Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

σиє σf тнєм ιѕ ѕι¢к!

eighteenth day

[brak konkretnego au part 26372, uznajmy jedynie, że james nie został pojmany przez hydrę i nie jest super żołnierzem, ale ma metalowe ramię]

•••

    — Cześć Bucky.

    — Bucky? James brzmi u ciebie o wiele lepiej.

        Peter zachichotał krótko, naciągając bluzę tak, że zasłoniła całe ramię i z wahaniem wszedł do sali. Zabolało to Jamesa. Nie dlatego, że przyszedł, bo oczywiście bardzo cieszył się tym, że szatyn go odwiedził (wcale nie odliczał godzin do ich kolejnego spotkania), ale sam fakt, że wyglądał, jakby zmuszał się do wejścia, było zwyczajnie bolesne. Dlatego Barnes nie prosił go o kolejne odwiedziny, nawet próbował go przekonać, by wyszedł gdzieś ze znajomymi, jak miał w zwyczaju, ale Parker uparcie przychodził, spędzając z nim kilka godzin.

    — James, James, James, James — powiedział, modulując głos z każdym wypowiedzeniem imienia bruneta. James zaśmiał się śmiechem zmęczonym i chrapliwym.

    — Co ty tam chowasz? — zapytał Barnes, powoli podnosząc się do siadu. Peter przyciągnął do łóżka krzesło.

    — Misia — odpowiedział dziecinnie dumny, wyciągając maskotkę zza pleców.

        Pluszak jak pluszak, James nie powinien się nim aż tak bardzo zachwycać. Był dorosłym mężczyzną, nie miał w zwyczaju chowania się w szafie i bawienia z miśkami. Ale ten był podobny do niego. Peter doskonale wiedział, że inna łapa pluszowego niedźwiedzia wzbudzi to dziwne uczucie w Buckym, inaczej w ogóle by go nie kupił. Parsknął też cichym śmiechem, zauważając w końcu kolorową kartkę z napisem “wróć szybko do zdrowia”.

    — Wow, Parker, pisanie idzie ci coraz lepiej. Kiedy “s” zacznie przypominać “s”? — zapytał, ostrożnie wyciągając papier, który przyczepiony był do pluszaka agrafką.

    — Ha ha, bardzo śmieszne — fuknął, odstawiając misia na etażerkę. James udał, że nie widział jak Peter stara się nie patrzeć na kroplówkę, stojącą tuż obok łóżka. — Jak się czujesz?

    — Dobrze, ale mam wrażenie, że będę wymiotował — stwierdził, co oczywiście nie było prawdą. Chciał po prostu jeszcze raz zobaczyć uśmiech na twarzy Petera. Ten prawdziwy uśmiech, nie sztuczny.

    — Mam pójść po pielęgniarkę? — zapytał zaniepokojony, stawiając szybko nogi na podłodze. James przewrócił oczami.

    — Nie głupku — mruknął, przejeżdżając ręką po zgolonych na drobnego jeża włosach. Westchnął cicho, wbijając wzrok w swoje palce. — Czuję się dobrze — powtórzył, nie dodając już niczego, co mogłoby zostać źle zrozumiane przez młodszego.

    — Więc, jutro wychodzisz, tak? — zaczął niepewnie szatyn, wstając z krzesła. James nie podniósł wzroku na twarz dwudziestolatka, więc nie umknęło mu drżenie dłoni, kiedy poprawiał białą kołdrę. — Zaplanowałem nam cały dzień. Pooglądamy kilka filmów, pokażę ci, co zrobiłem w sypialni. Bo wiesz, odświeżyłem ją trochę. Mam na myśli, Michelle. Pomogła mi pomalować ścianę naprzeciw naszego łóżka. Kazała mi się ogarnąć i nie wymyślać jakichś ckliwych rzeczy, bo z takimi mógłbym pójść do studia tatuażu i wytatuować sobie to na dupie, ale wiem, że nie byłbyś zadowolony, widząc na moim tyłku coś ckliwego — mówił, cały czas poprawiając kołdrę. James naprawdę chciał słuchać, jak tak opowiada, ale zwyczajnie nie mógł. Nie potrafił, kiedy słyszał, jak stara się powstrzymać załamania w głosie.

    — Peter — wychrypiał, zaraz odchrząkując. Szatyn jednak nie zareagował.

    — I zabiorę cię na te łódki, o których ciągle mówisz. Już ogarnąłem twój samochód, w sensie nie szarpie nim, jak ruszam, więc będę mógł kierować, a ty po prostu będziesz siedział obok — kontynuował, nie wzruszony tym, że brunet jeszcze dwa razy powtórzył jego imię. W końcu James złapał za nadgarstek dwudziestolatka.

    — Peter, ja nie wracam jutro do domu — powiedział cicho, ale wciąż na tyle głośno, by młodszy go usłyszał. Parker zesztywniał, zostawiając w końcu kołdrę w spokoju i opadł z powrotem na krzesło. Uścisk na nadgarstku zelżał.

    — W porządku — oznajmił jedynie, opierając nogi o łóżko. Bucky w lekko przekrwionych oczach zobaczył żal. Czysty żal.

    — Jestem chory, Peter — powiedział Barnes, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że brązowooki nie przyjmował do siebie tej informacji.

        Cóż, miał rację. Umysł Parkera skrupulatnie omijał to szerokim łukiem, najszerszym, jak mógł, tkwiąc w pieprzonej bańce wiecznego szczęścia, gdzie choroba Buckyego nie istniała. Dlaczego jest w szpitalu? Bo zasłabł, tak czasami się dzieje. Dlaczego jest podłączony do kroplówki? Był odrobinę odwodniony, to nic takiego. A zgolił włosy, bo...? Nowa moda.

        Gówno prawda. Parker był jednak mistrzem w oszukiwaniu samego siebie.

    — Mam raka, Peter — westchnął, odwracając się w jego stronę i ostrożnie łapiąc za jego ręce. Były przyjemnie ciepłe w porównaniu z tymi Jamesa.

    — Wiem — powiedział jedynie, wbijając zaszklone oczy w oczy Jamesa. Wiedział, oczywiście, że wiedział. Był zbyt ciekawski, żeby nie zaglądać do jego papierów, czy żeby nie podsłuchiwać rozmów Jamesa. I jednocześnie zbyt tchórzliwy, by wiercić temat jego choroby.

    — Boże, Peter, nie płacz — mruknął zaraz James, przyciągając do siebie młodszego.

        Parker nie chciał się z nim siłować, toteż pozwolił sobie usiąść obok niego. Problem w tym, że nie potrafił się już opanować, gdy Brunet przytulił go do swojej wychudzonej klatki piersiowej.

••••••

o wow zobaczyłam w głowie jamesa trzymającego za ręce petera, który mówi 'wiem' i wiecie co, zaszkliły mi się przez sekundę oczy ._.

offspringofHelios nie wiem, która z nas jest gorsza dudnshzbsl

[*gasp* u biiiiitch]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro