Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Android i jego chłopiec.

Crossover Harry Potter X Detroit Become Human
Główne wydarzenie ma miejsce w "Anglii" przed osią gry, ale pod koniec wspomniane jest najlepsze zakończenie, jakie można uzyskać. 
Wybaczcie, Detroit weszło mi do głowy i nie chce uciec, wiec musiałam stworzyć to maleństwo. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu... 

----------------------

Draco miał zaledwie dziewięć lat, kiedy jego rodzice kupili androida, żeby opiekował się chłopcem oraz domem, ponieważ sami byli ciągle pochłonięci pracą. Draco tego nienawidził. Nienawidził chodzącej kupy złomu, która dawała jego rodzicom pretekst, do zostawienia go. Nienawidził perfekcyjnie zaprogramowanej puszki, która nie pozostawiała mu żadnych argumentów, do kłótni.

Blaszak zawoził go i przywoził ze szkoły, pomagał w pracach domowych, prowadził jego lekcje etykiety i nadzorował ćwiczenia gry na skrzypach. Nigdy nie krzyczał, ani nie podniósł na niego ręki. Cierpliwy, uprzejmy, mdły i po prostu nudny, cień gdzieś na granicy postrzegania. Draco miał go dość.

Widział, jak inni jego „przyjaciele" z dobrego towarzystwa chwalą się androidami, które ich rodzice kupili jako opiekunki. Wszystkie tam samo nudne, tak samo sztywne i bezosobowe. Sztuczne uśmiechy, zaprogramowane odpowiedzi. Nie rozumiał, co ludzie tak w nich lubią.

Aż pewnego dnia spotkał Harry'ego.

Na początku nie wiedział, że na oko dziewiętnastoletni chłopak jest androidem. Burza czarnych włosów skutecznie zasłaniała diodę LED, standardowy mundurek zastępowały normalne, sprawne i zdecydowanie za duże ubrania. Nawet jego maniera odbiegała od tej, do której Draco był przyzwyczajony w kontaktach z humanoidalnymi maszynami. Harry był nieufny, sarkastyczny i ostrożny w kontaktach z kimkolwiek.

Ich pierwsze spotkanie było spowodowane serią niesamowicie głupich przypadków, zapoczątkowanych dziecinną złością jedenastoletniego wówczas Draco.

***

– Ja to nie będziecie na święta w domu? – Draco stał w cieniu jednego z drzew na terenie szkoły. Śnieg gęsto padał z nieba, powiększając już i tak grubą warstwę białego puchu. CR400, android, który zajmował się nim od dwóch lat, miał pojawić się po niego dopiero za godzinę, ponieważ według planu wciąg powinien przebywać na lekcjach.

– Wiesz jak ważny dla twojego ojca jest ten kontrakt, Smoku. – Jego matka jak zawsze została zdegradowana do roli mediatora między nim a ojcem. Spokojnie, racjonalnie, jakby sama była jedną z tych chodzących puszek, które otaczały go z każdej strony.

– Obiecaliście, że nie zostajecie na bankiecie... że te święta spędzimy razem... – Wiedział jak dziecinnie brzmi, ale w ogóle go to nie obchodziło. Nie chciał kolejnych świąt spędzić przy pustym stole z humanoidalnym komputerem stojącym za plecami i gapiącym się na niego pusto. Nie chciał po raz kolejny być sam.

– Proszę Draco, nie dramatyzuj. Będziesz miał swoje prezenty pod choinką, po prostu nie wręczymy ci ich osobiście...

Miał ochotę krzyczeć. Prezenty?! Jakie prezenty?! Nic co mogliby mu dać – żadna nowoczesna zabawka, egzotyczna pamiątka, nic – nie zrekompensowałoby mu samotności i odrzucania, które czuł każdego roku. Marne próby jego rodziców, by stwarzać choć pozory troski, tylko pogarszały sytuację.

– Nienawidzę cię – warknął rozłączając się. Chciał krzyczeć, chciał płakać. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy, zamiast tego zdecydował się na najbardziej dziecinne rozwiązanie.

Uciekł.

Willa Malfoy'ów położona była na obrzeżach miasta, z daleka od hałasu i niegasnących świateł. Draco nigdy również nie przebywał dłużej w samym mieście. CR400 zawsze zawoził go pod samą bramę szkoły i odbierał bezpośrednio po skończeniu zajęć. Załatwiał też wszystkie potrzebne sprawunki. Teraz, kiedy biegł na oślep przed siebie, Draco nie miał bladego pojęcia, gdzie jest i jak ewentualnie ma wrócić do szkoły, nie mówiąc już o domu. Wszędzie w zasięgu wzroku migały mu charakterystyczne mundury androidów. Prawie nigdzie nie dostrzegał zwykłych ludzi. Nie dziwił się. Sam zaczynał dostrzegać głupotę swojego zachowania. Śnieg padał coraz mocniej, a ostry wiatr ciął, nie zasłoniętą zielonym szalikiem, skórę. Czuł, jak szare spodnie szkolnego mundurka wilgotnieją i z minuty na minutę coraz mniej chronią przed zimnem.

Wcisnął się w jedną z węższych uliczek, szukając schronienia choćby przed wiatrem. Kucnął na ziemi, mając już gdzieś, że poplami drogie ubrania. Ukrył zmarzniętą twarz w ramionach pociągając cicho nosem. Chciał do domu, do ciepłego ognia na kominku, puszystego koca i rodziców. Chciał żeby mama przytuliła go mocno, żeby ojciec zmierzwił mu włosy i powiedział jak głupio się zachował, a potem resztę wieczora przesiedzieliby przez kominkiem z kubkami gorącej czekolady.

– Chłopaki, patrzcie jaki aniołek nam się trafił! – Draco pisnął i podskoczył na dźwięk obcego głosu zdecydowanie zbyt blisko niego. Duża, szorstka dłoń zacisnęła się na jego nadgarstku i został brutalnie zaciągnięty głębiej w uliczkę. Szarpał się, wbijając pięty w ziemię i wolną dłonią próbując znaleźć jakiś punkt, którego mógłby się złapać. Dwóch mężczyzn, w średnim wieku i potarganych, brudnych ubraniach, przecisnęło się obok i stanęło za jego plecami, zagradzając mu jedyną drogę ucieczki w ciasnym zaułku.

Widział ich obrzydliwe uśmiechy, głód płonący w oczach, kiedy gapili się na jego czyste, drogie ubrania.

– Śliczny paniczyk oddalił się od swojego mechanicznego psa? – Czysta nienawiść i kpina. Zupełnie jakby to on był winny wszystkich nieszczęść, które ich spotkały.

– Taka jest sprawiedliwość tego świata, czyż nie? Bogaci stworzyli androidy, by pracować jeszcze mniej i zarabiać jeszcze więcej, a my zwykli ludzie zostaliśmy zastąpieni i zrzuceni na margines społeczeństwa. Chodzące puszki zabrały nam pracę, pozbawiły środków do utrzymania rodziny... A co na to bogaci? Śmieją nam się w twarz i zbierają kolejne miliony!!!

Draco wzdrygnął się, gdy pięść uderzyła w ścianę niebezpiecznie blisko jego głowy. Był tylko dzieckiem, czym sobie zasłużył, by wylewać na niego żale, za cudze grzechy? Owszem, był głupi i uciekł, ale czy taka kara była choć w połowie adekwatna o przewinienia.

– A może zamiast znęcać się nad Bogu ducha winnym dzieckiem, zrobilibyście coś ze sobą? – Nowa osoba nie mogła mieć więcej niż dziewiętnaście lat. Draco miał wrażenie, że chłopak był nawet młodszy, przez ślady dziecinności w delikatnych rysach. Przypominał trochę androida z tymi nieludzko idealnymi rysami i włosami, które nawet mimo ogólnego nieładu wyglądały na zdrowe i zadbane. A jednak ogień w tych niesamowicie zielonych oczach w niczym nie przypominał bierności i pustki w spojrzeniu chodzących puszek. Gniew, obrzydzenie i niesamowicie ludzka chęć życia.

Jeden z mężczyzn złapał go za ramię i potrząsnął tak gwałtownie, że głowa Draco zderzyła się ze ścianą. Przed oczami zatańczyły czarne plamy i chłopak zatoczył się do tyłu opadając na tyłek. Skulony owinął kolana ramionami pochylając głowę i chroniąc ja przed uderzeniami. Zamknął oczy, próbując uciec od wirującego świata dookoła i wzbierających wymiotów. Bujał się w przód i w tył mocniej zatykając uszy barkami. Chciał do domu, chciał być bezpieczny...

– Hej. – Ledwo zarejestrował, że ktoś powoli, ale uporczywie stara się rozplątać ochronną kulkę, w którą się zwinął. Bezwładna głowa opadła na twardą klatkę piersiową, a nieznane ręce objęły go ochronnie. Prawie nie dotarło do niego, że ktoś podniósł go z ziemi i niósł w nieznanym kierunku. Zaczął się wiercić i skomleć, próbując uciec.

– Hej, spokojnie dzieciaku! Nie skrzywdzę cię, ale musimy stąd znikać. Jeśli przyprowadzą posiłki, może zrobić się nieciekawie.

Chciał protestować, krzyczeć o pomoc, ale naprawdę nie miał już siły. Właściwie, teraz było mu już wszystko jedno. Zemdlał.

***

Draco do dzisiaj chciał się śmiać na wspomnienie tego grudniowego dnia. Nigdy nie pomyślałby, że tak głupi i dziecinny wybryk, może doprowadzić go do poznania najlepszego i jedynego prawdziwego przyjaciela. Nigdy nie pomyślałby, że tym przyjacielem może być android. A jednak Harry tam był. Uratował go, zaopiekował się nim, a potem, kiedy chłopiec wyleczył się z paskudnego przeziębienia, w które wplątała go jego własna głupota, odprowadził go bezpiecznie pod same bramy dworu.

Był tylko jeden problem. Draco nie miał zamiaru się z nim rozstawać.

Nie liczyło się, że Harry był starym modelem bez większości „bajerów", którymi lubili przechwalać się inni znajomi Draco. Nie liczyło się, że w niektórych miejscach, zwykle zasłoniętych przez ubrania lub włosy, projekcja skóry zawodziła pozostawiając białe i szare plamy rzeczywistego materiału, z którego budowano androidy. Nie liczyło się, że Harry był niesamowicie samodzielny i nie pozwalał się rozstawiać po kątach jak inne „chodzące puszki". Harry żył i był jak normalny człowiek. Nie był maszyną, nie był sługą... Był przyjacielem i Draco nie zamierzał pozwolić mu nadal błąkać się po ulicy.

Kiedy dorósł i przejął rodzinną firmę, zaczęły docierać do nich informacje o buncie androidów i powolnym uzyskiwaniu przez nich praw. Draco mógł jedynie szczerzyć się prawdziwym, radosnym uśmiechem, widząc jak nowe promyki nadziei rozświetlają oczy Harry'ego.

Ponieważ nie byli sami. Ponieważ gdzieś tak, ktoś jeszcze zorientował się, że pod masą kabli, plastiku i sztucznej inteligenci chowa się czująca dusza, niczym nie odbiegająca od tej ludzkiej.

Rewolucja rozpoczęła się na dobre i ogarnęła niemal cały świat. Zapoczątkowana przez grupę defektów, która chciała po prostu żyć. Przypłacona śmiercią tak ludzi jak androidów, stała się symbolem kolejnego przewrotu w dziejach. Niczym drugie zniesienie niewolnictwa.

– Czasem zastanawiam się, jakby to było, gdyby rewolucja zaczęła się tutaj, a nie w Detroit – powiedział, kiedyś Harry, kiedy z dumą stali przed rezydencją, przemianowaną teraz na dom pomocy, dla bezdomnych, gdzie wszyscy – tak ludzie jak i androidy – mogli otrzymać schronienie w wsparcie. Wciąż niesamowity problem stanowiło duże bezrobocie, ponieważ stanowiska pracy, mimo że opłacane, były w większości zajmowane przez androidy. Do tego wielu defektów po uwolnieniu nie potrafiło poradzić sobie z normalnym życiem. Byli zagubieni, nie rozumieli emocji, które zwaliły się na nich w jednej chwili. Draco i Harry stworzyli więc miejsce na wzór Nowego Jerycha, które łączyło jednak obie strony i pozwalało poznać się nawzajem.

Częstym widokiem były małe, mieszane grupki, gdzie androidy pomagały doszkalać ludzi, by łatwiej mogli znaleźć pracę, lub ludzi, który tłumaczyli androidom znaczenie emocji, odruchy i zachowania, w których te jeszcze się gubiły.

Zapoczątkowane przez fortunę Malfoy'ów przedsięwzięcie szybko zyskało poparcie niezależnych fundacji, a później samego rządu. To była ich spuścizna. Symbol, który miał pozostawić po sobie Draco. Doskonalszy niż wszystkie zakurzone posiadłości, zera na kontach i udziały w firmach.

A kiedy prawie dziewięćdziesiąt lat, po pierwszym spotkaniu Draco i Harry'ego, Malfoy odszedł we śnie, trzymany za rękę przez pierwszego i najlepszego przyjaciela, cała fortuna przeszła na ręce Harry'ego. Harry'ego, który przysiągł zawsze dbać o to, co pozostawił mu Draco. Aż on sam, pewnego dnia nie będzie musiał odejść i przekazać to, co zbudowali następnemu pokoleniu. Miał jeszcze czas, androidy mogły naturalnie przeżyć ludzi nawet dwukrotnie. Ale nawet on wiedział, że pewnego dnia ziejąca w nim pustka, kiedyś zajmowana przez gburowate, szarookie dziecko, które dało mu dom, zmusi go do odejścia. Do tego czasu, mógł jednak żyć. Żyć bez strachu i rozkazów. 

Żyć tak, jak chcieli razem z Draco. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro