Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

∂σιиg ѕтн яι∂ι¢υℓσυѕ!

fifty eighth day

•••

    — Nazwij mnie głupkiem, ale wyjeżdżam stąd — powiedział na wstępie brunet, kiedy Peter odebrał o pierwszej nad ranem połączenie.

    — Głupek — mruknął bez zawahania, przecierając przekrwione oczy. — Moment, wyjeżdżasz? — zapytał, gdy przeanalizował jego wypowiedź w trakcie śmiechu Jamesa.

    — Tak, wyjeżdżam — potwierdził, szarpiąc się z czymś. Parker podniósł się niezgrabnie do siadu.

    — Dokąd? Już? Tak teraz? jest środek nocy, Jimmie. — Zdziwienie pobrzmiewała w głosie szatyna, gdy Barnes zasuwał drugą dużą torbę sportową.

    — Jeszcze nie wiem, daleko. Jeśli wyjadę teraz, będzie mniejsza szansa na korki, a nie po to tankowałem wczoraj, żeby stać w pieprzonym sznurku — oznajmił, wydając z siebie westchnięcie zadowolenia.

    — Dlaczego? Co się stało? — dopytywał dalej Parker, starając się nie zawieszać na niczym wzroku, bo wtedy skupienie przepadłoby na dobre.

    — Steve nie odpisuje od kilku dni. Mam dość martwienia się o wszystkich wokół, kiedy nikt nie robi tego względem mnie — sapnął, nie mając pojęcia, jak bardzo zabolało to Petera. Przecież on się o niego martwił. On pytał codziennie rano czy się wyspał, czy zjadł śniadanie, jak się czuję. Przecież przy nim cały czas był. — I mam dość tego, że ojciec nie chce mnie w rodzinie, bo jestem homoseksualny.

    — Powiedział ci tak? — Przełknął ciężko ślinę, nie mogąc wyobrazić sobie, że rodzic robi swojemu dziecku coś takiego. Nie rozumiał tego, nawet nie miał zamiaru usprawiedliwiać takiego zachowania.

    — Podsłuchałem jego rozmowę z mamą — przyznał nieco przyciszonym tonem. Po jego stronie okno wydało ten charakterystyczny dźwięk, gdy je otworzył.

    — Boże, James, tak mi przykro — wyszeptał Peter, mocno zamykając oczy. Barnes nie mógł tego zobaczyć, ale pod powiekami powoli zebrały mu się łzy, gotowe wypłynąć na policzki, by kreślić własne szlaki.

    — Niepotrzebnie. Przyzwyczaiłem się, że mnie nie chcą — wyznał obojętnym tonem, kładąc torby na dach. Zawsze schodził po nim, kiedy wychodził na szluga bądź na niezbyt legalne, w mniemaniu rodziców, spotkanie, na które nie pozwolili mu iść pod żadnym pozorem. — Posprzątałem nawet po sobie w pokoju. Mogłem zrobić zdjęcia, cholera. Ale dobra, nie wracam się.

    — Nie ma opcji, żebyś się rozmyślił? — dopytał szatyn, zagryzając dolną wargę.

    — Ani jednej. Za długo czekałem.

        I wyjechał z rodzinnego miasta, by o czwartej nad ranem stanąć przed mieszkaniem młodszego i usłyszeć “jesteś kurwa niepoważny, James”. Ale co z tego, skoro wreszcie postawił na sobie i jednak pokazał, że cholernie zależy mu na Peterze?

        Bo raczej nie pojechałby do niego w środku nocy, tak?

••••••

ugh, wyszły jakieś klocki

jestem śpiąca

offspringofHelios lubisz niebieskie lody?

[gdyby to przedłużyć...]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro