i'm sorry | J. A. Forfang x D. A. Tande
Gdy Johann wszedł do pokoju, jego chłopak leżał na jednym z dwóch łóżek znajdujących się w pomieszczeniu. Kostka blondyna została owinięta elastycznym bandażem i położona na stercie poduszek. Forfang miał nadzieję, że to niwelowało jej ból. Z duszą na ramieniu wszedł w głąb pokoju. W zasadzie nie wiedział czego się obawiał, po prostu odczuwał nieuzasadniony strach. Najciszej jak potrafił zdjął kurtkę i rzucił ją na drewniane krzesło stojące przy ścianie. Buty także zrzucił ze stóp i ustawił je w rogu pomieszczenia. W końcu stanął zakłopotany, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Jego wzrok błądził po ścianach, unikając spoglądania w stronę łóżek. Wcześniej nie potrafił docenić pięknego odcienia farby jaką został pomalowany sufit. W życiu nie widział tak pięknej bieli, a przynajmniej w tamtej chwili tak mu się wydawało. Żadnych smug czy odprysków - strop został pomalowany wręcz idealnie.
- Będziesz tak stał i podziwiał sufit czy do mnie przyjdziesz? - Daniel w końcu podniósł wzrok znad ekranu swojego telefonu i wbił niecierpliwe spojrzenie w młodszego Norwega.
Ten zbliżył się do łóżka i ostrożnie usiadł na jego brzegu. Zagryzł wargę, spoglądając na opuchniętą nogę jego chłopaka. Czuł tak ogromne wyrzuty sumienia, że w jego oczach mimowolnie zaczęły błyszczeć łzy. Nie umknęło to uwadze Tandego.
- Johann - westchnął, kładąc dłoń na jego udzie.
Szatyn odwrócił wzrok w przeciwną stronę, gdy spod jego powiek zaczęły wpływać łzy. Nigdy nie potrafił radzić sobie z negatywnymi emocjami i często odbijało się to na nim negatywnie. Swojego czasu miewał nawet spotkania z psychologiem w tej sprawie, jednak nie pomogło mu to w żadnym stopniu. Może to dlatego, że nie potrafił dzielić się uczuciami z obcymi, a bez jego wkładu lekarz nie był w stanie zrobić niczego. Teraz wróciły do niego wspomnienia sprzed zaledwie kilku godzin. On naprawdę nie chciał, to wszystko działo się tak szybko. Stał na górze skoczni z nartami w ręku. Już miał wychodzić, aby przygotować się do swojego skoku, kiedy zza pleców usłyszał swoje imię. Nie myśląc zbyt wiele, obrócił się w kierunku, z którego dochodziło wołanie. Ogromnym problemem było to, że nie pomyślał. Logiczne, że odwracając się zamachnął się także nartami. Pech chciał, że stał za nim akurat Daniel. Jeszcze większy pech chciał, że narty młodszego uderzyły Tandego w kostkę.
- Johann myszko, przecież nic się nie stało - Tande chwycił go za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
Młodszy bez wahania wtulił się w jego pierś.
- Przepraszam Daniel, to moja wina - szeptał w jego bluzę, pociągając nosem - ale wiesz, że ja nie chciałem. Nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego specjalnie - zacisnął pięść na czarnym materiale.
- A myślałem, że widziałeś we mnie przeciwnika i uderzyłeś mnie, żeby wyeliminować mnie ze składu - zażartował, chcąc rozluźnić atmosferę.
Przyniosło to odwrotny skutek. Johann spojrzał na niego zapłakanymi oczami pełnymi łez i wybuchnął jeszcze mocniejszym płaczem.
- Kotku żartowałem - Tande chwycił jego twarz w dłonie i począł ścierać mu łzy z policzków. - No już, spokojnie - znów przyciągnął go do siebie i objął ramionami.
Gdy po krótkiej chwili Johann zaczął się uspokajać, Daniel złożył delikatny pocałunek na jego czole.
- Ja naprawdę nie chciałem Danny - szepnął ostatni raz, wycierając policzki rękawem swojej bluzy - blondyna bardzo rozczulił ten gest.
- Wiem słoneczko, wiem - posłał mu delikatny uśmiech. - Poza tym, nie boli już tak bardzo. Jutro będzie dobrze - zapewnił go, nawet jeśli stwierdzenie to miało się z prawdą.
Chwycił prawą dłoń młodszego i splótł ich palce. Johann westchnął i położył się obok starszego. Wtulił się w jego tors, wdychając zapach jego ulubionych perfum. To go uspokajało.
- Jutro postaram się wygrać - Daniel przeczesał palcami włosy Forfanga - specjalnie dla ciebie - złożył delikatny pocałunek na jego czole.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro