нυggιиg!
ninth day
[au z pierwszego dnia wyzwania; bucky przyjeżdża do nowego jorku i po raz pierwszy poznaje petera]
•••
winteriscoming: frajerze
hiwcmtochillis: Co znowu zrobiłem
winteriscoming: a zrobiłeś coś?
hiwcmtochillis: Nie?
winteriscoming: to dlaczego tak zareagowałeś?
hiwcmtochillis: Nie wiem
winteriscoming: co zrobiłeś gnojku
hiwcmtochillis: NIC
hiwcmtochillis: DZISIAJ NAPRAWDĘ NIC NIE ZROBIŁEM
winteriscoming: marszczę brwi i patrzę na ciebie podejrzliwie, mam nadzieję, że to czujesz
hiwcmtochillis: oh, czuję i to bardzo dobrze
winteriscoming: co teraz robisz?
hiwcmtochillis:
winteriscoming: co to za glizda
hiwcmtochillis: Nie wiem
winteriscoming: sprawdź
hiwcmtochillis: Nigdy w życiu, już obok tego przeszedłem
winteriscoming: dlaczego nie ma cię na lekcji?
hiwcmtochillis: Zachciało mi się siku
winteriscoming: fuj to gejowe
hiwcmtochillis: Sam jesteś gejowy, przecież Ty też sikasz
winteriscoming: pisanie, że się idzie 'siku'
winteriscoming: frajerze
hiwcmtochillis: Omb nie zesraj się człowieku
winteriscoming: o której kończysz?
hiwcmtochillis: O 14:20
hiwcmtochillis: Dlaczego pytasz???
winteriscoming: nie stawiaj tylu pytajników, to też gejowe
hiwcmtochillis: ????????????????????
winteriscoming: kurwa parker nienawidzę cię
hiwcmtochillis: Wiem, powtarzasz mi to średnio 263818362 razy dziennie
hiwcmtochillis: Dlaczego pytasz???
winteriscoming: chciałbym zadzwonić do ciebie, jak skończysz lekcje
hiwcmtochillis: Ock, to dam Ci znać, jak wyjdę ze szkoły, żebyś nie musiał słuchać tego cyrku
winteriscoming: czilerka młody
Peter z uśmiechem schował telefon do kieszeni spodni.
Jamesa poznał jakieś dwa lata temu, kiedy głupkowato napisał do niego z pytaniem czy nazwę wziął z Gry o Tron. Oczywiście brunet zaprzeczył, jakoby nie słyszał w ogóle o czymś takim i od słowa do słowa zaczęli ze sobą pisać. Tak po prostu, bez fajerwerków, robiąc sobie czasem długie przerwy i wracając, jakby takowych absolutnie nie było. Lubili to; pisać o pierdołach i zwierzać się z tego, co się akurat dzieje. Wysyłali sobie swoje głupie zdjęcia z dziwnymi dopisami, obrażali się w granicach rozsądku, motywowali i, jeśli trzeba było, ganili za jakąś głupotę. I, przede wszystkim, nie byli w stanie bez siebie żyć.
Początkowo wcale na to nie wskazywało – James miał szesnaście lat, kiedy o dwa lata młodszy Peter napisał do niego i Barnes nie mógł się zbytnio przemóc do pisania z nastolatkiem. Szybko jednak się okazało, że oprócz głupich żartów, dziwnych memów i wszelkich rzeczach odstających od normy, chłopak odznaczał się niesamowitą wiedzą. Barnes był w szoku, gdy dla żartów rzucił mu zrobienie jednego zadania z chemii, które Parker zrobił w pięć minut, wyjaśniając mu przy tym co z czego się wzięło.
Peter wyszedł z łazienki, wycierając ręce w spodnie i wyciągnął z powrotem komórkę z nadzieją, że dostanie nową wiadomość od starszego. Nic jednak nie przyszło, toteż, z lekkim zawiedzeniem, ruszył z powrotem do klasy.
— Gdzie tak długo byłeś? — zapytała cicho Michelle, gdy chłopak usiadł z powrotem obok niej.
— Pisałem jeszcze w międzyczasie z Jamesem — odpowiedział tym samym tonem, zerkając do jej zeszytu.
— Oh, to wszystko wyjaśnia — stwierdziła, obserwując, jak Parker niedbale przepisuje notatkę. — Lubię go. Sprawia, że promieniejesz — dodała, uśmiechając się lekko.
— Ja też go bardzo lubię. Mam na myśli... bardzo, bardzo, bardzo lubię — mruknął nieco rozbawiony, wymawiając to tylko i wyłącznie do ucha Jones.
Brunetka oczywiście zdawała sobie sprawę, że “bardzo, bardzo, bardzo lubię” nie było zwykłym lubieniem drugiej osoby, a podobaniem. Peter uwielbiał Jamesa pod każdym możliwym względem i nawet gdy zdawał sobie sprawę z jego wad, podświadomie je omijał, jakby w ogóle nie istniały.
— Wiem, przegrywie. Nie bez powodów jesteś ciepły — powiedziała dość niewyraźnie, co w połączeniu z szeptem było niemal niedozrozumienia. Peter jednak za dobrze ją znał, by tego nie ogarnąć.
— Zamknij się — sapnał jedynie, delikatnie uderzając przyjaciółkę w ramię. Uśmiechnęła się krótko, obrzucając go niedługim spojrzeniem i wracają nim na tablicę.
Peterowi niezbyt podobał się dzisiejszy dzień. Dwie godziny wychowania fizycznego było czymś ponad jego siły psychiczne, ale dał radę (jakoś) i teraz tylko siedział na chemii, słuchajac jednym uchem co mówi kobieta, a drugim wypuszczając. Ruszał co jakiś czas palcami, wystukując nimi bliżej nieokreślony rytm na krześle i zerkał na wiszący zegar. Chciał już wyjść z klasy, pójść do szafki i dać Buckyemu znać, że skończył już lekcje, by odebrać od niego telefon. Brakowało mu jego głosu – rzadko ze sobą rozmawiali głosowo. Peter często miał nawał nauki i nie byłby w stanie skupić się na zadaniach i słowach Barnesa, a Bucky... cóż, twierdził, że “tam, gdzie jest, jest głośno”. Peter z czasem zrozumiał, że to kłamstwo, ale nie chciał się do tego wtrącać. Przeczuwał, że coś czaiło się za głośnym pomieszczeniem, ale bał się zacząć ten temat.
W końcu na korytarzu zabrzmiał dzwonek. Niedawno zmienili go na jakąś dziwną melodię i choć była o wiele bardziej przyjemniejsza niż standardowe walenie metalu o metal, to większości przypominała ona po prostu cyrk. Peter odrobinę zaliczał się do tych osób, z tą różnicą, że on w gruncie rzeczy bardzo lubił szkołę. No, może nie tak do końca, bo czasami jemu też nie chciało sie tutaj przychodzić, ale wciąż był jednym z niewielu, którzy mimo propozycji zostania w domu, szli do budynku.
Peter podniósł plecak, żegnając się z MJ przelotnym buziakiem w policzek i wyleciał z klasy, wyprzedzając innych uczniów. Wyciągnął z kieszeni spodni telefon, skrobiąc szybko do Jamesa, że już skończył lekcje i właśnie wychodzi przed szkołę. Brunet przeczytał, ale nie odpisał.
— Zapowiada się kolejna, samotna podróż do domu — mruknął niezadowolonym głosem, poprawiając ramię plecaka.
Wtedy coś natchnęło go do spojrzenia w górę. Ktoś stał przy bramie do Midtown, chowając włosy pod czapką z daszkiem, odwróconej tył na przód. Ręce natomiast wciśnięte miał w kieszeń ciemnej bluzy, której koloru dokładniej nie mógł określić. Zmarszczył brwi, schodząc nieco wolniej po schodach, a gdy tylko zobaczył, jak osoba do niego macha, przekrzywił głowę w prawo.
— James? — zapytał głośno, co było głupim posunięciem z jego strony, bo to mógł być każdy, a brunet przecież nie mieszkał w Nowym Jorku.
Ale postać ruszyła w jego stronę, zdejmując z głowy czapkę. Czerwony daszek ozdobiony był jakąś naszywką i Parker niemal od razu ją rozpoznał, bo przecież to on ten głupi kaszkiet wysłał nastolatkowi na urodziny. Nigdy nie sądził, ze Bucky kiedykolwiek go założy, tak samo, jak nigdy nie sądził, że tak szybko rozpozna jakąś rzecz.
Mimo tego stanął jak wryty kilka metrów przed schodami. Nie wierzył, po prosto nie wierzył, że nastolatek znalazł się nagle w jego mieście – sam mówił, że ma do niego daleko. Potrzebował zgody rodzica na wyjazd, poza tym, cholernie bał się przemieszczać z protezą, którą miał zamiast lewej ręki. Peter nie wiedział dokładnie, skąd i w jaki sposób ją zdobył, ale nie wpływało to na jego stosunki z Barnesem. Lubił go całego, bez względu na wszelkie skazy.
Ruszył się z miejsca, kiedy w odległości kilkunastu metrów w pełni rozpoznał nieco zmieszaną twarz starszego. Wtedy też rzucił się biegiem w jego stronę, niechcący upuszczając plecak i wpadając całym sobą na chłopak, który ledwo utrzymał równowagę, gdy nastolatek skoczył na niego. Rękami i nogami oplatał ciało Jamesa, mając gdzieś wścibskie spojrzenia innych uczniów, i zamknął oczy. Bucky śmiał się, podtrzymując go prawą ręką i nieporadnie starając się zrobić to również drugą.
— Peter, nadal nie umiem posługiwać się protezą — powiedział rozbawiony, choć wcale nie chciał przerwać uścisku.
Parker jednak puścił Barnesa.
— Co tutaj robisz? O mój Boże, nie mogę w to uwierzyć — stwierdził nastolatek, znowu oplatając szyję Barnesa. Chłopak musiał się nieco pochylić, by Peter nie musiał stać na palcach.
— Pamiętasz, jak ci powiedziałem, że przeprowadziliśmy się do nowego domu, a ja zgubiłem się na następny dzień? — zapytał, trzymając rękę na plecach nastolatka.
— I ty nazywasz mnie głupkiem? — rzucił oskarżycielsko, odsuwając się od Jamesa, by zapleść ręce na klatce piersiowej.
— Ale zawszem podkreślam, że jesteś moim głupkiem — przypomniał, podchodząc do plecaka, który Parker zrzucił jakieś trzy metry przed nim.
Tak cudownego dnia James nie zaznał od... dawna.
••••••
oop prawie zasnęłam nad tym i znowu pisałam głupoty
[napisałam jakieś 200 słów o moim bracie niedźwiedziu, bo wydawało mi się, że to o tym piszę i dopiero po tych dwustu słowach ogarnęłam, że coś jest nie tak, także polecam]
offspringofHelios UDAŁO SIĘ!!!!!!!!!
[mmm mój brat niedźwiedź]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro