Rozdział 6 - Wieczór Na Dachu
Jednorożce wreszcie wyczuły niezaplanowany podstęp. Spojrzały na Spencera i Longbottoma, którzy zastygli (a raczej Spencer, gdyż Neville był nieprzytomny). Chwilę potem chłopiec rzucił się do biegu. W tym samym momencie jednorożce udały się w pogoń za uciekinierami a Albus szybko schował pakunek i udał się w przeciwną stronę. W głowie uformował już sobie plan. Miał zajść chłopca od innej strony i pomóc mu z Neville'm. Nie wiedział tylko, czy uczniowi uda się uratować nauczyciela.
*⚕️*
Nie mam szans, pomyślał Spencer. Zbyt długo nie pociągnie profesora. Albo on, albo obydwoje zostaniemy pojmani, myślał. Wachał się jeszcze przez chwilę, jednak nie potrwało to długo, gdyż zjawiła się ostatnia deska ratunku dla czarodziejów. Spencer obejrzał się i zobaczył dziwne zjawisko. Jednorożce zatrzymały się z przerażenymi minami. Na początku Gryffindor nie wiedział, czemu stworzenia były wystraszone, jednak kilka sekund później w stronę WMMJE i spółki wystrzeliły strzały. Spłoszone zwierzęta zaczęły zawracać. Nic tu się nie trzymało kupy, pomyślał gryfon.
Chwilę potem, pojawiły się dziwne stworzenia (dla Spenca), wysokie na około siedem stóp pół-ludzie, pół-konie.
- Co tutaj robicie? - zapytał jeden z nich groźnie.
- Ja... Nie wiem. - Spencer nawet nie zauważył, kiedy profesor się zbudził.
- Uciekaliśmy przed jednorożcami! To. Jest. CHORE! - Gryffindor wskazał ręką na cały las. - Kim jesteście?
- Jesteśmy centaurami. Wracajcie już do zamku, niebezpiecznie jest tak chodzić w nocy... - mruknął centaur.
- Ja ten... Dziękuję. - odmruknął Spencer, jednak zwierząt już nie było.
*⚕️*
Spencer i Neville wyszli w końcu z Lasu. Położyli się na trawie i postanowili odpocząć. Nic nie mówiąc patrzyli się na gwiazdy, gdyż już dawno zapadł zmrok. Czarodzieje nie mieli nawet sił zapytać, o co chodziło jednorożcom, bądź co w ogóle robili w Zakazanym Lesie. Leżeli tak w milczeniu, patrząc się na rożne gwiazdozbiory jakieś dziesięć minut, gdy z pomiędzy drzew wybiegł dobrze znany Longbottomowi, a średnio Gryffindorowi chłopak.
Albus Potter.
- Jesteście! - zawołał i podszedł do nich, kładąc się pomiędzy chrzestnym a potomkiem Godryka.
-Chyba czas na wyjaśnienia... - powiedział Spencer. - Chyba należą mi się, co nie?
- Tak, tak... Tylko od czego by tu zacząć? - powiedział Albus.
- Najlepiej od początku. Czemu te zwierzęta pana porwały? - zapytał pierwszoroczniak.
- Podejrzewam że dla okupu... Chciały zdobyć pewną rzecz. Właśnie, Albusie, masz paczkę? - zapytał Longbottom.
- Tak, jasne. - odpowiedział Potter, jakby to była najprostsza rzecz, jaką miał pilnować.
Podał pakunek wujkowi, który schował go w swojej kieszeni. Chłopcy popatrzyli się na niego błagalnym wzrokiem.
- Hmm? O co wam chodzi?
- Posłuchaj no, gościu... Znaczy, proszę pana. Tyle się napracowaliśmy z Albusem aby pana uratować, a pan nie chce nam pokazać zawartości głupiej paczki dla której poświęciliśmy życia?! - zdenerwował się Spencer.
- Znaczy... - zaczął Neville.
- Żadne ,,znaczy" tylko ją otwórz!
Speszony profesor sięgnął po pakunek i niepewnie przystąpił do rozrywania brązowego papieru.
- Sekundę... - były gryfon zaprzestał otwieranie - Dlaczego nie jesteście w szkole?
- Ymm... No ten. Wiesz, bo my chcieliśmy... Ten, jak to, no wiesz... Uratować cię! Tak! - zaczęli się tłumaczyć.
- A skąd wiedzieliście że mam kłopoty, co chłopcy? - zapytał podejrzliwie Longbottom.
- Czy to jest ważne? Najważniejsze, że pana uratowaliśmy! - odpowiedział Spencer.
- To fakt. - potwierdził Potter. - Dobra, otwórz to wreszcie!
Nauczyciel tylko przewrócił oczami z uśmiechem na twarzy i ponownie zaczął rozdzierać opakowanie. Gdy pozbył się już brązowego papieru, ukazała się ich oczom pięknie zdobiona kamieniami szlachetnymi szkatułka. Była niewielka ale za to bardzo urokliwa. Okazało się, że jest zamknięta, na co Spencer zareagował negatywnie. Niepotrzebnie, ponieważ profesor wyciągnął różdżkę.
- Alohomora! - wypowiedział i słychać było dźwięk, jakby ktoś przekręcił nieiwdzialny klucz. Wieczko szkatułki nagle się uniosło do góry, ukazując czarodziejom...
*⚕️*
Scorpius siedział w pokoju wspólnym ślizgonów. Było już grubo po godzinie, o której miał iść spać. Denerwował się, ponieważ do tej pory nie zjawił się Albus, co było niepokojące. Pewnie chodzi sobie gdzieś nad jeziorem wraz z tą Meghan, z którą się umówił, myślał wpieniony. Dlaczego to Albus musiał być synem słynnego Aurora Harr'ego Potter'a, a on synem Dracona Malfoy'a, który był śmierciożercą. Rozmyślając tak, wrócił wspomnieniami do wydarzeń, które odbyły się na czwartym roku jego nauki w Hogwarcie.
Retrospekcja *
Albus, Scorpius i Delphi stali na dachu sowiarni Hogwartu. Zanim pojawiła się dziewczyna, ślizgoni planowali jak zniszczyć zmieniacz czasu, przez który stało się wiele dziwnych i za razem złych rzeczy. Delphi przejęła zmieniacz.
- O, ładny znak. - powiedział Albus patrząc na kark Delphini.
-Co? - zapytała w odpowiedzi.
- Na karku. Nie zauważyłem wcześniej, że masz coś takiego. Wygląda jak skrzydła. Czy właśnie to mugole nazywają tatuażem? - powiedział Potter.
Scorpius stwierdził, że jego przyjaciel podlizuje się dziewczynie.
- A, tak. To lelek wróżebnik. - odpowiedziała.
- Wróżebnik? - zapytał Malfoy. Był przekonany że gdzieś już słyszał tą nazwę.
- Nie widziałeś ich na zajęciach z opieki nad magicznymi stworzeniami? To takie posępne, czarne ptaki, które krzyczą, gdy zanosi się na deszcz. Czarodzieje wierzyli kiedyś, że krzyk wróżebnika zwiastuje śmierć. Kiedy byłam dzieckiem, moja opiekunka trzymała takiego ptaka w klatce. - powiedziała.
- Twoja... Opiekunka?
- Jej zdaniem krzyczał, bo wiedział, że źle skończę. Nie przepadł za mną. Eufemia Rowle... Przyjęła mnie tylko dla pieniędzy... - teraz, gdy czarownica ma zmieniacz czasu w rękach, gra zaczęła sprawiać jej przyjemność.
- No to po co ci tatuaż jej ptaka? - zapytał Albus ciekawy historii znaku.
- Przypomina mi, że sama tworzę swoją przyszłość.
- Super. Może też zrobię sobie tatuaż z wróżebnikiem. - zdecydował Albus.
-Rowle'owie byli stuprocentowymi śmierciożercami... - powiedział Scorpius a przez jego głowę przelatywało tysiące myśli.
-No dobra, zniszczmy to wreszcie. Confringo? Drętwota? Bombarda? Którego byś użyła? - Potter zapytał o zdanie Delphini.
Scorpius już wszystko wiedział.
- Oddaj. Oddaj nam zmieniacz czasu.
- Co? - zapytała ,, zdezorientowana " czarownica.
- Scorpius? O co ci chodzi? - spytał również Albus.
- Nie wierzę, że byłaś chora... Dlaczego nie trafiłaś do Hogwartu? Dlaczego jesteś tu teraz?
- Próbuję ocalić kuzyna!
-Nazywali cię Wróżebnikiem. W tym innym świcie... Nazywali cię Wróżebnikiem.
- Wróżebnikiem? Nawet mi się podoba. - na twarzy Delphi powoli wykwitał uśmiech.
- Delphi? - powiedział zmartwiony Albus.
Jednak ona była zbyt szybka. Uniosła różdżkę i odpchnęła Scorpiusa. Malfoy usiłował ją powstrzymać, ale szybko uległ.
- Fulgari! - ręce ,,Skorpiona" zostały brutalnie spętane świecącymi sznurami.
- Albus, uciekaj! - krzyknął.
Potter próbował uciec, jednak nie udało mu się i padł z tak samo brutalnie związanymi dłońmi...
,, Przypomina mi, że sama tworzę swoją przyszłość", pomyślał Scorpius o słowach Delphini Riddle, zanim zasnął przy kominku.
* Wydarzenie z retrospekcji pochodzi z książki" Harry Potter i Przeklęte dziecko" jednak ja zmieniłam trochę układ i dodałam parę opisów.
Witam! Bardzo się napracowałam nad tym rozdziałem, bez notatki ma równo 1000 słów. Mam nadzieję że spodobały wam się moje wypociny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro