Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ѕρσιℓιиg σиє αиσтнєя!

nineteenth day

•••

        Peter nerwowo potarł przedramię przez materiał koszuli w czarno-czerwoną kratę, idąc przez park. Nie czuł się dobrze. Wszystko, co zjadł przez ostatni czas podchodziło mu do gardła na myśl, że wybijała już dziewiętnasta, a on wciąż był poza mieszkaniem.

        To nie była jego wina. Naprawdę. Przedłużył im się jeden wykład, więc nie miał szans wrócić wcześniej.

        Westchnął ciężko, poprawiając trochę zbyt ciężki plecak i przyśpieszył kroku, zerkając na zegarek w telefonie o zbitym ekranie. Miał jeszcze pięć minut drogi, co mógł skrócić podczas w biegu, ale szczerze, nie miał jednak tak wielkiej ochoty wracać.

        Ileż sprzeczności w tak młodym ciele.

        Peter czuł się w tym wszystkim zagubiony. Kiedy zastanawiał się nad tym dłużej, momentalnie czuł poddenerwowanie, a w gorszej wersji stres, który przyczyniał się do nieprzyjemnego bólu głowy.

        Pod budynkiem znalazł się dokładnie tak, jak przewidywał – w pięć minut. Obrzucił wzrokiem okna mieszkania, w których nie było zapalone światło i westchnął, kierując się do klatki schodowej. Wpisał szybko kod, dzięki któremu otworzyły się drzwi i wszedł do środka. Jego kroki odbijały się echem po klatce, kiedy pokonywał kolejne stopnie, aż stanął przed odpowiednimi drzwiami.

        Ostrożnie otworzył drzwi, zakładając, iż jego współlokator zasnął o wślizgnął się do środka. Pamiętał, że drzwi skrzypią, kiedy otwiera się je do połowy, co wywołuje zaraz nieznośny pogłos. Docisnął cicho ciemną powłokę do framugi i tak samo ściągnął buty, lustrując przy tym niewielkie korytarz.

    — Peter? To ty? — zapytał drugi mieszkaniec, gdy Parker miał skierować się do swojego pokoju w celu zamknięcia się w nim i pójścia po prostu spać.

        Przełknął ciężko ślinę, odwracając się tyłem do drzwi.

    — Tak, to ja — odpowiedział, zrzucając plecak z ramion i odstawiając go do swojego pomieszczenia.

    — Długo ciebie nie było — stwierdził brunet, który po wypowiedzeniu zdania uderzył ręką o stolik. Tak przynajmniej zdawało się Parkerowi, który z ogromną niechęcią skierował się do miejsca, w którym przesiadywał.

    — Taa, przedłużył się nam wykład — przyznał, wzruszając ramionami.

        James odwrócił wzrok od telewizora, od razu wbijając go w brązowe oczy młodszego. Peter zmarszczył brwi, widząc czerwone krechy na policzkach Barnesa, co zmusiło go do podejścia bliżej.

    — Znowu drapałeś się po policzkach — zauważył, ostrożnie przejeżdżając po nich opuszkami. Zaraz jednak zabrał rękę. — Prosiłem, żebyś tego nie robił.

    — A ja prosiłem, żebyś wracał wcześniej — odbił Bucky, wstając z kanapy. Peter widział, jak jego ręce zaciskają się w pięści.

    — Nie mogę kazać wykładowcom się streszczać i doskonale o tym wiesz — stwierdził z wyrzutem, obserwując uważnie bruneta, który nerwowym ruchem przeczesał krótkie włosy.

    — Tak, tak, wiem. Masz rację. Przepraszam — powiedział, stając naprzeciw szatyna. Nie czuł od niego alkoholu, co było sporym postępem, biorąc pod uwagę kilka ostatnich dni.

        To jednak wcale nie powstrzymało bruneta przed wymierzeniem ciosu pod żebra Petera.

        Dwudziestolatek zgiął się w pół, dusząc w sobie jęk, który na pewno rozsierdziłby jeszcze bardziej starszego. James nie obrzucił go nawet spojrzeniem po tym, co zrobił – wyminął studenta i skierował się do swojego pokoju, gdzie głośno trzasnął drzwiami.

        Peter westchnął ciężko, kucając, by uspokoić jakoś własny oddech. Łzy starł rękawem bluzy, który naciągnął na dłoń. To nie był pierwszy raz, kiedy Jamesa ponosiło. Peter nie mógł nawet o to go obwinić. Barnes miał spore problemy z agresją, co okazywał właśnie w ten sposób. Kilka miesięcy temu, jak Peter wprowadził się do niego, nie dał po sobie poznać, że coś jest nie tak. Ba, nie zrobił tego przez całą ich znajomość! Dopiero od kilku tygodni zaczął zachowywać się tak, a nie inaczej, często tworząc na ciele Parkera siniaki lub zadrapania.

        Bywało oczywiście lepiej. Czasami. James chodził cały czas na spotkania z psychologiem i choć często był po nich naprawdę spokojny, dość szybko wracał do swojego pierwotnego stanu. A Peter nie wiedział, dlaczego. Starał się go uspokoić, nie wchodzić w drogę, ale tak czy siak dostawało mu się za to. Dlatego miał problem z powrotem do mieszkania czy czymkolwiek, co wiązało się z mężczyzną. Kochał go – to nie ulegało wątpliwości. Ale przerażała go myśl, że w jego towarzystwie czuł się niekomfortowo lub jego organizm pustoszył strach.

        Podniósł się w końcu z podłogi, zaciskając mocno zęby i skierował się szybko do swojego pokoju. Już dłuższy czas nie spali razem – Peter tłumaczył się nocnym wkuwaniem, w co James nie do końca chciał wierzyć. Wyglądał na kogoś, kto nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo krzywdzi drugą osobę.

        Szatyn przebrał się w piżamę i wpakował się pod kołdrę, choć zegarki nie wybiły jeszcze godziny dwudziestej. Wkrótce po schowaniu się pod pierzyną usłyszał kroki Jamesa, które oczywiście skierowane były do jego pokoju. Parker zacisnął mocno powieki, modląc się, by po prostu zaglądnął, ale James wszedł do środka, coraz bardziej się zbliżając. W końcu szatyn poczuł, jak łóżko za nim się ugina, a Jamesowa ręka przyciąga go do siebie.

    — Przepraszam Peter, naprawdę przepraszam — wyszeptał w jego włosy drżącym głosem. Płakał, jak zwykle. — Nie chciałem cię uderzyć, ja po prostu... przepraszam.

    — Rozumiem James — wyszeptał w końcu dwudziestolatek, niekontrolowanie kuląc się w jego objęciach. — Wybaczam.

        I wybaczał tak za każdym razem, gubiąc się w przeprosinach Barnesa.

••••••

um wybrałam najmniejszą i najgorszą linię oporu 😳

offspringofHelios ale jutro napiszę coś cute ._.

[u fucking liar, let me see bitch nAjMnIeJsZą bawi cię to]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro