Rogacz i Jeleń (cz.1)
Kilka uwag na początek:
- chronologia jest zachowana zgodnie z kanonem
- wszelkie odstępstwa od kanonicznych wydarzeń, albo są wyjaśniane na bieżąco i wyraźnie widoczne, albo zostaną wytłumaczone później
- Harry otrzymał tutaj tytuł Mistrza Śmierci przez zebranie wszystkich trzech Insygniów
- Wykorzystałam tutaj Hel z oryginalnej mitologi nordyckiej, jako boginię śmierci ( a więc samo uosobienie śmierci) jak i córkę Lokiego, zamiast marvelowskiej Heli - siostry Thora i pierworodnej Odyna.
Tak więc to chyba na tyle. Jako, że nie udało mi się ogarnąć mojej weny i poszalałam tutaj z ilością słów miniaturka pojawi się w kilku częściach... Nie mam pojęcia ilu, ale na pewno nie będzie ich na tyle, by robić do tego osobą książkę. Postaram się zmieścić w dwóch rozdziałach po około 2000/3000 słów.
Bezkształtna postać stała w cieniu drzew na samym skraju cmentarza w Dolinie Godryka. Procesja odzianych w czerń postaci zgromadziła się tuż przy otwartym grobie, kiedyś zajmowanym przez rodziców Harry'ego Pottera. Teraz złożono w nim również ciało drobnego dziewiętnastolatka.
Od strony tłumu co chwila dobiegały szlochy i łkania. Gdzieś z przodu mignął znajomy chłopak z rudymi włosami obejmujący drążą dziewczynę z burzą kręconych włosów. Pani Weasley opierała się ciężko o ramię męża, nie potrafiąc ustać o własnych siłach.
Dwa dni wcześniej, za sprawą Proroka Codziennego, całą Magiczną Anglię obiegła wiadomość o samobójczej śmierci Chłopca, Który Zwyciężył Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Dziennikarze prześcigali się w teoriach, nie zważając na krzywdę bliskich Harry'emu osób. Jedni twierdzili, że wojna przerosła kruchy umysł nastolatka i pchnęła go do ostateczności. Jeszcze inni zrzucali to na utratę ostatniego członka rodziny, którym był, pośmiertnie odznaczony i oczyszczony z zarzutów, Syriusz Black oraz tajemnicze zaginięcie Edwarda Remusa Lupina, chrześniaka Pottera – dziecko miało zniknąć tuż po tym, jak jego babka Andromeda Tonks zmarła. Magomedycy jednoznacznie określili, że przyczyną jej śmierci, był pogarszający się stan zdrowia spowodowany wojną, utratą męża, a następnie córki oraz powikłania po klątwach, których doświadczyła za młodu.
Aurorzy szukali dziecka przez ostatnie dwa miesiące w trakcie których Harry Potter odmówił jakiegokolwiek kontaktu z prasą i dystansował się również od swoich przyjaciół. Dwa dni temu jego ciało odnaleziono w rodzinnej posiadłości Blacków na Grimmauld Palce. Z raportu aurorów oraz magomedyków ze Świętego Mungo wynikało, że chłopak rzucił na siebie Avadę w byłej sypialni swojego ojca chrzestnego.
Niewielkie, półtoraroczne dziecko poruszyło się niespokojnie w ramionach postaci, zaciskając piątki na materiale jej obszernej szaty. Chwilę później zostało delikatnie pogładzone po króciutkich czarnych włoskach.
– Już dobrze Teddy – szepnęła postać. – Zaraz idziemy. Za chwilę będziemy w domu.
–Jesteś tego pewny? – Niespodziewanie tuż obok pojawiła się wysoka kobieta. Prawą część jej twarzy i ramienia zasłaniały włosy. Dłonie ginęły pod rozkloszowanymi rękawami długiej fioletowej sukni.
– Nie, ale nie miałem innego wyjścia. – Postać zrzuciła z głowy obszerny kaptur, ukazując zmęczoną twarz nastoletniego chłopaka.
– Jak sama powiedziałaś, nie starzeję się. Jak długo potrwa nim prasa to zauważy? Wątpię bym kiedykolwiek mógł odgonić się od tych pijawek z Proroka. – Chłopak westchnął i spojrzał z bólem na zebrane przy grobie osoby. Nie znał nawet połowy z nich. Ledwie kojarzył niektóre twarze, które teraz okazywały bezgraniczny ból. Śmiać mu się chciało, kiedy Pansy Parkinson ukrywała twarz w piersi Blaise'a Zabiniego próbując udawać żal. Jedynie stojący gdzieś z boku Draco Malfoy naprawdę go zaskoczył. Na twarzy chłopaka, zwykle wykrzywionej w grymasie wyższości i pogardy, teraz dostrzec można było prawdziwy żal i niedowierzanie. Zupełnie jakby śmierć jego nemezis faktycznie odcisnęła na nim jakieś piętno.
Hermiona razem z Weasley'ami naturalnie stała tuż przy grobie. Jego przyjaciółka łkała nie będąc w stanie powiedzieć choćby słowa. Ron obejmował ją ramieniem, ale sam wyglądał jakby miał się za chwilę załamać.
– Wiem jak samolubne to jest – zaczął ponownie Harry. – Wiem, jak okropnym draniem jestem, skazując ich teraz na taki ból, ale wiem też doskonale, że nie potrafiłbym patrzeć jak oni wszyscy odchodzą, a ja muszę zostać tutaj jako dziewiętnastolatek. Nie potrafiłbym po raz kolejny stracić całej swojej rodziny. To za dużo, Hel.
– A jednak zabierasz ze sobą dziecko. – Kobieta posłała mu pełne smutku spojrzenie. – Czy nie lepiej byłoby zostawić chłopca tutaj, razem z twoimi przyjaciółmi? On nie jest nieśmiertelny, kiedyś również będziesz musiał się z nim pożegnać.
Zielone, pełne łez oczy spojrzały w jej stronę.
– Wiem, ale to również przejaw mojego samolubstwa. Bo wiem, że nawet gdybym uciekł na koniec świata, co chwila wracałbym tutaj, by sprawdzić czy z Teddym wszystko w porządku. Hermiona, Ron... wszyscy moi przyjaciele są dorośli, poradzą sobie. Ale Teddy... Nawet gdybym zostawiłbym go u Weasley'ów, musiałbym pojawić się w Anglii, musiałbym...
– Zobaczyć na własne oczy, że dziecko nie ma takiego dzieciństwa, jakiego doświadczyłeś ty sam – dokończyła za niego Hel. – Zawsze byłeś nieufny w stosunku do tych, którzy powinni sprawować nad tobą opiekę i dbać o ciebie, mój mały mistrzu.
Pół godziny później, kiedy przy grobie pozostała jedynie garstka osób, Draco Malfoy spojrzał w stronę drzewa na skraju cmentarza. Wydeptany śnieg , świadczył o obecności przynajmniej jednej osoby, a jednak żadne ślady nie prowadziły w głąb cmentarza ani do bramy, zupełnie jakby stający tam żałobnik rozpłynął się w powietrzu.
***
Harry nerwowo wyjrzał przez okno. Jutro Teddy miał wrócić ze szkoły, a tymczasem Nowy York ledwo odbudowywał się po ataku kosmitów. Kosmitów!
Dwanaście lat temu przenieśli się do Stanów. Harry ukrywał się pod fałszywą tożsamością, jako Harrison Evans, a Teddy jako jego syn, Teodor Remus Evans. Chłopak musiał oczywiście odrobinę nagimnastykować się, by podrobić odpowiednie papiery i nie ściągnąć na siebie uwagi Magicznego Kongresu Stanów Zjednoczonych, ani Amerykańskiego Rządu. Na szczęście z „niewielką" pomocą Hel, udało się nawet załatwić naukę w Ilvermorny dla Teddy'ego oraz wynegocjować prywatne, mugolskie nauczanie domowe, dzięki czemu chłopak miałby również mugolskie wykształcenie.
Wszystko to, w połączeniu z pracą Harry'ego sprawiało, że przez pierwsze lata Potter chodził niczym żywy trup. Nie łatwo było wychowywać dziecko, zwłaszcza samotnie, a później musiał jeszcze uszczknąć nieco czasu na siedzenie z chłopcem przy książkach, by potrafił zdać mugolskie egzaminy na koniec roku.
Mieszkali w małym mieszkaniu na obrzeżach Nowego Jorku. Harry, od kiedy jego chrześniak poszedł do szkoły, pracował na nocne zmiany jako kelner w klubie, a w trakcie dnia rozwoził jedzenie z lokalnej knajpki.
–To, że jesteś nieśmiertelny, nie oznacza, że możesz się zapracowywać na śmierć – zaprotestowała po raz enty Hel, pochylając się nad jego ramieniem. – Zobacz jak ty wyglądasz! Sama skóra i kości! Co powie Teddy jak wróci do domu!
Bogini Śmierci przez ostatnie lata naprawdę mocno przywiązała się do chłopca, nawet mimo, że od kiedy skończył trzy lata nie mógł jej już zobaczyć, dzięki otaczającej ją starożytnej magii. To właśnie ona czuwała nad nim w Ilvermorny i informowała Harry'ego o wszelkich wybrykach jego podopiecznego. A było tego naprawdę sporo. Nie bez powodu w końcu chłopiec trafił do domu Gromoptaka, o którym mówiło się, że sprzyja podróżnikom. Huncwocka dusza, która w Remusie często pozostawała stłumiona przez rozwagę i bojaźliwość, u Teddy'ego oddychała pełną piersią. Harry sam czasem nie wiedział, czy powinien się z tego cieszyć, czy płakać nad swoim losem, kiedy dzieciak co chwila organizował jakieś nowe psikusy, a nauczyciele ze szkoły niemal zasypywali go listami z prośbą o pomoc z synem.
Leżący na łóżku telefon niespodziewanie zadzwonił, sprawiając, że Harry podskoczył na krześle, a potem zerwał się na nogi. Hel odsunęła mu się z drogi, kiedy o mały włos na nią nie wpadł. Chwilę później już jej nie było.
– Czego chcesz Luca? – burknął do słuchawki.
–Harrison! Ratuj! – Jego znajomy z pracy brzmiał jakby zaraz miał się rozpłakać. – Pamiętasz tę dziewczynę, o której ci opowiadałem? No tę, która tak mi się podobała?
– Tracy? – Luca nie był typem księcia z bajki, wierzącego w „i żyli długo i szczęśliwie". Jak prawie każdy nastolatek na studiach eksperymentował ze swoim życiem, a co za tym idzie, co chwila rozglądał się za inną dziewczyną, która wpadła mu w oko. Harry był jedynym, który jeszcze potrafił słuchać o jego miłosnych podbojach.
– Nie. No co ty, z Tracy rozstaliśmy się wczoraj. Oboje doszliśmy do wniosku, że to nie ma przyszłości... – Harry uśmiechnął się i pokręcił głową. W słowniku Luki oznaczało to mniej więcej tyle, co...
– Dostałeś od niej kosza i po twarzy na pożegnanie, prawda? – zapytał, nie kryjąc rozbawienia. Przez chwilę po drugiej stronie panowała wymowna cisza.
– W każdym razie, MARGARET... – chłopak wyraźnie zaakcentował imię swojej nowej wybranki. – zgodziła się iść ze mną na kolację...
Harry już wiedział dokąd zmierza ta rozmowa. Wywrócił oczami i spojrzał na wiszący nad kuchennym stołem zegar.
Siedemnasta czterdzieści. Dwadzieścia minut do wieczornej zmiany dostawców w knajpie. Ruszył w stronę wieszaka na kurtki i ustawionych pod nim butów. W życiu nie zdąży, jeśli Luca będzie tak przeciągał rozmowę.
– A ty w przypływie euforii zapomniałeś ją poinformować, że masz dzisiaj wieczorną zmianę w pracy, a teraz dzwonisz z płaczem, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie zastąpi cię na dwadzieścia minut przed zmianą – warknął do słuchawki wiążąc tenisówki.
– Harrison, no błagam... – jęknął Luca. – To moja życiowa szansa, a co jeśli to ta jedyna? Napiwki będą twoje. Błagam, jakoś ci to kiedyś wynagrodzę...
Szybkim ruchem ściągnął kurtkę z wieszaka i wyszedł z mieszkania zamykając je na klucz.
– Wiesz, że powinienem się teraz rozłączyć i cieszyć piątkowym wieczorem udając, że ta rozmowa nigdy się nie wydarzyła? Jutro mój syn wraca ze szkoły, muszę go odebrać ze stacji, a na dodatek połowa dróg jest teraz pozamykana przez pieprzony najazd kosmitów!
Puścił się biegiem po schodach, modląc by udało mu się złapać taksówkę.
– Przepraszam Harrison... Ja... Postaram się odwołać tę kolację, albo zadzwonię do szefa i...
– Oddasz mi za taksówkę i nie becz mi tu. Ciesz się tą randką, ale żeby mi to było ostatni raz.
Na szczęście udało mu się złapać transport pod knajpę. Z żalem uszczuplił już i tak niewielkie zasoby swojego portfela.
Cała zawartość jego skrytki przeszła pod opiekę Hogwartu a pieniądze miały zostać przeznaczone na odbudowę szkoły oraz domy opieki dla sierot, których po wojnie drastycznie przybyło. Harry cieszył się, że chociaż te dzieciaki nie będą musiały doświadczyć takiego życia, jakie miał on, czy Tom Riddle. Może w ten sposób ocali choć jedno zagubione dziecko przed drogą pełną żalu, samotności i mroku... Zresztą nawet gdyby jego skrytkę pozostawiono w spokoju i tak nie mógłby z niej skorzystać, dla magicznego społeczeństwa Harry Potter był martwy.
Lekko zdyszany wpadł na zaplecze zmieniając ubranie na firmową kurtkę i otworzył drzwi prowadzące na kuchnię. Kiedy tylko jego głowa pojawiła się w progu, kilka osób wybuchło śmiechem, a banknoty zmieniły właścicieli.
– Czy jest w tej pracy coś, o co się nie zakładamy? – zapytał zrezygnowany.
– Owszem, nikt nie obstawia ilości facetów, z którymi pójdzię na randkę – odpowiedziała mu z uśmiechem Dafne, pulchna brunetka z niesamowicie ciemnymi oczami.
– Dafne przecież ty nie lubisz chłopaków, nie ta liga... – Tomas, młody licealista, który pracował w knajpie dopiero dwa tygodnie spojrzał na nich zdziwionym wzrokiem.
–Dlatego nikt się o to nie zakłada – odpowiedział mu rozbawiony Harry. Po chwili śmiali się już wszyscy w zatłoczonej kuchni.
– Harrison, naucz się być bardziej asertywny, bo wystawię ci rachunek, za wszystkie pieniądze, które przez ciebie straciłem – zagroził Fred, drugi dostawca, który akurat przepchnął się koło niego w drzwiach i wyłożył na stół dwa banknoty z kieszeni.
– Przestań obstawiać, że kiedykolwiek odmówię Luce. Ciekaw jestem jak ty zareagowałbyś na to spojrzenie zbitego psiaka...
W tej samej chwili w drzwiach od strony lokalu stanęła czerwona Rachel. Dziewczyna również pracowała u nich od niespełna tygodnia i jak na razie przyjmowała zamówienia telefoniczne. Ręce i warga drżały jej jakby zaraz miała się rozpłakać.
– Rachel, co się stało? – Tomas momentalnie znalazł się przy niej i posadził na pustym krześle przy drzwiach. – Źle się czujesz, ktoś ci coś powiedział?
– Nie... To... To nie to – powiedziała jąkając się. – Dzwonili z zamówieniem i... Dzwonili z... Właśnie rozmawiałam z... O Boże, właśnie odebrałam zamówienie pieprzonej pizzy do Stark Tower...
Po raz kolejny po kuchni przeszła fala śmiechu. Ich knajpa była na tyle blisko centrum, że często zdarzały się zamówienia z wierzy miliardera. Średnio raz na dwa tygodnie, czasem częściej, w zależności, ile członków zespołu akurat przebywało w środku. Raz czy dwa grupa wybrała się nawet do ich lokalu.
Harry nie mógł powiedzieć, że byli mu obojętni. Nie rozumiał co prawda nabożnej czci, jaką nastolatki obdarzały Avengersów, a samego Tony'ego Starka, dzięki uprzejmości Teddy'ego, miał już powyżej uszu, ale nie zmieniało to faktu, że czuł wobec nich wdzięczność i szacunek. Doskonale wiedział co znaczy nosić na barkach odpowiedzialność za bezpieczeństwo świata, nawet jeśli w jego przypadku zawężało się to jedynie do Anglii.
– Spokojnie, oddychaj. Zapisałaś chociaż zamówienie? – zapytała Margaret, decydując, że opinia stałego klienta jest ważniejsza, niż chwila śmiania się ze „świeżaka" w pracy.
Rachel kiwnęła głową i podała jej pomiętą z nerwów kartkę.
– Dobra. Nie jest źle. Tylko dzisiaj tylko cztery największe pizze, żadnych dodatkowych ekscesów. Tomas, siądziesz na chwilę przy telefonie, aż Rachel się nie uspokoi. Fred, wybacz, ale musisz rozwieść jeszcze te cztery zamówienia zanim pójdziesz do domu. Dafne ty i Michael zabierzcie się za zrobienie tych przeklętych pizz. Harrison... siedź na tyłku i czekaj, albo, jeśli wiesz, że się nie uświnisz, pomóż im. Twoim priorytetem jest teraz Wieża Starka, potem będziemy się martwić resztą.
– Na zapleczu szef rozwiesił mapę miasta z pozaznaczanymi zamkniętymi drogami. Lepiej na to zerknij. Przez ten atak kosmitów zrobiło się istne bagno – poradził mu Fred, zanim zabrał swoje zamówienia i wyszedł.
Harry kiwnął głową i wyszedł na zaplecze. Później ewentualnie może pomóc przy pizzy. Teraz trzeba ogarnąć cały ten drogowy syf.
***
Zanim dojechał pod Stark Tower, zdążył zabłądzić dwa razy i zaliczyć osiem ślepych uliczek, które kiedyś były jego ulubionymi skrótami. Po raz pierwszy odkąd przeniósł się do Stanów, rozważał rzucenie tego wszystkiego w diabły i użycie prostej aportacji. W życiu tak bardzo nie nienawidził mugolskich środków transportu. Na szczęście, pod nieuwagę szefa, na wszystkie bagażniki w skuterach rzucił zaklęcie ogrzewające, dzięki czemu jedzenie zawsze przyjeżdżało na miejsce ciepłe. Dodatkowy plus dla knajpy, a dla niego jedno zmartwienie mniej.
Zabrał spiętrzone pudełka i wszedł przez przeszklone, rozsuwane drzwi. Znudzona recepcjonistka, która prawdopodobnie od pół godziny wpatrywała się w zegarek machnęła mu ręką w stronę windy. Zrozumiał przekaz. Idź gdzie musisz i nie zawracaj mi głowy. Po drodze minął się jeszcze z Happym, któremu skinął z uśmiechem głową.
Znał większość pracowników tego miejsca, a sam pozostawał praktycznie anonimowy i zapamiętywany jedynie po kurtce z logiem firmy.
Wchodząc do windy, instynktownie nacisnął guzik z numerem piętra, na którym Mściciele organizowali większość imprez i wieczorków towarzyskich. Nie pierwszy raz gdzieś z tyłu głowy pojawiła mu się chęć by wysiąść na którejś z niższych kondygnacji i pozwiedzać. Stark Tower było urzeczywistnieniem tego, co zawsze fascynowało go w mugolskich budowlach.
Drzwi windy otwarły się i Harry stanął tuż przed nieznanym, czarnowłosym, wysokim mężczyzną. Czarna koszula miała rozpięte dwa pierwsze guziki ukazując naszyjnik z nieznaną Harry'emu runą. Chłopak miał wrażenie, że gdzieś już widział tę twarz, ale w obecnej chwili nie potrafił jej dopasować do żadnego imienia. Co jeszcze bardziej go zaskoczyło, to to, że od nieznajomego biła subtelna, magiczna aura, niepodobna żadnej, która otaczała spotkanych przez Harry'ego czarodziei.
Chłopak uśmiechnął się i przytrzymał nogą drzwi windy.
– Przywiozłem pizzę – powiedział wyciągając pudełka w stronę mężczyzny. Brunet wpatrywał się w niego, jakby nie miał pojęcia co zrobić. Kiedy nieznacznie przekrzywił głowę w bok, Harry miał ochotę wybuchnąć śmiechem.
– Kim jesteś, człowieku? – Harry drgnął słysząc pytanie. Zmarszczył brwi i nerwowo przestąpił z nogi na nogę. Ten mężczyzna był... dziwny. Postanowił jakoś wybrnąć z sytuacji i obrócić wszystko w żart.
– Dostawca pizzy, do usług. – Dygnął niezręcznie, mimowolnie przypominając sobie cyrk z Balem Bożonarodzeniowym na czwartym roku. Na mężczyźnie jego zachowanie jakby nie zrobiło żadnego wrażenia. Cisza stawała się coraz bardziej niezręczna.
– Słuchaj, nie żeby ta konwersacja nie była doprawdy fascynująca, ale czas goni... Nie chciałbym zostać posądzony o przywiezienie zimnej pizzy... Potrącą mi to z pensji, sam rozumiesz...
Miał wrażenie, że nieznajomy nie rozumie ani trochę. Prawie odetchnął z ulgą, kiedy na horyzoncie zamajaczyły mu znajome, idealnie ułożone blond włosy.
– Panie Rogers! – zawołał wychylając się zza ramienia bruneta. – Przywiozłem pizzę!
Kapitan odwrócił się w jego stronę, a niebieskie oczy zabłyszczały na widok kartonowych pudełek.
– Już myśleliśmy, że zjadłeś je gdzieś po drodze, Harrison – powiedział odbierając zamówienie i podając Harry'emu pieniądze. Potter skrzywił się.
– Przepraszam za opóźnienia. Połowa dróg jest pozamykana i dotarcie do centrum graniczy z cudem. Wszędzie walają się gruzy i pozostałości tych wielkich statko-stworów...
Czy to tylko jego wyobraźnia, czy Rogers faktycznie posłał dziwnemu mężczyźnie wściekłe spojrzenie. Nerwowo przestąpił z nogi na nogę.
– Powinienem już lecieć, szef nie cierpi, kiedy nie ma nikogo do rozwożenia... – powiedział, starając się jakoś wybrnąć z dziwacznej sytuacji. Nigdy nie był najbieglejszy w kontaktach z ludźmi, ale to znacząco wykraczało poza jego strefę komfortu.
Już miał się wycofać, kiedy poczuł dotknięcie magii. Delikatne, prawie niewyczuwalne, a jednocześnie niesamowicie znajome.
Odwrócił się gwałtownie w stronę wysokiego bruneta, który teraz patrzył na niego z kpiącym uśmiechem.
– Magicznego wieczoru – szepnął jakby sam do siebie. Harry przełknął gulę, która nieubłaganie rosła w jego gardle.
W jakie bagno tym razem wpadł?
Wszelkie komentarze mile widziane... Klawiatura nie gryzie miśki <3
No i na koniec jeszcze po raz -etny zaproszę was do mojej autorskiej książki "Rewir". Ja wiem, że niektórzy naprawdę mają mieszane uczucia co do twórczości, które nie są fikcją fanowską, ale byłoby mi bardzo miło, gdybyście mimo wszytko dali mi szansę :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro