єαтιиg ι¢є¢яєαм!
forty third
•••
— James — wymruczał Peter, uderzając głową o mostek Barnesa, na którym oczywiście musiał leżeć. Spomiędzy warg starszego uciekł cichy jęk. — Jimmie.
— Jezu kochany, uwielbiam, jak mówisz na mnie Jimmie — powiedział podobnym tonem brunet, poruszając leniwie ręką po plecach młodszego.
— A ja uwielbiam, jak nazywasz mnie Jezusem — stwierdził szatyn, wyszczerzając zęby w jednym z tych swoich uśmiechów, które Barnes bardzo lubił.
— Jesteś namolny — oznajmił cicho, zamykając z powrotem oczy, by znowu zasnąć. W gorące dni tylko to potrafił dobrze zrobić, a jak w pobliżu był wiatrak, brunet przepadał na amen.
— No weź, nie możesz wiecznie spać — oznajmił Peter, podciągając się nieco w górę. James kolejny raz jęknął, czując kolano młodszego, wbijające się w jego udo.
— Mogę. Niedźwiedzie mają sen zimowy, a ja mam sen letni — stwierdził poważnym, a jednocześnie wciąż zaspanym tonem, pozwalając Parkerowi sunąć palcami po swojej twarzy.
— Jimmie. — Peter specjalnie przedłużyć zdrobnienie jego imienia, otwierając ostrożnie lewe oko bruneta. — Chodź ze mną na spacer.
— Jest prawie trzydzieści stopni na zewnątrz — sapnął cierpiętniczo, odsuwając od swojej twarzy dłoń szatyna i natychmiast mrugając kilkukrotnie.
— Ale już jest lepiej, bo jest prawie dwudziesta — stwierdził Parker, tym razem ostrożnie podnosząc się z Jamesa i stając obok niego. Złapał za nadgarstek starszego i pociągnął w swoją stronę, specjalnie nie wkładając w to całej siły, by nie zrzucić bruneta z kanapy. — James, James, James, James.
— Nie chcesz iść na spacer, tylko na lody, zgadłem? — zapytał podirytowany, podnosząc się do siadu. Peter energicznie pokiwał głową, unosząc kąciki ust ku górze. — Nienawidzę cię tak bardzo, że to aż niemożliwe.
— Chyba chciałeś powiedzieć, ze mnie kochasz.
— Perwert.
— Co powiedziałem tym razem, że nazywasz mnie perwertem?
— Jeszcze nie wiem, zastanowię się.
James nie wyobrażał sobie wyjść na zewnątrz bez wcześniejszego wzięcia prysznicu, więc wyszli po prawie godzinnym opóźnieniu. Peter, zadowolony, że w ogóle udało mu się wyciągnąć starszego na spacer, kroczył dziarsko chodnikiem, co jakiś czas zaciskając mocniej palce na dłoni Barnesa. Był to dziwny zabieg, o który Bucky wypytywał już nieraz, ale Parker wciąż nie odpowiadał lub unikał odpowiedź, nie chcąc mu nic wyjawić. Brunet podejrzewał, że to już zostanie dla niego tajemnicą.
— Z czarnymi okularami wyglądasz jak mój goryl — stwierdził rozbawiony Peter, kiedy weszli już do parku. — Zauważyłeś, że kiedy je zakładasz, masz bardzo poważną minę?
— Peter, błagam, czuję się tak, jakbym chodził z dzieckiem — jęknął James, na pewno teraz przewracając oczami. Peter za dobrze znał Barnesa, żeby nie wiedzieć, kiedy to robił.
— Osoby urodzone w Dniu Dziecka są wiecznymi dziećmi, więc nie jestem w stanie tego zmienić — wyznał, kolejny raz zaciskając mocniej palce na dłoni starszego.
— Przecież ty nie urodziłeś się na Dzień Dziecka — mruknął James, marszcząc w zdziwieniu brwi.
— Ale mógłbym, ze swoim charakterem. — Wzruszył ramionami, próbując podstawić Jamesowi nogę, by ten przewrócił się na brukową ścieżkę, ale brunet ani razu nie wylądował na kolanach. Zamiast tego zatrzymał się, zamykając chłopaka w niedźwiedzim uścisku.
— Z twoim charakterem nikt nie jest w stanie wytrzymać. Czasami wątpię, że ja jestem w stanie. Śmiem twierdzić, że sam szatan nie miałby z tobą problem — powiedział, prostując się, co spowodowało uniesienie szatyna. Uwielbiał ich różnice wzrostu.
— Ha, ha, bardzo śmiesznie — mruknął dwudziestolatek, przewracając oczami. — Jeszcze się spocisz od tego wysiłku.
— Więc ty również będziesz śmierdział — odbił, uśmiechając się szeroko i pocałował młodszego w czubek nosa. — Nie podstawiaj mi więcej nogi, bo wrzucę cię do fontanny i wrócę z powrotem do mieszkania — dodał, odstawiając Petera z powrotem na chodnik.
Skierowali się od razu do lodziarni, w obawie, że budka może zostać zamknięta, jeśli będą zwlekać, ale na szczęście zdążyli dojść do ich ulubionego miejsca. Nie lubili eksperymentować ze smakami lodów, więc po prostu zamówili to, co zwykle i poszli w swoją drogę, przebierając nogami w ślimaczym tempie.
— Chcesz spróbować? — zapytał od niechcenia Peter, pokazując na swój przysmak, który powoli zaczynał się topić z jednej strony.
— Znowu nie możesz? — W głosie Jamesa słyszał rozbawienie. No tak, kiedy Barnes zjadał cały swój posiłek, Peter był zazwyczaj w połowie i często przerywał tekstem: “Nie chcesz zjeść za mnie?” i podsuwał talerz pod nos starszego.
— Mogę, ale oferuję Ci próbkę tej rozkoszy — stwierdził, wzruszając jakby nigdy nic ramionami.
— Odtrąca mnie ten niebieski kolor — mruknął James, przejmując wafelka od Petera i okręcając go w palcach.
— Nie bądź baba Jimmie — zaintonował, przeciągając zdrobnienie jego imienia.
Barnes przewrócił oczami, puszczając ze znikomym wiatrem słowa młodszego i przybliżył loda do swoich ust. Peter nawet nie poczekał, by ten wysunął chociaż język spomiędzy warg – puknął w rękę starszego, co spowodowało zostawienie niebieskiego śladu na twarzy bruneta.
— Ty pieprzony gnojku — sarknął James, pochylając się, by lód nie zaczął skapywać na jego bluzkę. — Doigrałeś się — dodał wściekłym tonem, podnosząc głowę na śmiejącego się dwudziestolatka.
— Nie mogłem się powstrzymać — zawył Peter, próbując złapać normalnie oddech.
— Ciekawe co powiesz, kiedy ja przestanę się powstrzymywać — warknął, oblizując wargi, z niebieskiej substancji.
— Zacznę płakać.
— Spadaj w mniej kulturalny sposób.
••••••
jeśli nigdy czegoś takiego nie zrobiliście, nie możecie nazywać się małymi szatanami
smol peter zachowujący się jak dziecko>>>>
and yall cant change my mind – osoby z dnia dziecka to wieczne dzieci [no nie powiecie mi, że tommy zachowuje się dorośle]
idealny przykład
offspringofHelios zNOWU PIERWSZA HEHE
[kinda cute jest ta miniminiaturka]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro