ma racji bytu. Usiadłam na swoim łóżku, głośno oddychając. Przecież to nie wypali. Nie da się tak. Nawet się nie dogadamy.

Po co ja w ogóle go o to prosiłam? Jakbym nie zdała jednego projektu, to nic by się nie stało. Co ja mówię, przecież byłaby masakra.

Spojrzałam na zegarek. Miałam 15 minut na dojście tam, przygotowanie się i na wszystko inne. Nie, chyba jednak zrezygnuję. Już wolę nie robić tego. Tak, tak znacznie lepiej.

Ja nawet nie mam jego numeru. A co, jak się zgubię, albo zabłądzę? W sumie to racja, wiem, gdzie mieszka, bo często organizował szkolne imprezy, ale jakoś teraz z tego stresu może okazać się, że zapomniałam.

Wdech i wydech. Przecież dasz radę. To tylko spotkanie.

Tak, tylko spotkanie.

To po co się tak denerwujesz?!

Dobra, spokojnie. Najwyżej wywali cię z domu i tyle. Tak, i będzie koniec. Tak.

Nie.

Co ja mam zrobić?

Dobra, koniec. Pójdę tam i tyle.

Wzięłam moją jedyną torebkę z biurka, włożyłam telefon, jakiś długopis, jakby on nie miał w domu, czy coś i jakąś kartkę. Poprawiłam swoje włosy i jeszcze pomalowałam usta moją delikatną, matową szminką. Będzie dobrze.

Wyszłam powoli z domu, głęboko oddychając. Chciałam się uspokoić, ale była to najtrudniejsza rzecz do zrobienia. Po chwili stałam pod jego domem.

To chyba jednak nie wyjdzie.

Trudno. Trzeba zaryzykować. Wzięłam głęboki wdech i podeszłam do drzwi. Powinnam zadzwonić, czy zapukać? A może po prostu wejść?

Delikatnie zapukałam, ale nikt się nie odezwał. Zapukałam jeszcze raz, tym razem trochę mocniej, ale znów cisza. Westchnęłam i zadzwoniłam dzwonkiem. W środku cała buzowałam. Nie wiedziałam, czy nawet będę w stanie coś powiedzieć. To będzie szok.

Po chwili, drzwi się otworzyły i stanęła w nich jakaś sprzątaczka. Chyba tak, bo trzymała w rękach miotłę.

- D-dzień d-dobry. - powiedziałam cicho, a starsza kobieta się uśmiechnęła.

- Dzień dobry. - powiedziała przyjaźnie. - Oh, ty pewnie do Gastona? - zapytała, a ja kiwnęłam lekko głową.

Już teraz zabrakło mi mowy, a co dopiero jak będę sam na sam z Gastonem? O mój Boże. W co ja się wpakowałam?

- Wejdź proszę, jest u góry. - uśmiechnęła się, a ja posłusznie powoli weszłam do środka. Kobieta zamknęła za mną drzwi, a ja zaczęłam ściągać moje buty.

Dom był o trzy razy większy od mojego. Nigdy tu nie byłam, bo nie chodziłam na imprezy do niego, ale każdy w szkole znał chyba jego adres, co w sumie mnie by przerażało.

Nie wiedziałam nawet gdzie są schody, a kobieta już odeszła.

Dobra, przecież sobie poradzisz.

Przeszłam kawałek w przód i w końcu zauważyłam schody do góry. Westchnęłam i powoli zaczęłam po nich wchodzić. Gdy już stanęłam na pierwszym piętrze, było kilka pokoi.

No i co ja mam teraz zrobić? Przecież nie wiem, gdzie on jest. Mógłby równie dobrze wyjść po mnie i nie byłoby problemu.

Trudno. Otworzyłam pierwsze lepsze drzwi, ale pokój był raczej pusty i chyba nie należał do niego. Przejechałam wzrokiem po wszystkich drzwiach, nie chcąc wchodzić do żadnego niepotrzebnego. Ulżyło mi, gdy zobaczyłam na ostatnich drzwiach napis GASTON. Podeszłam do nich i gdy już tam stałam, wzięłam głęboki oddech i zapukałam. Zaczekałam, a po chwili usłyszałam "Proszę", dość głośne proszę.

Niepewnie otworzyłam drzwi, ale zamarłam, gdy zobaczyłam, że siedzi zupełnie bez koszulki, w samych zwykłych dresach i patrzy na mnie znad telefonu. Czułam, jak moje policzki płoną.

Wiedziałam, że nie trzeba było się zgadzać.

- S-sorry. - powiedziałam, spuszczając głowę i jak najszybciej zamykając drzwi.

No i co ja teraz zrobię?

Najlepiej uciekać.

Tak, to najrozsądniejszy pomysł.

Szybko zaczęłam kierować się w stronę schodów.

- Wchodź do środka. - usłyszałam za sobą i szybko się odwróciłam.

- O-okej... - powiedziałam niepewnie, wracając ze spuszczoną głową w stronę jego pokoju. Niepewnie weszłam do środka. Jego pokój był większy, niż mój salon w domu. Ale cóż. Jego rodzice naprawdę są chyba bogaci. Powoli usiadłam na jego łóżku, nie wiedząc za bardzo, czy mogę to zrobić, ale ostatecznie się zdecydowałam.

Spojrzałam na niego i złapałam z nim krótki kontakt wzrokowy.

- A więc? Co robimy? - zapytał, ciągle będąc bez koszulki. Myślałam, że tam zwariuję. Zamiast ubrać na siebie czegokolwiek, on tam siedział i patrzył się jak gdyby nigdy nic.

Ale przecież nie powiem mu, żeby ubrał koszulkę, bo pomyśli, że mnie rozprasza, a tak wcale nie jest.

Wcale.

Dobra, nie oszukam się. Od zawsze mi się podobał, a teraz już chyba tracę zmysły.

- Halo? - pstryknął mi przed oczami, a ja się ocknęłam, spoglądając na niego.

- Hm? - mruknęłam, za co mentalnie przybiłam sobie z otwartej ręki w czoło. - Z-znaczy.. - zaczęłam niepewnie, chcąc się wywinąć z mojego roztargnienia.

- Dobra, słuchaj, nie mam na tyle czasu, więc albo się za to weźmiemy, albo kończymy to spotkanie.

Zdecydowanie wybieram opcję nr. 2.

Po pierwsze, ze względu na to, że nie mogę tam siedzieć i tak po prostu patrzeć się na niego, kiedy jest bez koszulki, a co gorsza, myśleć przy tym. A po drugie, ja + on = to nie wyjdzie, chociaż naprawdę bym chciała.

- A-ale...

- Masz cokolwiek? - zapytał nonszalancko, opadając na łóżko i jednocześnie podrzucając poduszę do góry.

- Nie, mieliśmy zrobić razem. - powiedziałam niepewnie, ale w końcu zadowolona z siebie, że nie zająknęłam się ani razu.

- A więc o czym to w ogóle robimy? - zapytał, wzdychając i kierując swój wzrok na mnie.

- O księżycu i słońcu. - powiedziałam krótko, spoglądając na niego.

- Mhm. - mruknął, wstając, żeby podejść do biurka i wziąć laptopa.

Patrzyłam na jego ruchy, a on nagle na mnie spojrzał, podnosząc brwi. Odwróciłam wzrok, przełykając głośno ślinę.

- Dobra, w jakiej postaci to robimy? Projekt multimedialny, czy coś innego?

- Projekt.. chyba... - powiedziałam niepewnie.

Był jakiś dziwny. Nie był ani zły, ani wredny, ani nic z tych rzeczy. To nowość. Zawsze wszyscy się mu podporządkowali, a teraz jakby zupełnie to był inny człowiek.

- Słyszałam, że Ziemia ma pole magnetyczne, które powoduje odchylanie torów większości cząstek wiatru słonecznego, a część z nich zatrzymuje. W rezultacie pole magnetyczne tworzy wokół Ziemi niewidzialny kokon, który opływany jest przez wiatr słoneczny. Moglibyśmy...

- Dziewczyno, co ty do mnie mówisz? - zapytał, patrząc na mnie.

- Że moglibyśmy to wykorzystać do tego projektu.

- Spoko, wszystko wyjdzie z czasem. - powiedział klikając coś na klawiaturze. Westchnęłam. - Musimy też zrobić coś o słońcu. Tutaj piszą, że... - zmrużył oczy. - Ale kłamią w tym internecie. - powiedział, zamykając klapę od laptopa i rzucając go lekko obok.

- C-co piszą?

- Że słońce to gwiazda. A przecież to planeta. To skąd my mamy wziąć informacje, skoro w internecie takie brednie podają? - zapytał oburzony, a ja myślałam, że wybuchnę śmiechem.

- Jaka planeta? - zapytałam, powstrzymując wybuch śmiechu.

- Przecież nie gwiazda! Czy widzisz na niebie słońce w nocy? Skoro to gwiazda, no to powinna być widoczna.

- Gaston. - zaśmiałam się. - Przecież... słońce to gwiazda. A nie planeta. Ubzdurałeś sobie coś.

- Nie wierzę w to. - wzruszył ramionami, patrząc na mnie.

- Ale to jest prawda! - zaśmiałam się, nie wierząc, że uważał, że słońce to planeta.

- To może najpierw zróbmy o księżycu. - westchnął, lekko się uśmiechając.

Po raz pierwszy zobaczyłam jego uśmiech, który był prawdziwy.

I nie powiem. Mogłabym oglądać go całymi dniami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro