σи σиє σf тнєιя вιятн∂αуѕ!
fifty seventh day
•••
James nie lubił imprez. Nie był na żadnej od kilku lat, gdy na jednej szkolnej dwójka starszych dzieciaków pobiła go, przez wygraną na zajęciach sportowych. Barnes do teraz nie rozumiał celu tego i choć minęło sporo czasu, wciąż zastanawiał się, co zrobił nie tak.
Ale kiedy Peter zaprosił go na swoje siedemnaste urodziny, bez wahania powiedział “przyjdę”.
— Wciąż nie mogę w to uwierzyć — powiedziała Natasha, rzucając zieloną sukienką w przyjaciela, który rozwalił się w fotelu w jej pokoju. — Miałeś problem, żeby przyjść na urodziny Steve'a, a Parkerowi nawet nie dałeś dokończyć.
— Czepiasz się — burknął, łapiąc za materiał i podnosząc go do góry. — Nie zakładaj tej, nie jest odpowiednia na urodziny.
— Może w ogóle założę golf? — zapytała retorycznie, zabierając od bruneta ubranie.
— Po prostu nie chcę, żebyś wyglądała jak dziwka — stwierdził luźno, wzruszając ramionami. Dźwięczny śmiech odbił się między ścianami jej pokoju.
— Sugerujesz, że tak wyglądam? — zapytała, wyciągając kolejny materiał, który przyłożyła do siebie.
— Czasami nie mogę na ciebie patrzeć — wyznał bez najmniejszego zająknięcia. — O, ta jest ładna — stwierdził, gdy podniósł wzrok na rudowłosą.
— Bo jest delikatnie nad kolana? — zażartowała Romanoff, choć James wiedział, że również jest jej bardziej przychylna. Czerwień idealnie pasowała do nastolatki pod niemal każdym względem.
— Zamknij się już — mruknął wyraźnie zmęczony jej głupimi docinkami.
Godzinę później podjeżdżali pod dom Flasha Thompsona, jednego z najlepszych przyjaciół szatyna. I bladego pojęcia nie miał, dlaczego urodziny Parkera odbywały się właśnie tutaj, ale automatycznie przestało mu się to wszystko podobać. Chciał zawrócić, zadzwonić do młodszego i przeprosić, że się nie pojawi, wymyślić jakąś denną wymówkę, ale nie miał jak. Miał zająć się Natashą. Obiecał to panu Romanoff.
I denerwował się jak nigdy, kiedy szedł za rudowłosą w stronę wielkiego domu, czując, że wszystko podchodzi mu do gardła. Nie wiedział, czy boi się spotkania z Peterem poza szkołą, czy raczej boi się powtórki z rozrywki. Albo to obydwie rzeczy, tak też mogło być. Stresował się tym w dalszym ciągu, gdy przeszli przez próg, poprowadzeni przez Flasha (już pewnie wstawionego), do jubilata, który z dziwną czapeczką rozmawiał z dwoma osobami, trzymając przy tym w ręce czerwony, plastikowy kubek. Barnes wiedział, że to znak rozpoznawczy każdej imprezy, ale naprawdę nie rozumiał, dlaczego jest nim akurat to.
— Cześć wam! — powiedział wesoło Peter, kiedy przeprosił swoich rozmówców.
— Cześć mały — przywitała się Natasha, rozszerzając ramiona, by przytulić o rok młodszego chłopaka. — On tu jest? — zapytała go na ucho. Peter zachichotał uroczo.
— Jest, wypytywał o ciebie — powiedział rozbawiony, przerywając uścisk. — Kręci się po salonie z Bradem i Stevem — dodał, wzruszają ot tak ramionami.
— Zgaduję, że więcej mnie dzisiaj nie zobaczysz — stwierdziła rozbawiona, poprawiając sukienkę. — Ale zanim to nastąpi — zaczęła, podnosząc wyżej ozdobną torbę. Złożyła młodszemu życzenia, przepraszając go kilkukrotnie za chaos w wypowiedzi i wysłuchując, jak Peter mówi, że przecież nie jest wcale o to zły.
— Natasha to huragan — powiedział w końcu Parker, gdy nastolatka odeszła od nich, pokazując za plecami młodszego kciuki w górę. James je zignorował.
— Dzisiaj wyjątkowo — przyznał brunet, unosząc lekko kąciki ust ku górze. — Co to za czapeczka? — zapytał ze śmiechem na wargach, pstrykając o nakrycie Peterowej głowy.
— Najnowszy krzyk mody — odpowiedział udawanym dumnym tonem, wypinając pierś. — Wyglądam dobrze?
— Wyglądasz paskudnie, jeśli mam być szczery — oznajmił po raz kolejny bez wahania, przekładając niewielkie opakowania z ręki do ręki.
— Czy mi się wydaje, czy jesteś zestresowany? — zapytał zadziornie Parker, mrużąc lekko oczy.
— Nie lubię tłumów — przyznał James, bo nie widział powodu, dla którego miał okłamywać nastolatka.
— Na piętrze nie ma nikogo — stwierdził niewinnie szatyn, odkładając na blat komody kubeczek.
Nikt nie zauważył, że jubilat wraz z Barnesem zniknęli na niemal całą imprezę.
••••••
nie lubię pisać o imprezach, nie umiem tego robić zhdnxk
offspringofHelios nazwała mnie,,,,,, p-paskudą,,,,,,, aLE JUTRO JA BĘDĘ PIERWSZA
[wciąż nie lubię i nie umiem pozdro]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro