Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ѕρσσиιиg!

forty seventh day

•••

        Czasami Peter miał takie noce, w których nie potrafił zasnąć. Dręczyło go milion myśli na raz, wcale nie tych dobrych, które skutecznie spędzały mu sen z powiek. Wiedział jednak, że prędzej czy później znużenie dosięgnęłoby i jego. Zdawał też sobie sprawę, że jeśli do myśli dojdą wyrzuty sumienia, noc będzie całkowicie bezsenna. A takowych nienawidził.

        Chociaż to i tak było lepsze, niż ciągłość koszmarów, które przytrafiały się dość często dwudziestolatkowi. Minęło tak dużo czasu od straty rodziców i wujka, a jednak wciąż ich postacie nawiedzały go we śnie. Zdecydowanie wolał te, w których do niego mówiły głosem tak dziwnie spowolnionym, że na samą myśl przyśpieszało mu serce. Gorsze były te, w których patrzyli w niego pustym wzrokiem, który wywoływał w szatynie dudnienie serca po obudzeniu się, suchość w gardle i to okropne uczucie niepokoju, z którym próbował bezskutecznie walczyć.

        To wszystko sprawiało, że sen odwlekał najbardziej, jak potrafił, niemal panicznie go unikając.

    — Nie masz jutro jakiegoś kolokwium? — zapytał mrukliwie James, wstając z kanapy, na której obydwoje siedzili.

    — Nie — skłamał Peter, wzruszając ramionami. — Dlaczego pytasz?

    — Bo powinieneś iść już spać. Oboje powinniśmy. — Dwudziestopięciolatek przetarł dłońmi twarz, wzdychając ciężko. Był ewidentnie zmęczony po całym dniu pracy.

    — Jest dopiero dwudziesta druga — zaprotestował szybko Peter, strzelając w nerwowym geście palcami. Chciał zatrzymać Barnesa tak długo, jak się dało, żeby był przy nim i z nim rozmawiał. Żeby pomógł mu przetrwać noc.

    — Tak, ale ten jeden raz mógłbyś pójść spać normalnie — oznajmił starszy, poprawiając wilgotne włosy, które choć krótsze, niż przed kilkoma miesiącami, opadały mu na czoło.

    — Racja — mruknął z wahaniem Parker, zagryzając dolną wargę.

        Zapadła między nimi cisza. James stał przed kanapą, patrząc w jakiś nieznany Peterowi punkt, a Peter siedział po turecku na kanapie, obracając w palcach pilot telewizora. Dialogi w filmie zdawały się być niewiarygodnie głośne w tamtej chwili, a fakt, iż Bucky po prostu stał nad brązowookim, powoli wytrącał go z równowagi. Chociaż, nie tyle, co wytrącał, a irytował. Może sprawiał, że czuł się niekomfortowo.

    — Nie idziesz do siebie? — zapytał cicho Peter, wbijając wzrok w stolik kawowy. Powinni wreszcie pościerać kurze, na jego blacie mógł już pisać palcem.

    — Czekam, aż wyłączysz telewizor — odpowiedział, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

        Więc Peter, choć bardzo nie chciał i miał ochotę się kłócić, że przecież w pokoju też siedziałby na laptopie, wyłączył telewizor. Pod czujnym spojrzeniem bruneta odłożył na bok pilot i wstał z kanapy, by skierować się do swojego pokoju, poprawiając rękawy czarnej bluzy. Wymruczał coś na wzór “dobranoc” i schował się za drzwiami, gdy usłyszał to samo od Jamesa. Starszy zgasił światło i zaszył się u siebie, cicho zamykając drzwi.

        Peter słyszał, jak kładzie się do łóżka i chwilę się w nim kręci, by znaleźć odpowiednią pozycję. Cały proces trwał pewnie kilka minut, które Peter przestał za drzwiami, tępo wpatrując się w łóżko. Gdy zdał sobie sprawę, że nie słyszy już materacu, westchnął ciężko. Ściągnął bluzę, zostając w samej piżamie i niechętnie wszedł pod kołdrę.

        Minęło pięć minut, dziesięć, godzina. Peter kręcił się niespokojnie po materacu, bliski rozpłakaniu się z powodu swojego położenia. Chciał zasnąć, naprawdę, ale nie miał ochoty przeżywać znowu kolejnego koszmaru. Wszystko sprowadzało się więc do bezsennej nocy. Znowu.

    — Ja pierdole — jęknął, odrzucając na bok kołdrę.

        Wcisnął poduszkę pod pachę i cicho stąpając wyszedł z pomieszczenia. Miał zamiar z powrotem władować się przed telewizor, ale zamiast tego, jego stopy skierowały go do pokoju Barnesa. Nabrał więcej powietrza w płuca i pociągnął cicho za klamkę. Nie zdołało to obudzić Jamesa, więc po wtórnym zamknięciu drzwi, podszedł szybkim krokiem do starszego i ostrożnie położył dłoń na nagim ramieniu niebieskookiego.

    — James — mruknął półszeptem, szturchając lekko Barnesa. — James, obudź się.

    — Parker — wychrypiał po kilku kolejnych próbach wybudzenia starszego. — Co ty tu robisz? — zapytał zdezorientowany, przewracając się na bok, robiąc tym nieświadomie miejsce młodszemu.

    — Mogę spać z tobą? — zapytał, miętoląc róg poduszki. To nie była pierwsza dziwna prośba, więc James niezbyt był nią zaskoczony.

    — Coś się stało? — James zmarszczył brwi, przesuwając się na drugą część łóżka wraz ze swoją poduszką. Peter zrozumiał to jako zaproszenie, więc położył swoją obok jego.

    — Tak jakby — stwierdził, wsuwając się pod kołdrę starszego. James patrzył, jak układa się dość blisko niego. — Mam po prostu problemy ze snem. Czasami koszmary. Nie potrafię sobie z nimi poradzić.

    — Od kiedy? — zapytał cicho brunet, przekręcając się na bok, by leżeć twarzą w stronę młodszego.

    — Nie jestem w stanie powiedzieć. Są po prostu długo. — Wzruszył ramionami, zerkając w stronę Jamesa, by w ciemnościach odnaleźć jego niebieskie tęczówki.

    — Porozmawiamy o tym jutro. Ale tak na poważnie — zapowiedział, poprawiając kołdrę na ich dwójce.

       Peter zgodził się bez wahania. James nie potrafił dawać za wygraną, więc nie było sensu zaprzeczać.

        Starał się nie kręcić po łóżku, jak miał w zwyczaju przed zaśnięciem, ale poddał się, gdy po kolejnym zgięciu i wyprostowaniu nogi zaczął się czuć niekomfortowo, leżąc na plecach. Wyczuł to Barnes, który po przewróceniu oczami znowu odwrócił się w jego stronę, łapiąc za ramię Parkera.

    — Co ty robisz? — zapytał zdziwiony szatyn, gdy James zmusił go do położenia się tyłem do niego.

    — Układam cię do snu, bo ty najwyraźniej sam nie potrafisz tego zrobić — odpowiedział, umiejscowiając się tuż za Peterem i przyciągając go do siebie jeszcze bliżej, otulając pas dwudziestolatka ramieniem.

        I Peter musiał przyznać, że pozycja na łyżeczkę z Jamesem była cholernie wygodna. Jego oddech na karku młodszego wpływał dziwnie uspokajająco, a ramię luźno wciśnięte między jego korpusem i ręką napawała go poczuciem bezpieczeństwa. No i pomogła mu w zasypianiu, z czego nie miał zamiaru zrezygnować.

••••••

lubię ten rozdział zudbxj tak po prostu

offspringofHelios chodź do mnie, zbudowałam fort

[imagine że ktoś naprawdę pozwala ci u siebie spać, a nie każe wyjść zhdnzj]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro