my end | J. A. Forfang x D. A. Tande
Gdy otworzyłem oczy, niemalże od razu oślepło mnie białe światło. Czekając aż mój wzrok wróci do normy, nie czułem kumpletnie niczego - żadne bodźce nie docierały do mojego ciała. Wydawało mi się, że mój układ nerwowy został zamrożony. Kiedy w końcu przyzwyczaiłem się do jasności, zobaczyłem nad sobą conajmniej sześć twarzy. Niektóre z nich znałem bardzo dobrze, inne były mi kompletnie obce. To, co je łączyło napełniało mnie niepokojem. Każda ze zgromadzonych osób patrzyła na mnie z ogromną trwogą i niepokojem.
Coś blokowało ruchy mojej szyi - nie mogłem obrócić głowy, więc zacząłem podążać wzrokiem po całym pomieszczeniu. W pierwszej kolejności natrafiłem na jakby nieobecny wzrok mojej mamy. Skąd ona wzięła się w Słowenii, przecież powinna być teraz w Tromsø. Kolejnych dwóch twarzy nie kojarzyłem, ale wywnioskowałem po ubiorze, że są lekarzami. Jeden z nich miał gęstą czarną brodę zaplecioną w warkocz - wyglądał zabawnie. Ale skąd tu lekarze, przecież na skoczni... Nie znajdowałem się teraz na skoczni, więc gdzie byłem? Z mocniej bijącym sercem natrafiłem na wzrok Daniela, który potwierdził mnie w przekonaniu, że wydarzyło się coś złego. Nigdy nie widziałem, żeby jego oczy wyrażały tak ogromny ból i smutek. Mój brat i siostra także pojawili się tutaj w nieznanych okolicznościach i tak jak Daniel, patrzyli na mnie z ogromną boleścią. W oczach Henriette błyszczały łzy, a jej zaczerwieniona twarz zdradzała, że niedawno płakała. Na ten widok moje serce ścisnęło się z bólu. Dalej stał trener, niestety nie zdążyłem przyjrzeć się jego twarzy, bo mój rekonesans został przerwany przez jednego z ludzi w białych fartuchach.
- Jak się pan czuje? - przerwał ciszę, zachowując kamienną twarz.
- Przyznam szczerze, że ciężko mi ocenić - stwierdziłem zgodnie z prawdą. - Gdzie jestem? Co w ogóle się stało? - zobaczyłem, że mama kładzie dłoń na mojej nodze, ale nic nie poczułem.
Drugi lekarz spojrzał na tego z brodą. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Zapadła chwila ciszy, którą wypełniało tylko tykanie wskazówek zegara, który wskazywał równo godzinę siedemnastą. Nie wiedziałem dlaczego, ale atmosfera zgęstniała. Henriette odwróciła wzrok, wbijając go w ścianę, a Daniel wypuścił powietrze z ust.
- Jakie jest pana ostatnie wspomnienie? - gdy usłyszałem to pytanie, lekko się zawiesiłem.
Ze strachem uświadomiłem sobie, że mimo moich największych starań, nie mogłem przypomnieć sobie co działo się ostatnio. Pamiętałem wjazd na górę skoczni, dalej w mojej głowie była już tylko pustka. Nie pamiętałem czy oddałem dobry skok, ani które miejsce zająłem finalnie.
- Wjechałem na skocznię, żeby oddać drugi skok - zamilkłem. - Nie pamiętam nic więcej... - szepnąłem.
Gdy Henriette usłyszała moje słowa, odwróciła się i wyszła z sali. Nie rozumiałem niczego co się działo. Mój brat też odszedł od łóżka. Z prawej strony usłyszałem tylko ciche trzaśnięcie drzwiami - pewnie poszedł do Henri. Daniel posłał mi słaby uśmiech, aby dodać mi otuchy.
- Uległ pan wypadkowi - zaczął brodaty lekarz - w wyniku, którego... - przerwał i spojrzał na moją mamę a ta kiwnęła głową na tak. - W wyniku którego uszkodzeniu uległ pana kręgosłup.
- Mówiąc dokładniej - przerwany został rdzeń kręgowy - dodał ten drugi.
W moich oczach błysnęły łzy. Nikt nie powiedział tego wprost, ale ja wiedziałem. Już nigdy nie stanę na nogi. W obliczu tej sytuacji nawet nie próbowałem hamować łez, które samoistnie zaczęły spływać po moich policzkach. Mama widząc to, odwróciła się i wyszła z sali. Zaraz za nią poszli lekarze. Zostawili mnie samego z tą informacją. Przy łóżku został tylko Daniel.
- Nie martw się, kochanie - pogłaskał mnie po głowie.
To były jedne z najgorszych słów jakie mógł powiedzieć w tej sytuacji. Blondyn usiadł na krześle obok i zaczął gładzić mnie po przedramieniu. Powoli podniosłem obolałą rękę i wierzchem dłoni otarłem policzki z łez. Spojrzałem w piękne oczy mojego chłopaka, w których także błyszczały łzy.
- To jest mój koniec, Daniel - szepnąłem.
_______________________________________
I'm so sorry, musiałam jakoś odreagować te wszystkie DSQ (a szczególnie tą Petera!)...
Już jutro grudzień, a co za tym idzie - świąteczne shoty! Widzimy się jutro w, mam nadzieję, lepszych humorach... 🙈
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro