нσѕριтαℓ νιѕιтѕ!
fourth day
[au gdzie clint lubił kierować, a pietro czuję się za to winny]
•••
Jasne korytarze z różnymi, kolorowymi plakatami przyklejonymi na ścianie co jakiś czas były od dłuższego czasu czymś... nudnym. Normalnym. Jakby w każdym budynku widniały informacje o badaniach prenatalnych, powinności regularnego badania czy ostrzeżeniach przed dziecięcymi chorobami. Cóż, szczerze mówiąc, był już w stanie zacytować przynajmniej dwa pierwsze wersy każdego z tekstów, bo siłą rzeczy i tak na nie zerkał, przechodząc obok. To był taki paskudny odruch, którego nie mógł się wyzbyć.
Widząc pielęgniarkę, wychodzącą z pomieszczenia, do którego właśnie zmierzał, przyśpieszył krok. Opadające na oczy kosmyki zafalowały, kiedy podbiegł do kobiety.
— Dzień dobry — powiedział z uśmiechem, rozpoznając już jej twarz. — Mógłbym do niego wejść? — zapytał zaraz, nieco podstresowany otulając własną klatkę piersiową. Ona zawsze wpuszczała go do środka, z jakiegoś powodu. Inne pielęgniarki kazały iść do lekarza o pozwolenie, a nieliczne tylko przewracały oczami, mówiąc krótkie “nie”.
— Tak, proszę. Przyda mu się towarzystwo — stwierdziła wesoło starsza brunetka, unosząc miło kąciki ust. — Pójdę po płaszcz, poczekaj tutaj — dodała szybko i zniknęła za ścianą. Chłopak krążył więc po korytarzu, wbijając wzrok w buty do biegania, które, choć kupione niedawno, nosiły liczne ślady użytkowania.
— Dziękuję — powiedział cicho, siląc się na śmiech i przejął płaszcz od starszej, z którym do niego podeszła. Westchnął cicho, odwracając się w stronę sali i złapał za klamkę.
W pomieszczeniu było cicho. Nikt nic nie mówił, nie słuchał, nie oglądał. Pietro spojrzał na zegarek – wskazywał kilka minut do czwartej, dlatego włączył telewizor i wyszukał kanał, na którym leciała jeden z ich ulubionych seriali.
— Wiem, że nie chciałbyś przegapić ani jednego — wyjaśnił, odkładając pilot na szafkę nocną. — Jak tam staruszku? Dajesz sobie radę?
Nienawidził tutaj przychodzić. Szpital kojarzył się mu z przyjmowaniem leków, operacjami i powagą, której nienawidził.
Tak samo nienawidził przychodzić na szpitalne odwiedziny – Clint spał. Cały czas, tak po prostu. Nie budził się. Lekarze obiecali, że nastąpi to wkrótce, że będzie dobrze, że lada dzień ten dupek otworzy oczy, a on... po prostu spał.
— Nienawidzę cię — sapnął w końcu Pietro, kucając przy łóżku. Z jego oczu popłynęły łzy, które pojawiały się za każdym razem, gdy zaczynał ten sam monolog. — Mówiłem, żebyś nie jechał, wiedziałem, że coś się stanie. Mogłem nalegać bardziej — dodał wściekle, gwałtownie wycierając dłonią zaczerwienione policzki.
Oparł czoło o swobodnie leżące przedramię starszego o dwa lata mężczyzny i zdusił w sobie płacz. To jego wina, jak zawsze. Nie potrafił nalegać długo Clinta na zostanie. Zawsze martwił się tym, że wyjedzie i coś mu się stanie. Albo nie wróci. Pietro po prostu bał się go stracić.
Od wypadku przychodził w odwiedziny dzień w dzień, za każdym razem robiąc to samo – puszczając ulubiony program Clinta, mówiąc coś bezsensownego i w końcu zaczynając się obwiniać o wypadek. I nie potrafił inaczej. Wracał do domu i ukrywał, że tak bardzo go boli tylko po to, by Wanda nie pytała, czy płacze przez Clinta.
— Przepraszam Clint, tak bardzo cię przepraszam — wydusił cicho, paskudnie podciągając nosem. Nie miał nawet siły spojrzeć w twarz blondyna.
I choć bardzo chciał poczuć jego palce w swoich włosach, po raz kolejny nie poczuł nic.
••••••
oop nie mam bladego pojęcia, jak nazywa się ich ship
jutro wstawię coś wesołego
może
:))
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro