Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

∂σιиg ѕтн ѕωєєт!

fifty ninth day

•••

    — Peter! — zawołał wesoło James, uderzając młodszego o rok licealistę między łopatkami. Chłopak niemal natychmiast wyprostował się, odwracając w stronę niedoszłego napastnika. — Prawie północ, a ty wciąż na imprezie?

    — Będę na niej tak długo, jak ty jesteś — powiedział zadziornie, puszczając starszemu oczko. Coś jednak w zachowaniu młodszego nie podobało się Jamesowi.

    — Wszystko w porządku? — zapytał ostrożnie, rozglądając się wokół, czy nikt przypadkiem się im nie przygląda. W pomieszczeniu było jednak za dużo ludzi, by ktoś, choćby przez przypadek, nie zawiesił na nich spojrzenia.

    — Możemy wyjść? — Peter uśmiechnął się lekko, wskazując kciukiem drzwi, prowadzące na tył domu. Zdawał się być radosny, ale chyba każdy, kto był trzeźwy, mógł stwierdzić, że szatynowi coś doskwiera.

    — Idź pierwszy, zaraz do ciebie dojdę — oznajmił bez wahania James, sztucznie się uśmiechając i wyciągając zwiniętą w pięść rękę, dla niepoznaki. Parker przybił mu żółwika.

        Drżącą ręką odstawił szklankę z wodą i przeciskając się przez nastolatków, skierował się do wyjścia. Bucky dyskretnie odprowadził go wzrokiem, a kiedy ten wyszedł, szybko poszedł do Natashy.

        W kwestii swojego prawie-związku z szatynem nie ufał nikomu poza rudowłosą. Nawet Steve nie był na tym samym poziomie, co Romanoff, z którą znał się o wiele krócej. Dziewczyna miała jednak w sobie coś, co dawało mu stuprocentową pewność, co do zachowania wszystkich sekretów. I bardzo podnosiła go na duchu, gdy po raz kolejny przeczytał w Internecie kolejną pierdołę dotyczącą gejów.

    — Alkoholiczka — powiedział na wstępie, gdy znalazł przyjaciółkę przy barku. Nastolatka uniosła prawą brew, odsuwając się ze szklanką... czegoś. James nie wiedział, co to jest.

    — Spierdalaj. — Uśmiechnęła się szeroko, jednak nieco spoważniała, widząc minę przyjaciela. — Co jest?

    — Muszę wyjść — oznajmił — z Peterem — dodał na jej ucho, by zaraz po odsunięciu się zobaczyć jej lekki uśmiech.

    — Czyli mam wymyślić jakąś wymówkę, jak zwykle — stwierdziła, stukając paznokciem o szklankę. — Leć tygrysie, nie dawaj mu czekać — rzuciła, uderzając przyjaciela lekko w ramię.

    — Dzięki Tasha — mruknął z ulgą w głosie, całując krótko rówieśniczkę w policzek. — Kiedyś ci się odwdzięczę. — Puścił jej oczko i zanim ta zdążyła coś powiedzieć, James ruszył w swoim kierunku.

        Nocne powietrze przyprawiło go o krótkie drżenie, gdy otworzył szklane drzwi, by wyjść na świeże powietrze. Gdy je zamknął, muzyka niemal natychmiast ucichła. Dopiero wtedy poczuł, jak bardzo przytłoczony był całą imprezą, na której, tak właściwie, wcale nie chciał być.

    — Peter? — powiedział cicho, rozglądając się po nocnym ogrodzie państwa Stark, w którym przez niezbyt wysoką temperaturę nie było nikogo.

    — Tutaj — oznajmił nieco głośniej niż James, więc Barnes natychmiast skierował wzrok w miejsce, gdzie go usłyszał.

        Peter siedział pod ścianą naprzeciw basenu, który raz po raz odbijał blask księżyca, przysłanianego przez chmury. Bucky podszedł do niego, bez wahania zajmując miejsce obok i złączył ich palce, pozwalając Peterowi oprzeć się o niego.

    — Co się tam stało? —  zapytał cicho James, nieświadomie przysuwając się bardzo blisko nastolatka, by dać mu jak najwięcej ciepła.

    — Nie wiem... to chyba przez stres — mruknął, patrząc, jak kciuk starszego jeździ po skórze jego dłoni. — Oddech mi przyśpieszył, tak sam z siebie i myślałem, że się tam rozpłaczę.

    — Dlaczego nie przyszedłeś od razu? — zapytał zmartwiony, starając się zerknąć w Peterowe oczy. Szatyn jednak ukrył twarz w jego ramieniu.

    — Myślałem, że mi przejdzie — burknął, pocierając czoło o miękki materiał bluzy starszego. — Dziękuję, że ze mną wyszedłeś.

    — Nie ma sprawy. Też nie chciałem już tam być — stwierdził, dając sobie pozwolenie na krótki, właściwie nic nie znaczący śmiech. — Chcesz się wybrać na wycieczkę?

    — Z tobą zawsze — powiedział rozbawiony i musiał to wziąć za żart, bo kiedy James wstał i złapał młodszego za nadgarstek, chcąc zmusić go do wstania, na jego twarzy wykwitło zdziwienie. — Ty tak poważnie?

    — Dlaczego miałbym żartować? — Zmarszczył lekko brwi, czekając, aż szatyn wstanie i otrzepie sobie spodnie.

        A potem po prostu jeździli bez celu po nowojorskich ulicach rozmawiając, aż Peter nie zasnął, ukryty pod bluzą Jamesa.

••••••

czy to było słodkie, bo mam problem z takimi rzeczami

offspringofHelios pRZEPRASZAM ZAPOMNIAŁAM O CHAOTIC ENERGY DZISIAJ 😖

[to nie pierwszy raz, ziom]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro