Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

bus | J. A. Forfang x D. A. Tande

Tego dnia właściwie nic nie układało się po myśli Johanna. Gdy tylko rano otworzył oczy i przelotem spojrzał na zegarek stojący na komodzie, już wiedział, że spóźni się do szkoły. W końcu jego perfekcyjna fryzura nie ułoży się w niecałe pięć minut, a bez niej ani myślał wychodzić z domu. Mimo tego, że już wiedział, iż nie zdąży na autobus, wstał z łóżka od razu. Pierwszym co zrobił, było odsłonięcie zasłon, by wpuścić do pokoju trochę jasnego światła. Całe szczęście dzień nieustannie się wydłużał i słońce budziło się równolegle z Norwegiem. Pobudka z myślą, że na dworze jest już jasno podobała mu się znacznie bardziej, światło napełniało go pozytywną energią.

— Mama zabiłaby mnie, gdyby była dziś w domu — szepnął, wyglądając przez okno.

Miasto rozpoczynało już swój intensywny rytm życia. Chodniki powoli wypełniały się ludźmi. Jedni spieszyli się do szkoły czy pracy, bo może byli spóźnieni tak jak Johann, inni spacerowali spokojnie wzdłuż ulicy wypełnionej samochodami. Jeszcze kilkanaście minut i zaczną tworzyć się korki.

— Muszę się ogarnąć — szepnął i przecierając twarz, ruszył w stronę szafy.

Z niej wyciągnął najzwyklejszą czarną koszulkę i jeansy. Nie potrzebował jakichś wystrzałowych ciuchów, wystarczyła mu boska fryzura. Szybko ubrał się i ruszył do łazienki, gdzie kolejne kilkanaście minut poświęcił na układanie włosów. Co jak co, ale one musiały być idealne. Johann miał na ich punkcie straszną obsesję, może to dlatego, że jego tata już zdążył wyłysieć… On przysiągł sobie, że nigdy nie doprowadzi do takiej sytuacji, za bardzo kochał układanie ich oraz późniejsze podziwianie efektów swojej pracy. Dziś, pomimo spóźnienia, udało mu się ułożyć fryzurę idealną, dawno nie wyglądała tak dobrze. Na początku miał w planach ubrać czapkę, ale szybko porzucił ten pomysł. Nie mógł potraktować swoich włosków w tak okrutny sposób.

Wchodząc z powrotem do swojego pokoju, przeklinał siebie za to, że wieczorem nie pomyślał o spakowaniu książek. Gdyby wpadł na taki pomysł, mógłby teraz zaoszczędzić dobre kilka minut. Wiedząc, że nie ma czasu, nawet nie szukał w telefonie planu, po prostu zaczął pakować podręczniki, próbując szybko przypomnieć sobie jakie lekcje go dziś czekają. Prawdopodobnie w szkole będzie tego żałował, bo na połowie zajęć będzie musiał siedzieć bez książek i zeszytów, ale teraz to nieważne. Najważniejsze, żeby cokolwiek znajdowało się w jego plecaku. Wzdychając, wstał z podłogi i zamykając za sobą drzwi, wyszedł na korytarz. Idąc do kuchni, odliczał w głowie co jeszcze powinien zrobić - lista wyszła dość długa, co absolutnie go nie pocieszyło. Na końcu schodów już czekała na niego szczęśliwa Wilma. Johann wziął pieska na ręce i przytulił do siebie. Właściwie powinien wyjść z nią na spacer, ale miał nadzieję, że jego mama już to zrobiła przed wyjściem do pracy, jeśli nie, no cóż...

— Wytrzymasz, no nie? — zapytał ją, uśmiechając się czule. — Świetnie! — co prawda nie odpowiedziała mu, ale on wiedział, że da radę.

Wchodząc do kuchni, nawet nie myślał o przygotowaniu śniadania. Na to też nie miał czasu, dlatego po prostu otworzył lodówkę i wybrał pierwszy lepszy jogurt, stojący na najwyższej półce. Wrzucił butelkę do plecaka i przysiągł sobie, że tym razem nie zapomni o wypiciu go. Jego szkolne życie było tak intensywne, że często zapomniał o jedzeniu. Wiedział, że to niezdrowe, ale w żaden sposób nie mógł sobie z tym poradzić. Zawahał się, gdy mijał łazienkę, jednak koniec końców mycie zębów także sobie darował. Zamiast tego wrzucił do ust miętową gumę, która miała odświeżyć mu oddech. Dopiero wtedy mógł powiedzieć, że jest już gotowy. Wszedł do małego przedpokoju, gdzie założył buty i grubą kurtkę. Mama pewnie jeszcze kazałaby mu owinąć się szalikiem i ubrać czapkę. Dobrze, że nie było jej dziś w domu. Niestety pogoda nie pozwalała jeszcze na chodzenie w samej bluzie, nad czym Forfang ubolewał okropnie. To było najwygodniejsze.

— Proszę cię, żebyśmy mieli do czego wrócić — zanim wyszedł poprosił Wilmę, głaszcząc ją po brzuszku.

To był ich swego rodzaju rytułał. Prośby Johanna jednak zwykle schodziły na niczym, bo gdy wracał do domu, zawsze znajdował coś pogryzionego, choćby głupią gazetę jego taty. Kiedy już skończył zajmować się swoją przerośniętą wiewiórką, stanął na równe nogi. Założył plecak, od razu krzywiąc się. Piątki zdecydowanie były najgorszymi dniami pod względem ilości lekcji, książki, które nosił ze sobą ważyły chyba z dziesięć kilo. Westchnął cierpiętniczo i chwytając pęczek kluczy, wyszedł na dwór. Zamknął za sobą niebieskie drzwi i szybkim krokiem ruszył w stronę przystanku. Byłoby, lekko mówiąc, słabo, gdyby spóźnił się na drugi autobus z rzędu, dlatego na chodniku niegrzecznie przeciskał się między ludźmi, marząc o dotarciu na przystanek o odpowiedniej porze. W połowie drogi zorientował się, że zapomniał zabrać słuchawek. Dzięki nim mógł odciąć się od tego irytującego świata, więc była to wielka strata, niestety nie mógł już zawrócić.

— Wiedziałem — prychnął rozeźlony, gdy dotarł na przystanek i zobaczył tylko odjeżdżający autobus. Autobus, którym miał dostać się do szkoły.

Lekko spanikowany dopadł do rozkładu jazdy i zaczął szybko sprawdzać trasy oraz godziny przyjazdów innych autobusów. Na jego szczęście niecałe pięć minut później obok zatrzymał się autobus, którego jednym z przystanków był ten obok jego szkoły. Co prawda nie uśmiechało się mu tam wsiadać, bo po brzegi wypełniony był ludźmi, ale z drugiej strony nie miał innego wyjścia. Ze spuszczoną głową, jak na skazanie, wszedł do pojazdu. Będąc już w środku, stwierdził, że ludzi nagle zrobiło się jakby dwa razy więcej, co gorsza, po zamknięciu drzwi od razu pozajmowali każdą wolną przestrzeń przy ścianach, tym samym odbierając Johannowi możliwość złapania się czegokolwiek. Chłopak już wiedział, że zbliża się jego koniec, gdy autobus ruszył, a on poczuł silne szarpnięcie w przód. Leciał z zamkniętymi powiekami, nie chcąc mieć przed oczami swojej porażki. Już wyobrażał sobie jak współpasażerowie parskają śmiechem na widok tej sceny nędzy i rozpaczy, ale ku jego zdziwieniu nic takiego się nie stało. Co więcej, na swojej drodze spotkał coś w miarę miękkiego, choć możnaby bardziej sprecyzować - kogoś. Tajemniczy ktoś niespodziewanie złapał jego ciało i objął jedną ręką, przyciągając go do siebie. Johann zacisnął pięści na jego kurtce, dalej nie dowierzając, że się nie przewrócił i oparł czoło o jego tors. Czuł ładny zapach męskich perfum, które przyjemnie drażniły jego nos, może były troszeczkę za mocne. Po kilkunastu sekundach odważył się podnieść wzrok i momentalnie tego pożałował. Przed nim stał wysoki blondyn, na oko o głowę, może trochę więcej wyższy od Johanna. Był zabójczo przystojny, trafiał idealnie w kanon piękna Forfanga. Kiedy ich wzrok się spotkał, ten posłał mu przyjazny uśmiech. Johann niemrawo go odwzajemnił, jednak czując, że na jego policzki wpływa rumieniec, spuścił głowę. Właśnie wtedy spotrzegł, że dojeżdża już do swojego przystanku. Cicho podziękował swojemu wybawicielowi i gdy drzwi się rochylily, uciekł na dwór. Zatrzymał się na skraju chodnika, nie chcąc blokować innym przejścia i wbił wzrok w koronę jednego z drzew. Gałęzie od kilku ostatnich miesięcy pozostawały gołe i w najbliższym czasie nikt nie spodziewał się żadnej zmiany. W głowie Johanna panowała taka sama pustka, która z upływem sekund zaczynała wypełniać się uczuciem złości i ogromnej irytacji.

— Jestem idiotą — szepnął zrezygnowany i poprawiając plecak, który zsunął się z jego ramion, ruszył do szkoły.

Do przebycia nie pozostała mu długa droga. Tylko przejście przez ulicę, kilka kroków i już znajdował się na terenie swojego liceum. Lubił tę szkołę i naprawdę cieszył się z dokonanego wyboru. Po wejściu do budynku od razu udał się do szatni, gdzie odwiesił swoją kurtkę, a później udał się na poszukiwania sali, w której jego klasa już miała jedną lekcję angielskiego. Znalazł ją bez problemu, była to chyba jego ulubiona klasa. Pod nią usiadł na ławce i nie musiał długo czekać na dzwonek, bo ten zadzwonił kilka sekund później. Na korytarz od razu zaczęło wylewać się mnóstwo uczniów. Niektóre twarze kojarzył, inne były mu całkowicie obce, ale nie sposób znać wszystkich ludzi ze szkoły, będąc w pierwszej klasie. Między wszystkimi ludźmi zauważył swoją przyjaciółkę - Ingrid. Była naprawdę śliczna. Jej delikatną, jasną karnację pięknie podkreślały niebieskie oczy i platynowe włosy. Może nawet Johann starałby się o jej serce, gdyby nie gustował w płci przeciwnej. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i zajęła miejsce obok.

— Hej — przytuliła go na powitanie. — Dlaczego cię nie było?

— Zaspałem — westchnął — do tego jestem idiotą — dodał po chwili zastanowienia.

Blondynka zmarszczyła brwi nie do końca wiedząc o co mu chodzi. Znając Johanna, mogła spodziewać się różnych rzeczy, więc w jej głowie już zaczęły kwitnąć obawy.

— Co znowu zrobiłeś? — wyraźnie zmartwiona położyła rękę na jego ramieniu. — Nie wdałeś się w konflikt z żadną mafią?

— Nie, głupku — szatyn parsknął śmiechem — ale to poważna sprawa. Spotkałem dzisiaj w autobusie anioła. Był idealny. Uratował mnie przed upadkiem, wpadłem prosto w jego ramiona, więc to musiało być przeznaczenie, a kiedy na niego spojrzałem, poczułem coś tam w środku…

— Ojej, mój Johannek się zauroczył! — dziewczyna chwyciła jego twarz w dłonie. — Szybko opowiadaj co dalej!

— Właśnie sęk w tym, że nic. Odwróciłem się i wyszedłem. Nie patrz tak nie mnie, wiem, że spieprzyłem! — jęknął, widząc wzrok przyjaciółki. — To mógł być mój przyszły mąż…

— Johannie Andre Forfangu jesteś idiotą i nic cię nie usprawiedliwia — dźgnęła go palcem w klatkę piersiową — a teraz marsz do klasy tłumaczyć się nauczycielce dlaczego nie raczyłeś zjawić się na pierwszej lekcji.

Tego dnia lekcje dłużyły się Johannowi niemiłosiernie. Jego głowę wciąż zaprzątał blondyn z autobusu, co dodatkowo potęgowało jego zły nastrój. Czuł, że dostał szansę, której nie wykorzystał. Szkołę opuszczał z wielką ulgą, chciał tylko wrócić do domu i zakopać się pod kołdrą z tabliczką czekolady. Tak, na tę chwilę było to jego największe marzenie.

— Ha det! — krzyknął na pożegnanie do Ingrid i nie odwracając się, wsiadł do swojego autobusu.

W piątki kończył lekcje naprawdę późno. Nienawidził tego, choć plusem było to, że w autobusie nigdy nie znajdowało wiele osób. Głównie starsze panie siadały w przodzie i w ciszy oczekiwały na swój przystanek. Johann nigdy nie poświęcał im swojej uwagi, po prostu wsiadał i zajmował pierwsze lepsze miejsce, później zanurzając nos w telefonie. Ważne było to, żeby obydwa siedzenia były wolne. Po prostu czuł się lepiej, kiedy miał świadomość, że przestrzeń obok pozostaje wolna. Niestety nie mógł nacieszyć się tą wolnością zbyt długo. Mimo tego, że większość siedzeń nie była zajęta, ktoś postanowił zakłócić jego spokój. Forfang naprawdę się zirytował. Ludzie chyba nie wiedzieli czym jest przestrzeń osobista i jak ją uszanować. Z zaintrygowaniem stwierdził, że już dziś czuł zapach tych perfum. Zdenerwowany podniósł wzrok, by sprawdzić kim jest człowiek, który burzy jego spokój i o mało nie zszedł na zawał. Obok niego siedział zabójczo przystojny blondyn, w którego ramiona wpadł dzisiejszego ranka. Mając lepszą okazję, by przyjrzeć się jego twarzy, mógł śmiało potwierdzić, że ten jest aniołem w ludzkim ciele. Nie miał pojęcia dlaczego ktoś taki usiadł obok niego, mając tyle wolnych miejsc do wyboru.

— Hei — niespodziewanie odezwał się, spoglądając w jego stronę.

Szatyn zganił się w myślach za gapienie się i poczuł, że na jego policzki wstępuje rumieniec. Postarał się wybełkotać coś, co miało przypominać powitanie i modlił się, by tak to zabrzmiało. Blondyn zaśmiał się cicho, oglądając jego reakcje, podczas gdy Johann błagał w myślach, by jego przystanek pojawił się jak najszybciej. To nie tak, że nie chciał porozmawiać ze swoim przyszłym mężem. Po prostu ten dzień strasznie go zmęczył, chyba już wystarczyło mu wrażeń.

— Jestem Daniel — mimo powierzchownej niechęci Forfanga, blondyn nie podawał się. — A ty to..?

— Johann — wydukał niepewnie. Bał się, że powie coś głupiego.

— Cześć Johann! — jego uśmiech był perfekcyjny. Zbyt perfekcyjny. — Powoedzmy, że już mieliśmy okazję się poznać — zaśmiał się perliście — ale może chciałbyś wyskoczyć ze mną na kawę lub coś podobnego?

Szatyn myślał, że śni. Zastanowił się chwilę i mając na uwadze, że jest to jego przyszły mąż oraz to, że Ingrid prawdopodobnie zabiłaby go swoimi rękami, gdyby się nie zgodził, więc przytaknął.

— Właściwie, czemu nie? — odpowiedział naprawdę głośno jak na niego.

— Świetnie — Daniel naprawdę się ucieszył.

Forfang naprawdę go zainteresował. Miał w sobie to coś, co przyciągało blondyna. Nie potrafił tego wyjaśnić, po prostu czuł chęć zbliżenia się do niego.

— Za chwilę mój przystanek — poinformował Johann, zagryzając wargę.

— W takim razie zapisz mi swój numer — blondyn podał mu swój telefon.

Johann wstukał kilka cyferek, sprawdzając dwa razy czy się nie pomylił i ówcześnie zegbajac się, wysiadł na kolejnym przystanku. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Prawdopodobieństwo, że Daniel będzie wracał tym samym autobusem było tak małe, wręcz zerowe! To musiało być przeznaczenie, Forfang nie widział innej możliwości. Rozanielony ruszył w stronę domu, kodując w głowie, że musi zadzwonić do Ingrid i opowiedzieć jej tą niewiarygodną historię. Dziewczyna prawdopodobnie zejdzie na zawał.
_______________________________________

Autentyczna historia. Z tym, że moja zakończyła się po wyjściu z autobusu. To mógł być mój przyszły mąż, jestem głupia...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro