иєє∂ιиg єα¢н σтнєя!
sixteenth day
[au gdzie peter i bucky pracowali w różnych oddziałach hydry i tylko oni rozumieją siebie nawzajem]
•••
Peter nerwowo wyjrzał z pomieszczenia, które zostało mu przydzielone. Obserwowany przez niego korytarz pogrążony był w ciemności, dodatkowo nie słyszał żadnych kroków, które świadczyłyby o czyjejś obecności. Westchnął więc nieco uspokojony i szybko wysunął się z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Kilka ostatnich lat spędził w Hydrze i choć teraz był wolny i mógł robić co chciał, denerwował się na każdym kroku. Avengersi nie pojmowali, dlaczego tak się zachowuje. Nie pomagały sesje z Bannerem i liczne rozmowy.
Był po prostu przerażony. Przerażony tym, że wróci do Hydry, że obudzi się w celi, że to, co się stało było tylko jego snem. Nie chciał tego.
Stopy cicho stąpały po ładnej podłodze, kiedy szedł blisko ściany w stronę następnych drzwi, umieszczonych po prawej stronie jego pokoju. Dzięki nadludzkiemu słuchowi dał radę usłyszeć oddech zza drzwi, który w ogóle nie wskazywał na to, że osoba w środku śpi. Położył więc dłoń na klamce i pociągnął ją w dół.
— Cześć, to ja — powiedział zaraz, gdy uchylił lekko drzwi. Nie usłyszał sprzeciwu, więc wślizgnął się do środka, zamykając za sobą przejście.
— Nie możesz zasnąć? — zapytał brunet, patrząc, jak dziewiętnastolatek siada obok niego na łóżku. Szatyn pokiwał głową. — Ja też.
— Która jest godzina? — zapytał Peter, przysuwając się bliżej starszego. James zerknął na czarny zegarek, który w egipskich ciemnościach ciężko było znaleźć. Dał jednak temu radę.
— Kwadrans po pierwszej — odpowiedział, otulając młodszego ramieniem.
To nie był pierwszy raz, kiedy Peter przychodził w nocy do Buckyego. Właściwie, ciężko było stwierdzić, czy nie robił tego codziennie. Był jednak za bardzo nerwowy, by do tego się przyznać bez myśli, że oberwie mu się za to. Nawet James tłumaczył mu, że to nic takiego, a Avengersi nie zrobią z tym faktem nic, co miałoby skrzywdzić chłopaka, ale Parker uparcie milczał, gdy zadawano mu to pytanie. Tak po prostu.
— Zabierają nas do Wakandy — powiedział w pewnym momencie James, zmuszając nastolatka do położenia się na łóżku. Peter niewiele myśląc wtulił się w starszego, wdychając zapach żelu, którym starszy się wykąpał.
— Po co? — zapytał odsuwając się nieco od Jamesa, by móc spojrzeć w jego oczy.
— Mają nam pomóc — odpowiedział Barnes, wzruszając ramieniem, na którym nie leżał. — Będziemy musieli tam polecieć.
— I ty dasz się załadować do samolotu? — Peter w udawanym zdziwieniu zmarszczył brwi, patrząc prosto w oczy Jamesa. Brunet wykonał tęczówkami pełne koło, kładąc rękę na twarzy dziewiętnastolatka i odsuwając go od siebie. Młodszy zaśmiał się cicho.
— Ale z ciebie żartownić, patrzcie na niego — mruknął Barnes, dając sobie zdjąć dłoń z buzi młodszego. — Idź już może spać, co?
Peter zaśmiał się kolejny raz, jednak wyszeptał “dobranoc”, zdobywając się na krótkie pocałowanie mężczyzny, czego ten nawet nie zdążył odwzajemnić. James przewrócił oczami, jednak przyciągnął do siebie bardziej szatyna, chowając się razem z nim pod kołdrą.
Po prostu potrzebowali siebie nawzajem, by zdołać przebrnąć przez trudy nocy.
••••••
CZEŚĆ ZASKOCZENI???? BO JA TAK SKSKSKSKSK
offspringofHelios gdzie moja nagroda???
[bruh czyli naprawdę dotrzymałam obietnicy? unbelievable]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro