Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

нσℓ∂ιиg нαи∂ѕ!

thirty first day

•••

    — Po co znowu tutaj idziemy? — zapytał cicho, wbijając wzrok w swoje dłonie. Nie były interesujące. Ręce jak ręce. Nie mógł jednak oderwać od nich wzroku.

        Wstyd? Być może. Nie chciał patrzeć w oczy tych wszystkich ludzi. Za bardzo się tego bał – zobaczyć w nich współczucie.

    — Dzień dobry Hugo — przywitała się łagodnie May, ignorując słowa przyszywanego syna.

        Ma mnie dość, przemknęło mu przez myśl. Dość słuchania mojego użalania się nad sobą.

    — Peter, jesteś tu jeszcze z nami? — zapytał wesoło mężczyzna, stając jakiś metr od nastolatka.

    — Niestety — mruknął, odwracając głowę, by tylko nie musiał patrzeć na stojącego przed nim człowieka.

        Fakt, że wszyscy wokół mieli podobne przypadłości, nie poprawiała Peterowi humoru. Odwracał wzrok od każdego pacjenta, który akurat przebywał w sali gimnastycznej, niechcący łapiąc się na myśli, że niektórym z nim się przygląda. Patrząc na ich braki, Peter czuł ból w udzie.

    — Peter, jeśli chcemy coś osiągnąć, musisz skupiać się na tym, co robimy — powiedział łagodnie rehabilitant, zwracając na siebie uwagę siedemnastolatka. — O czym myślisz?

    — May wyszła? — zapytał cicho, wreszcie zerkając na Hugo.

         On też musiał być zmęczony tym wszystkim.

    — Tak. Zawołać ją z powrotem?

    — Nie, nie trzeba. Tak będzie lepiej.

        Nie było. W zasadzie, Peter jednocześnie chciał mieć ciocię blisko, żeby mogła powiedzieć mu po raz kolejny “Peter, dasz radę”, ale z drugiej strony cholernie przeszkadzała mu obecność wspierającej go kobiety. Patrzyła, jak źle sobie radzi, jak cierpi, stawiając każdy krok, bo proteza wciąż była niedopasowana. Nie mógł już tego znieść.

        Gdyby wtedy nie chciał zgrywać bohatera, nic takiego by się nie wydarzyło.

    — Chcesz, żebym pomógł ci wstać?

        Peter w zdziwieniu podniósł głowę następnego dnia, starając się unormować jakoś oddech. Ćwiczenia były nudne, szczególnie, gdy męczył się dwa razy wolniej niż reszta pacjentów. Mimo tego w końcu i on opadał z sił, w przenośni i dosłownie, bo Parker nie dał już rady zmusić się do postawienia kolejnego kroku z protezą.

    — Odpoczywam — mruknął, lustrując sylwetkę stojącego nad nim bruneta.

        Był zdecydowanie wysoki. Włosy opadały na czoło, ale jeszcze nie zasłaniały oczu. Również wyglądał, jakby przed chwilą miał ćwiczenia, ale Peter nie był w stanie określić, po co one w ogóle były. Dopiero po chwili zobaczył niezbyt naturalnie opadłe ramię. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat. Był niewiele starszy od niego, na pewno.

    — Bambi — powiedział cicho chłopak, siadając naprzeciw nastolatka, o co Peter przecież wcale nie prosił. Starszy postukał kilkukrotnie w protezę, tworząc na twarzy szatyna pierwsze oznaki zdziwienia.

    — Robocop — mruknął Parker, marszcząc lekko brwi.

    — James — oznajmił brunet, wystawiając prawą rękę w stronę młodszego. Nastolatek z wahaniem podał mu dłoń.

    — Peter.

        Oboje wpatrywali się w swoje dłonie, początkowo niestanowiące “czegoś więcej”. Sprawdzali każde wgłębienie, jakby czynność ta była normalna i każdy wykonywał ją przy pierwszym spotkaniu. W którymś momencie James ośmielił się, by zmienić położenie ich dłoni, zagryzając wargę, gdy powoli puszczał rękę młodszego i powoli splatał z nią palce, czego w ogóle nie oczekiwał. Myślał raczej, że obserwowany od kilku tygodni nastolatek odtrąci go, nazywając go dziwakiem, ale skoro młodszy nawet nie pisnął, dawało to Barnesowi większe spektrum możliwości.

    — Dobrze myślę, że jesteś już tym wszystkim zmęczony? — zapytał cicho James, przysuwając się bliżej, by ich wciąż złączone dłonie mogły wygodnie oprzeć się o kolano osiemnastolatka.

    — Mam po prostu dość. To nic nie daje — szepnął nie spuszczając wzrok z ich rąk. Bucky, widząc to, zaczął powoli i niezgrabnie zataczać kciukiem niewielkie koła na skórze szatyna.

    — Ty masz przynajmniej dopasowaną protezę — zaśmiał się cicho, szturchając nogą nieprawdziwą stopę. — Dzisiaj świetnie ci szło — dodał, podnosząc wzrok na twarz młodszego. Wcale nie zdziwił się, widząc w jego oczach powoli zbierające się łzy.

    — Ale wczoraj szło beznadziejnie — mruknął, przeczesując powoli włosy, które po raz kolejny tego dnia roztrzepał, nie wiedząc, co mógłby z nimi zrobić.

    — Jeśli będziesz skupiać się na tym, że idzie ci chujowo, to nie dziw się, że szybko stąd nie wyjdziesz, Bambi — powiedział James, chcąc puścić dłoń Petera i wstać, by schować się z powrotem w swojej sali.

        Parker jednak zaskoczył go, zaciskając mocniej palce.

    — Możesz... masz jeszcze chwilę czasu? — zapytał cicho, prawie mamrocząc, odwracając przy tym delikatnie głowę w jego stronę, ale wciąż nie dając spojrzeć sobie w oczy.

        James uśmiechnął się, zaciskając palce nieco mniej chaotycznie, niż młodszy.

    — Teraz mam go od cholery — wyznał, trącając lekko młodszego nogą. — Bambi.

    — Robocop — powiedział Peter i po raz pierwszy w jego towarzystwie się uśmiechnął.

••••••

jeszcze gdzieś wykorzystam niepełnosprawnego petera, watch me

offspringofHelios hello bebe ;)))))))

wchodźcie do niej bo jest c00l u know

[kochani, b a m b i]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro