stupid bet | P. Prevc x K. Stoch
— Kamil? — mężczyzna leżał niewzruszony — Kaamiil — przewróciłem się na drugi bok.
— Hm? — mruknął w poduszkę.
— Kochasz mnie jeszcze? — wpatrywałem się w sufit naszej sypialni. Mężczyzna westchnął i położył się na plecach.
— Oczywiście, że cię kocham — przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej, na której ułożyłem głowę. — Najmocniej na świecie — otulił mnie swoimi ramionami —
— i dobrze o tym wiesz — złożył pocałunek na moim czole. — Ale nigdy nie wybaczę ci tego, że budzisz mnie w środku nocy tylko po to, aby zadać tak absurdalne pytanie — uśmiechnąłem się niewinnie, pomijając fakt, iż mój narzeczony nie mógł tego dostrzec w mroku.
— Denerwuję się — zamknąłem oczy.
— Nie martw się, wszystko wyjdzie wspaniale — wplótł rękę w moje lekko przydługie włosy.
— Tak myślisz?
— Ja to wiem. Tyle czasu czekaliśmy na ten dzień i nic nam go nie zepsuje. Obiecuję Ci.
— Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham — mocniej się w niego wtuliłem.
— Tak, tak ja ciebie też, ale teraz na prawdę chciałbym zasnąć. Jest w końcu środek nocy — ziewnął. — Z resztą ty też powinieneś być wyspany.
— No tak...
— W takim razie słodkich snów kochanie — ponownie pocałował mnie w czoło i już po chwili znów spał.
— Dobranoc — westchnąłem dam do siebie i idąc w ślady Kamila, także spróbowałem zasnąć.
Rano obudziłem się długo przed Kamilem. Chwilę kręciłem się z boku na bok znów próbując zasnąć, niestety sen nie był mi dany. W końcu, gdy straciłem nadzieję na choćby jeszcze chwilę wypoczynku, wstałem i zszedłem na dół do kuchni. Nie chciałem obudzić Kamila, niech z naszej dwójki chociaż on będzie wyspany. Wyciągnąłem z szafki mój ulubiony kubek i zrobiłem sobie w nim kawę. Chwyciłem naczynie i i przeszedłem z nim do salonu, usadawiając się na kanapie pod kocem. Zapaliłem lampkę stojącą na stoliku, i zabrałem się za czytanie książki, powoli sącząc gorący napój.
— Kochanie, czas wstawać — usłyszałem głos Kamila. Ziewnąłem i otworzyłem oczy. Przed kanapą kucał mój jeszcze narzeczony, cudnie się uśmiechając. — No, dalej. Mamy co raz mniej czasu — wyprostował się i zniknął w drzwiach kuchni.
Przeciągnąłem się i sięgnąłem po kawę. Wziąłem łyka krzywiąc się - zimna. Jeszcze raz ziewnąłem i podniosłem się z miejsca. W końcu kiedyś trzeba wstać. Złożyłem koc, książkę, którą czytałem dołożyłem na półkę, a kubek z zimną cieczą zabrałem do kuchni. Stoch stał przy blacie i robił kanapki.
— Marzy mi się śniadanie do łóżka — oparłem się stół.
— Niestety, wstałeś wcześniej ode mnie, więc nie masz na co liczyć — odwrócił się do mnie i posłał mi wredny uśmiech.
— Jesteś okropny — odsunąłem krzesło i usiadłem na nim.
— Ale i tak mnie kochasz.
— Fakt — zaśmiałem się.
Chwilę później pojawił się przede mną talerz z kanapkami. Zjadłem jedną, mój żołądek nie pozwolił mi na więcej.
— Jedz — nalegał Kamil.
— Nie mogę — skrzywiłem się. — Na prawdę się nie denerwujesz? — spojrzałem mu w oczy po chwili ciszy.
— Chodź tu do mnie — odsunął się od stołu. Wstałem z miejsca i już po chwili siedziałem na jego kolanach. — Nie masz się co denerwować — zaczął szeptać mi do ucha. — Wszystko wyjdzie tak jak to sobie zaplanowaliśmy — jego głos mnie uspokajał. — Spokojnie — zamknąłem oczy i wtuliłem się w niego próbując się odprężyć.
— Możecie się pocałować.
Kamil zrobił krok w moją stronę, złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie, łącząc nasze usta w pocałunku. Po chwili oderwaliśmy się od siebie i z wielkimi uśmiechami odwróciliśmy do zebranych gości. Moja mama, zresztą jak i teściowa, ocierały łzy. Domen stał uradowany w pierwszym rzędzie. Chyba będę musiał mu podziękować, w końcu to on zeswatał mnie i Kamila. Przeniosłem wzrok na mojego męża. Uśmiechał się patrząc na mnie. Wyciągnął w moją stronę dłoń, którą bez wahania chwyciłem. Splótł nasze palce i już po chwili ruszyliśmy do wyjścia z kościoła. Dalej nie mogłem w to uwierzyć. Po wyjściu na dwór obsypali nas ryżem i płatkami kwiatów. Kamil przyciągnął mnie do kolejnego pocałunku, a ja byłem aktualnie najszczęśliwszą osobą na ziemi. Miałem u boku mężczyznę, który mnie kochał, rodzinę i przyjaciół. Czego więcej chcieć do szczęścia?
Od tamtego dnia minęło już sześć lat. Siedzimy na kanapie i oglądamy jakiś film. Opieram głowę na ramieniu Kamila, a on przytula mnie w talii. Zamykam oczy i wzdycham.
— Co robicie? — do salonu wbiega nasza pięcioletnia córka.
— Oglądamy film — odpowiada mój mąż.
— Chodź do nas — odchylam koc, pod który dziewczynka od razu wskakuje.
Kamil uśmiecha się do mnie i składa pocałunek na moich ustach. Ponownie wtulam się w niego i wracam do oglądania filmu. Jesteśmy, można by powiedzieć rodziną idealną, która już niedługo znów się powiększy. Myślę, że nie mógłbym być szczęśliwszy. Mam kochającego męża, rodzinę, przyjaciół otaczających nas z każdej strony i już niedługo dwójkę dzieci. Lepszego życia nie mógłbym sobie wymarzyć, a to wszystko za sprawą głupiego zakładu, że Domen zeswata mnie z Kamilem. On zyskał pięćdziesiąt euro, a ja cudowne życie i wszyscy są zadowoleni. No może z wyjątkiem Gorana Janusa, który przegrał wspomnianą kwotę pieniędzy.
______________________________________
Proch na dobry początek. Wydaje mi się, że jest ok. Końcówkę pisałam jakieś cztery razy, ale w końcu jestem z niej zadowolona. Shot dedykowany prochlove. Obiecałam, więc dotrzymuję słowa. Może i było to dawno, ale jest. Dziękuję za przeczytanie i może do następnego razu.
Kamila.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro