Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

нανιиg α ℓαzу ∂αу!

twelfth day

[au gdzie peter jest odrobinkę pracoholikiem, a james uwielbia zajmować się nic nie robieniem]

•••

    — Wróciłem! — zawołał donośnie Peter, starając się ukryć w głosie zmęczenie, jakiego nabawił się w redakcji.

        Cóż, praca w Daily Bugle dawała dwudziestolatkowi w kości, a fakt, iż na karku miał jeszcze studia i “staż u Starka” wysysała z niego całą energię. Często po powrocie po prostu zrzucał wszystko przed łóżkiem i tak jak stał, kładł się (chociaż kładł to za wiele powiedziane) na materacu i niemal od razu zasypiał. Nie lubił takiego stanu. James wypominał mu wtedy, że ma za dużo obowiązków i powinien rzucić pracę w mordowniku, skoro i tak mieli pokaźną sumę na koncie bankowym Barnesa.

        Poprawka; miał. James miał. Peter nie. Czuł się źle z używaniem jego karty, choć kilkukrotnie nakazywał mu “przestać pierdolić, bo on przecież i tak tego nie wykorzysta”. Ale Parker był uparty, zbyt uparty, powiedziałby Bucky, by ulec namowom starszego i dalej wykonywał wszystkie czynności. Żeby nie denerwować i martwić Jamesa, przestał narzekać na pracę i szkołę, a udawanie, w jego mniemaniu, stało się najlepszym rozwiązaniem, by nie być zmęczonym. Czuł się z tym źle, czasami, ale szybko tłumaczył sobie, że przecież nie robi nic, co zagraża komukolwiek. Dlatego wciąż potrafił szlajać się z aparatem po Nowym Jorku, w kostiumie Spider–Mana i robić milion zdjęć, by ostatecznie wyłuskać z nich dwa. No, może trzy. Potem jeszcze pisał kilka artykułów, oczywiście pod nieobecność Jamesa, bo gdyby zobaczył, że znowu siedzi przed laptopem, rozwaliłby go na pół. Sam tak powiedział.

    — Cześć młody — powiedział James, unosząc ku górze brew. Jego oczy bacznie obserwowały, jak Peter energicznie zrzuca buty z nóg, by pokazać, że wszystko jest w porządku. Że wciąż ma energię. Że wcale się nie przepracowuje. — Jak tam w szkole? — zapytał, odbierając plecak od nastolatka.

    — Znośnie — odpowiedział, wzruszając ot tak ramionami. — Coraz bliżej do egzaminów końcowych. Wiesz, cisną nas przez cały czas, ale jest w porządku.

    — Złożyłem w twoim imieniu wymówienie — powiedział nagle James, patrząc, jak chłopak rozciąga się, strzelając przy tym niemiło kośćmi.

    — O super, fajnie — mruknął, zsuwając z ramion czarną bluzę w szare paski. Chciał ją odwiesić na wieszaki, ale kiedy sens słów starszego skleił się w coś więcej niż bandę bezsensownie wypowiedzianych wyrazów, upuścił materiał, odwracając się gwałtownie w stronę Jamesa. — Że, kurwa, co zrobiłeś?

    — Martwię się o ciebie — powiedział brunet, odstawiając plecak do ich sypialni. — Dzisiaj jest piątek, a ty spakowałeś się na wtorek. Pod oczami masz tak wielkie wory, że mógłbym zacząć przechowywać w nich te wszystkie artykuły, których nie powinieneś pisać. Nawet teraz powiedziałem ci, co zrobiłem, a ty zareagowałeś tak, jakby to faktycznie było coś super — wyjaśnił spokojnym tonem, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

        Peter milczał. Stał w przedpokoju z naprzemian zaciśniętymi i rozluźnionymi dłońmi. W jego głowie setki bzdurnych myśli walczyło o prawo głosu, tworząc tylko wokół siebie niepotrzebny bałagan. Nie mógł się skupić na niczym, o czym mówiły. W końcu przetarł dłońmi twarz.

    — Muszę pomyśleć — burknął, chcąc wyminąć Jamesa i wejść do pomieszczenia.

    — Nie ma mowy — oznajmił Barnes, łapiąc w pasie chłopaka i bez wysiłku podnosząc go nad podłogą.

    — To się nazywa zmuszanie do kontaktów międzyludzkich! — krzyknął, szarpiąc się i kopiąc starszego w uda, by ten odstawił go z powrotem.

    — W dupie to mam, ostatnimi czasy omijałeś mnie szerokim łukiem, stęskniłem się! — odpowiedział tym samym tonem Barnes, idąc w stronę salonu, gdzie przedtem stacjonował przez ostatnie trzy godziny, bawiąc się Netflixem.

        Peter zaprzestał wszelkiej szarpaniny. James miał rację, jak zwykle. Przez ostatni czas naprawdę minimalizował ich czas wspólny, bojąc się, że powie coś na temat jego udawania bądź wypomni przepracowanie. Zachowywał się jak ostatni debil, by zachować dumę i dopiero teraz zrozumiał, że ranił tym Jamesa.

    — Dzisiaj, mój drogi — zaczął, stawiając przed sobą młodszego i odwracając go przodem do siebie — mamy leniwy dzień czy ci się to podoba, czy nie, a jeśli spróbujesz zaprzeczyć, przysięgam Bogu, że połamię ci nogi i ręce, żebyś nie mógł ruszyć się z tej kanapy. Rozumiesz?

    — To wciąż jest zmuszanie do kontaktów międzyludzkich — oznajmił Parker, po obrzuceniu kanapy wzrokiem. Przeniósł go na Buckyego i powstrzymał się od śmiechu, widząc poważną minę Barnesa.

    — Wciąż, w dupie to mam — przypomniał, siłą kładąc szatyna na meblu i specjalnie rzucając się na niego, by nie mógł wstać.

    — Jimmie, przepraszam — powiedział po kilku minutach oglądania jakiegoś filmu, który Bucky zapomniał zastopować, gdy poszedł przywitać się z Peterem.

        James ostrożnie wstał z drobniejszego ciała, przesuwając się nad nim w górę, by zrównać z nim twarz. Oparł się na rękach, ułożonych po bokach głowy szatyna i po prostu patrzył na niego. Lustrował każdy centymetr jego twarzy, jakby na nowo przypominał sobie, jak w ogóle wygląda i w końcu westchnął, unosząc głowę.

    — I mam ci tak po prostu wybaczyć z nadzieją, że nie znajdziesz innej, bezsensownej pracy? — zapytał, z wahaniem zerkając w brązowe oczy młodszego.

    — Przysięgam, że nie znajdę — powiedział stanowczo, kładąc ręce na szyi starszego. — Głupio się zachowałem, przepraszam.

    — Chyba nie pozostaje mi nic innego, niż ci wybaczyć — burknął w końcu, bardziej pochylając się nad twarzą Petera. Jego wzrok wędrował od oczu do ust Jamesa, więc nie chcąc bezsensownie przedłużać tej chwili, pocałował dwudziestolatka.

        A potem, przez kilka godzin Peter leżał na Jamesie, po raz pierwszy pozwalając sobie na zwykłe leniuchowanie z brunetem.

••••••

napisałabym to wcześniej, ale po raz pierwszy od kilku miesięcy mam u siebie simsy i mUSICIE MI WYBACZYĆ, ALE KOCHAM MOJĄ RODZINKĘ TAM

offspringofHelios ograniczę ich, przysięgam :(((

[nie mam już płyty, moje życie straciło sens]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro