Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

a little party never killed nobody | D. Prevc & others

Gdyby ktoś zapytał Domena o to jak spędził sobotni wieczór w Willingen, chłopak prawdopodobnie popłakałby się na samo wspomnienie o nim.

Wszystko zaczęło się bardzo miło, gdy po hotelu rozniosła się wieść o imprezie organizowanej przez Niemców na cześć zwycięzcy — Stephana Leyhe. Chłopak przyjął ją bardzo entuzjastycznie, w końcu dawno nie miał okazji się napić. Co prawda miał być tam jego brat, który wciąż traktował go jak czternastoletnie dziecko, ale Domen zawsze mógł próbować wtopić się w tłum i unikać Petera. Taktyka ta mogła okazać się bardzo skuteczna, zważając na to, że zaproszeni zostali wszyscy skoczkowie oraz nieoficjalnie członkowie sztabów i innych ekip nadal stacjonujących w hotelu (niektórzy bowiem wyjechali zaraz po otrzymaniu wiadomości o odwołaniu niedzielnego konkursu). Zawodnicy zaczęli zbierać się w hotelowym klubie już o dwudziestej. Domen pojawił się w nim godzinę później, gdy towarzystwo zaczynało powoli się rozkręcać. Co prawda nikt nie tańczył jeszcze na stołach ani nie leżał pod nimi, ale zabawa dopiero się zaczynała, mieli przed sobą całą noc.

Po wejściu na salę, chłopak od razu skierował się do stolika, przy którym siedzieli Polacy. Jak zaczynać to porządnie. Wszyscy przywitali go z otwartymi ramionami i zaraz postawili przed nim kieliszek. Może nawet kielich, bo jeśli chodzi o pojemność, był naprawdę potężny. Spędził tak pijąc shot za shotem kilkanaście minut. Między kolejnymi kolejkami, z zaciekawieniem wysłuchiwał życiowych rad Piotra Żyły. Piotrek był już wypity, lekko seplenił, ale nadal dało się go zrozumieć.

— Posłuchaj Demonie, jeśli chcesz złapać Pikachu, musisz robić to z pasją. Nie możesz rzucić pokeballa byle jak, byle było. Powinieneś robić to w ten sposób — w tym momencie zaczynał prezentować ruchy ciała, rzucając klopsikami w tłum zgromadzony na parkiecie.

Domen naprawdę doceniał i kodował w pamięci te jakże cenne wskazówki. Następnym razem, gdy nadarzy mu się okazja, by złapać Pikachu, uda mu się. Dzięki Piotrkowi stał się bardziej zdeterminowany, żeby tego dokonać. Pomimo naprawdę miłego towarzystwa i pochłaniającej rozmowy, Prevc musiał opuścić to towarzystwo. Czuł, że jeśli dalej będzie wlewać alkohol w swój organizm w takim tempie, nie pociągnie zbyt długo, a tego wieczora naprawdę chciał się zabawić. Dlatego chwilę później oddalił się od stolika Polaków, dziękując za mile spędzony czas.

Kolejnym punktem w jaki uderzył był bar. Przy nim niestety nie spotkał nikogo z kim mógłby się napić, więc sam poprosił barmana o drinka. Dziś wszystko szło na koszt Niemców, więc Domen nie miał zamiaru się ograniczać. Gdy sączył powoli pinacoladę, delektując się jej słodkim smakiem, dosiadł się do niego Forfang. Mimo tego nie odezwał się ani słowem. Chłopak zlustrował go wzrokiem i doszedł do wniosku, że ten wcale nie usiadł tu dla towarzystwa, po prostu potrzebował chwili na uboczu. Siedział lekko zgarbiony, podpierając głowę na dłoni. Jego wzrok był jakiś nieobecny. Prevc domyślał się co mogło spowodować jego stan. Wiedział, że szatyn i Tande to nierozłączna para. Ba! Wiedzieli to wszyscy! Ci Norwegowie chodzili razem wszędzie, dosłownie wszędzie. Dlatego zobaczenie go bez Daniela u boku nie było czymś zwyczajnym. Patrząc na chłopaka, domen domyślał się, że musiał pokłócić się z blondynem. W końcu Johann to prawdziwa drama queen i tego też świadomi byli wszyscy. Na pierwszy rzut oka widać było, że funkcjonowanie bez Tandego u boku przychodziło mu z trudem.

— Jeszcze raz to samo — Domen pokazał prawie na migi barmanowi, który na szczęście załapał o co chodzi.

Drugiego drinka chłopak sprezentował swojemu starszemu koledze. Johann jakby zauważył Domena dopiero, gdy przed jego nosem pojawił się kieliszek. Zmarszczył brwi lekko zaskoczony, gdy Domen posłał mu tylko przyjazny uśmiech, który Johann, o dziwo, odwzajemnił.

— Dzięki, młody — rzucił i posmakował trunku. — Ale w mój gust zdecydowanie nie trafiłeś.

Z tej małej uwagi wywiązała się długa wymiana zdań. Mężczyźni dyskutowali o tym, który z drinków jest najlepszy. Swoje zdanie popierali oczywiście argumentami w postaci kieliszków z omawianymi trunkami. Zdecydowanie w tej całej sytuacji najbardziej podobała im się degustacja, mieli okazję poznać wiele nowych, ciekawych smaków. Domen pilnował się i ograniczył do jednego łyka każdego z drinków. Sporadycznie, gdy ten mu zasmakował, pozwalał sobie na dwa. Forfang natomiast nie czuł takiej potrzeby. Nie myśląc o przyszłości, która dla niego klarowała się w szarych barwach, wypijał kieliszek za kieliszkiem, wlewając w siebie więcej alkoholu niż przez ostatni rok. Domen przez chwilę pomyślał, by może mu przerwać, ale później przypomniał sobie, że przecież jest dorosłym mężczyzną, który sam będzie decydował o tym co ma robić, a czego nie. Z tym, że szatyn nie widział końca. Całe szczęście po niedługim czasie pojawili się przy nich inni Norwegowie. Na początku byli bardzo rozbawieni stanem w jakim zastali Johanna, później jednak miny im zrzedły. Domen był pewien, że przypomnieli sobie jakieś groźby, które dostali od Tandego przed wyjazdem. Gdy blondyn nie mógł mieć oka na Johanna, prosił o to swoich zaufanych przyjaciół. Może niepotrzebnie im ufał.

Jakie było zakończenie tej smutnej historii? Johansson wyprowadził Forfanga z sali, a Prevc znów został bez kompana do picia. W tym momencie chłopak stał się już naprawdę zdesperowany (lub po prostu alkohol na dobre zaczął krążyć w jego żyłach), bo zdecydował się odwiedzić samych organizatorów tej imprezy, która powoli zmieniała się w jakąś libację — Niemców. Większość z nich zdążyła już wmieszać się w inne nacje, ale najbardziej wytrwałe towarzystwo pozostało przy jednym stoliku. Freitag, Eisenbichler oraz Leyhe siedzieli przy okrągłym stole i rozmawiali, co chwilę popijając z kieliszków wódkę — ten trunek wielbiony przez Polaków szczególnie im zasmakował. Gdy Domen zajął wolne miejsce obok Stephana, mężczyźni przeszli z niemieckiego na angielski. Nie musząc mówić za wiele, tak jak Piotr i spółka, postawili przed Słoweńcem kieliszek i od razu zaczęli polewać. Na początku rozmowa nie kleiła się im kompletnie, dopiero po kilku głębszych w końcu zdołali odnaleźć wspólny język. To niesamowite, że po alkoholu człowiek potrafi się dogadać z każdym, gdyby tylko taka umiejętność istniała na trzeźwo.

— Za tydzień pierwsze loty — Eisenbichler zwrócił się do najmłodszego z ich towarzystwa — w tym roku też masz zamiar próbować popełnić samobójstwo? — zapytał, przechylając kieliszek.

— Nie wiem o co wam wszystkim chodzi — wybełkotał Domen. — Ja wcale nie próbuję się zabić, po prostu im dalej wyciągnięty gąsior, tym dłuższy skok — może w ostatnim czasie przetłumaczył sobie za dużo wywiadów z Piotrem.

— Ciekawa taktyka — mruknął Leyhe, pocierając brodę. Jego wzrok był utkwiony gdzieś za plecami młodego Słoweńca.

Niektórzy skoczkowie, tak jak oni, siedzieli przy stołach czy barze i wlewali w siebie alkohol, inni naprawdę przyszli się tu zabawić, więc wywijali na parkiecie, co w większości przypadków wyglądało dość komicznie. Na przykład taki Roman Koudelka — nieoficjalnie przyznano mu tytuł króla parkietu. Mawiają, że cicha woda brzegi rwie... Ale byli też tacy, którzy imprezę traktowali tylko jak formalność, przyszli się pokazać, żeby nie było, ale nie planowali zostawać długo. Do tego grona na pewno należał najstarszy brat Domena, a jeśli o nim mowa, zapewne wieczór Kamila został zaplanowany tak samo.

— No Demon, podaj mi swój kieliszek, ja ci poleję — Markus wybełkotał, wyciągając rękę z butelką w jego stronę.

— Nie, mi już wystarczy — zakrył go dłonią. Jednak potrafił jeszcze myśleć w miarę trzeźwo, pomimo wypitych procentów. — W zasadzie, ja chyba już pójdę. Dziękuję chłopaki — podniósł się i posyłając buziaki starszym kolegom, ruszył w stronę parkietu.

Przeciez nie mógł całej imprezy spędzić z Niemcami, prawda? Choć wizja ta była kusząca... Siedząc w miejscu minimalizował ryzyko spotkania na przykład swojego brata. Zdenerwowany Peter zdecydowanie nie był mu teraz potrzebny. Całe szczęście zamiast niego spotkał swoich kadrowiczów. A może nie było to szczęście... Myślał, że to Forfang był nieźle zaprawiony... Dopóki nie wpadł na Laniska. Choć w jego przypadku sprawcą takiego stanu mógł być nie tylko alkohol... Kto wie czego Zaba dorzuca do tych swoich mieszanek z majerankiem? Chłopak ledwo trzymał się na nogach, ale mimo tego wytrwale próbował tańczyć. Może faktycznie trochę ruchu zrobi mu dobrze. Kiedy Żaba zauważył Domena, jego uśmiech poszerzył się. Podszedł do młodszego chłopaka, po drodze prawie zabijając się o nogi kilku innych zawodników i zawisł mu na szyi.

— Jak się masz Domenku? — gdy zaczął mówić, zapach alkoholu uderzył w Domena. Pachniał jak gorzelnia.

— Na pewno lepiej niż ty — odpowiedział, obejmując go dla utrzymania stabilności.

— Ale ty mi coś sugerujesz? Ja czuję się wyśmienicie — przekonywał, jednak język bardzo mu się plątał.

Nie dał już dojść Domenowi do słowa, bo postanowił zacząć z nim tańczyć. Prowadził, prawie potykając się o ich nogi, ale był wytrwały. Nawet nie przeszkadzał mu fakt, że co chwilę na kogoś wpadali. W stanie, w którym się znajdował, Lanisek potrzebował jeszcze tylko kilku minut, by potknąć się o własne nogi i runąć na ziemię zabierając ze sobą Domena. Taniec chyba jednak go nie otrzeźwił. Gorszą wiadomością było to, że oprócz nich na podłodze leżały jeszcze dwie osoby. Zanim Słoweńcy zdążyli dojść ze sobą do ładu i usiąść na parkiecie względnie ogarnięci, pozostali uczestnicy wypadku zdążyli już wstać. Lanisek nie bardzo się nimi przejął i już zaczynał wstawać, by wrócić do tańca, jednak Domen czuł się zobowiązany do przeproszenia za kolegę i już miał to zrobić, ale zamarł, kiedy podniósł głowę. Bowiem nad nim stał jego zdenerwowany brat. Patrzył na niego surowym wzrokiem, a zza jego pleców wyglądał Kamil, próbując w jakiś sposób kontrolować całą sytuację. Szatyn podniósł się szybko, ignorując Anze, któremu jednak nie do końca wychodziło ustanie na nogach, on już nie był ważny. Teraz liczyło się tylko to, że nie udało mi się uniknąć Petera i spotkał go chyba w najgorszych możliwych okolicznościach.

— Dobrze się bawisz? — zapytał, mierząc go wzrokiem.

W pierwszej chwili Domen nie wiedział co powinien odpowiedzieć. W prawdzie bawił się dobrze, ale gdyby to przyznał, pewnie tylko jeszcze bardziej by go rozjuszył. Starszy brat na pewno będzie teraz chciał zabrać go do jego pokoju hotelowego. Chyba wpadł w kłopoty, ale z drugiej strony Peter nie był jego matką, żeby aż tak go kontrolować. Pewnie za sprawą wypitego alkoholu pomyślał, że powiedzenie mu tego to dobry pomysł i tak też zrobił. Zaraz po tym pozbierał Laniska z podłogi i zniknął z nim w tłumie tańczących osób, zostawiając osłupiałego Petera.

Prawdopodobnie była to najgorsza decyzja jaką podjął tamtego wieczoru. Gdy rano obudził się w bliżej niezidentyfikowanym pokoju z Borkiem Sedlakiem u swego boju, zaczął żałować, że nie pozwolił Peterowi zabrać siebie do pokoju. Z pewnością oszczędziłoby mu to dużej ilości wypitego alkoholu, upadków i kompromitujących sytuacji.

Następnym razem posłucha Petera...

... albo i nie.

🤎

Trochę mnie tu nie było... Dajcie znać co sądzicie!

Do następnego,
Kamila.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro