Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

jail | S. Kraft x M. Hayboeck

Mówią, że ludzie nie rodzą się źli. Na złą drogę ściągają ich narkotyki, alkohol, nieodpowiednie towarzystwo, niepowodzenia. Na świecie nie ma złych ludzi, są tylko zagubieni. Złodzieje, mordercy, gwałcicele — każdego z nich przecież da się zresocjalizować... Ja uważam zupełnie inaczej. Ludzie rodzą się źli i tylko od nich zależy czy zechcą to zło poskromić. Mi się nie udało, dlatego trafiłem za kratki. Kolejne siedem lat mojego życia miałem spędzić wśród kryminalistów, ludzi złych do szpiku kości. Nie pasowałem do nich, ja byłem inny. Przecież ukradłem tylko dwa miliony euro.

— Idziemy Kraft — usłyszałem za plecami głos strażnika i poczułem szarpnięcie.

Prowadził mnie wysoki blondyn. Przystojny. Bardzo. Szedł ze wzrokiem wbitym przed siebie, nie próbował się do mnie odezwać ani nawiązać żadnego kontaktu. Może się mną brzydził? Jego szczęka pokryta lekkim zarostem zaciskała się co chwilę, gdy któryś z więźniów wykrzykiwał w naszą stronę niepochlebne komentarze. Był seksowny, od zawsze pociągali mnie umundurowani faceci.

— Blok drugi, cela dwieście dwadzieścia pięć — rzucił beznamiętnym głosem, kiedy przystanęliśmy pod "klatką". — W ciągu dnia cele pozostają otwarte, o ile jesteście grzeczni. Pobudka o szóstej, piętnaście minut później kontrola i śniadanie. Kolejny posiłek to obiadokolacja. Do południa wykonujecie przydzielone wam obowiązki, później macie czas wolny. Wieczorem cele zamykane są o dwudziestej pierwszej, jeśli przed tą godziną nie zdążysz skorzystać z toalety, masz problem. Nocne spacery są wykluczone — wyrecytował pewnie dobrze mu znaną formułkę i zmierzył mnie wzrokiem. — Jakieś pytania?

— Nie — rozejrzałem się po wnętrzu.

— Pod żadnym pozorem nie daj się wciągnąć w przemyt narkotyków lub innych podobnych towarów zakazanych — gdy wypowiadał te słowa, kraty zaczęły się odsuwać.

Pchnął mnie do środka i stanął za moimi plecami, tym samym zagradzając drogę ucieczki. Oprócz nas znajdowało się tu jeszcze dwóch mężczyzn. Na pierwszy rzut oka nie wyglądali groźnie.

— Miłego pobytu — zaśmiał się ironicznie i wycofał się z powrotem na korytarz.

Bywało ciężko, ale już po tygodniu mogłem powiedzieć, że względnie się zadomowiłem. Okazało się, że trafiłem do celi z naprawdę sympatycznymi ludźmi, którzy darzeni byli szacunkiem, co na wstępie dawało mi lepsze położenie. Oczywiście, nieraz zdarzały się sytuacje, w których inni próbowali wcisnąć mi na przechowanie prochy czy ostre narzędzia, ale nie ponosiłem żadnych konsekwencji, kiedy odmawiałem. A odmawiałem za każdym razem. Wolałem nie dokładać sobie problemów, mój wyrok był już wystarczająco długi. 

— Kraft! — któregoś razu, kiedy przechadzałem się korytarzem, dopadł do mnie Manuel. — Jak dobrze, że cię spotykam! Posłuchaj, robią właśnie wyrywkowe przeszukanie, przechowaj to dla mnie — wyjął z kieszeni niewielką paczuszkę z heroiną i podał mi ją do ręki. — Nie martw się, jesteś nowy, więc ciebie nie wezmą — widząc moje wahanie, poklepał mnie po plecach i pospiesznie odszedł.

Manuel był ćpunem, ale przy okazji moim kolegą z celi. Zaczął brać, kiedy tu trafił i nie mógł pozwolić sobie, żeby złapali go z czymkolwiek. Trafiłby do izolatki na co najmniej dziesięć dni i najprawdopodobniej musieliby go stamtąd wynosić. Narkoman na głodzie jest niebezpieczny dla otoczenia, dla siebie tym bardziej. Polubiłem go, dlatego zgodziłem się na przechowanie tych narkotyków. Mówiłem sobie, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy robię coś tak głupiego. Niepostrzeżenie schowałem paczuszkę w bokserki i zacząłem powoli wracać do swojej celi. Starałem się nie zwracać na siebie uwagi, ale byłem pewien, że na pierwszy rzut oka wyglądałem jakbym coś miał. Mogłem przysiąc, że czułem jak zimny pot spływa mi po karku, wydawało mi się, że wszyscy patrzą na mnie oskarżycielskim wzrokiem.

— Kraft — w połowie drogi do celi usłyszałem za plecami głos jednego ze strażników.

Przystanąłem, zamykając oczy i zakląłem pod nosem. Zatrzymał mnie ten sam blondyn, który pierwszego dnia prowadził mnie do celi. Jak się okazało — Michael Hayboeck. Pomimo, na pierwszy rzut oka, szorstkiego usposobienia, był naprawdę miłym facetem. Jeśli cię polubił, dało się załatwić u niego wiele rzeczy. Bez niepotrzebnych kontaktów... Seksualnych. Tak, to zdecydowanie był jeden z największych plusów.

— Coś ty taki spięty? — uniósł brwi, lustrując mnie wzrokiem. Pod wpływem jego spojrzenia spiąłem się jeszcze bardziej.

— Ja — zająknąłem się — nie jestem spięty — spróbowałem zamarkować pewność siebie. Nie wyszło mi, blondyn posłał w moją stronę kpiący uśmiech..

— Idziemy na przeszukanie — chwycił mnie za ramię i zaczął prowadzić w nieznanym mi kierunku.

Przełknąłem ślinę, idąc posłusznie we wskazaną stronę. Próba wyrwania się nie wchodziła w grę. Widziałem wzrok innych więźniów — wiedzieli, że mam przechlapane tak samo dobrze, jak ja.

— Jeden, dwa — blondyn wypowiedział do krótkofalówki kod, a kraty odsunęły się na bok dając nam możliwość wyjścia z bloku.

Przeszliśmy korytarz i zatrzymaliśmy się dopiero w jakimś pomieszczeniu. Biurko, dwa krzesła, kanapa i stolik — nic nadzwyczajnego. Gdy stanąłem z Hayboeckiem twarzą w twarz, poczułem prawdziwy strach. Moje kolana zaczęły się trząść, jakby nagle utrzymanie ciężaru mojego ciała stało się zadaniem niewykonalnym. Zdawałem sobie sprawę z tego, że on to widzi. Powolnym krokiem obszedł moje ciało dookoła, czym zestresował mnie jeszcze bardziej, a później odszedł ode mnie i oparł się o biurko, zakładając ręce na piersi. Przez cały ten czas nie spuszczał ze mnie wzroku.

— Przecież widzę, że coś masz — w końcu westchnął — oddasz mi to sam czy będę zmuszony cię przeszukać?

Zastanowiłem się chwilę. Wizja bycia przeszukiwanym, szczególnie przez niego, była bardzo kusząca. Z drugiej strony przestałoby być przyjemnie w momencie, w którym znalazłby tę paczuszkę z narkotykami. Oddanie jej dobrowolnie było lepszą opcją, dlatego nie odrywając wzroku od jego twarzy, włożyłem trzęsącą się dłoń w bokserki i wyjąłem pakunek. Blondyn przewrócił oczami.

— I co zostało ci w głowie po naszej ostatniej rozmowie? — warknął, podchodząc do mnie. Skuliłem się w sobie, słysząc ton jego głosu. Był wściekły. — Jak długo będziesz tu siedział? — wyrwał mi z dłoni zawiniątko, a ja zagryzłem wargi. — Zadałem ci pytanie — syknął.

— Siedem lat — mruknąłem przestraszony. Prawda była taka, że teraz mógł zrobić ze mną co chciał. W pomieszczeniu nie było kamer, a nowe siniaki czy stłuczenia nie zastsnowiłyby nikogo. Przecież w więzieniu to normalne.

— Za to — uniósł dłoń — mógłbyś dostać nawet cztery lata więcej. Chcesz tego? — zbliżył się jeszcze bardziej i chwycił moją twarz w dłoń.

— Nie — szepnąłem, próbując się od niego odsunąć.

— Więc nie rób takich rzeczy — prawie wkrzyczał. Puścił mnie i znów wrócił do biurka. Oparł się o nie rękoma, zwieszając głowę.

Mrugnąłem kilkukrotnie, próbując opanować wszystkie emocje. Nie było to łatwe zadanie, bo cała sytuacja wyprowadziła mnie z równowagi. Potarłem policzek, na którym nadal czułem uścisk dłoni mężczyzny. Chyba zdenerwowałem go naprawdę mocno. W normalnych okolicznościach podszedłbym do niego, chwycił za ramię i przeprosił, ale teraz nie mogłem. Nie mogłem i nie chciałem wykonać żadnego ruchu. Bałem się, że mógłby kosztować mnie zbyt wiele.

— Zrobimy tak — westchnął, gdy ochłonął — ja o tym zapominam — schował narkotyki do kieszeni — a ty wracasz spokojnie do swojej celi i nigdy więcej nie bierzesz do ręki takich rzeczy. Żyjesz sobie spokojnie, nie wydajesz się w sprzeczki, jesteś posłuszny. Rozumiemy się? — przytaknąłem, nie patrząc na niego. — Cudownie — mruknął, chwytając moje przedramię.

Wyprowadził mnie z pomieszczenia i zaczął iść z powrotem w stronę mojego bloku. Jego palce mocno zaciskały się na moim przedramieniu. Czułem, że w tamtym miejscu jutro pojawią się sine odciski jego palców. Co chwilę szarpał mną jakby chciał podkreślić swoją wyższość. Wcale nie był tak miły, jak mówili inni. Zatrzymaliśmy się przed wejściem na blok.

— I pamiętaj, że wisisz mi przysługę — szepnął mi na ucho zanim puścił moją rękę.

Wiedziałem jak powinienem odpracować. Wcale nie mieli racji. Michael Hayboeck był tak samo obrzydliwy jak reszta strażników.
_______________________________________

Trzymajcie się w tej kwarantannie...
Do następnego,
Kamila ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro