∂σιиg ѕтн тσgєтнєя!
forty eighth day
•••
— Ej, Parker — szepnął Bucky, dyskretnie wciskając palec między żebra młodszego.
— Próbuję się skupić, Barnes — oznajmił tym samym tonem, łapiąc za dłoń Jamesa i odsuwając od siebie dłoń starszego.
— Fajnie, ale ja potrzebuję uwagi — powiedział, zerkając w stronę sceny, na której już kilka minut przechadzał się historyk, pan McFlurrie, tłumacząc coś, o czym James nie miał bladego pojęcia. Bo oczywiście nie słuchał.
— James — upomniał go szatyn, rzucając ostre spojrzenie. Przynajmniej on myślał, że tak wygląda. Dla Jamesa był po prostu... Uroczy. Jak zwykle zresztą, gdy próbował grać zdenerwowanego.
— Jest piątek. Chodźmy na wrotki — powiedział wciąż cicho James, uśmiechając się w słodki sposób. — Nie ma rodziców u mnie — rzucił, szturchając lekko nastolatka.
— To zabrzmiało bardzo dwuznacznie i teraz to ty zdradzasz naszą dwójkę, nie ja — mruknął delikatnie zarumieniony szatyn, odpychając od siebie bruneta.
— Między nami a grupą jest jakieś cztery metry różnicy, nikt nas nie słyszy — stwierdził rozbawiony Barnes, dyskretnie dotykając palcami dłoń nastolatka.
Cóż, to zaczęło się tak. Barnes za bójkę z kolegą dostał karę, której celem było chodzenie na zajęcia teatralne. Na nich poznał Parkera – drobnego, niezauważalnego w tłumie chłopaka, który okazał się być idealnym partnerem podczas zajęć. Jego obecność sprawiała, że James z uśmiechem przychodził na zajęcia i zupełnie przypadkiem zapisał się na nie oficjalnie po odbyciu kary. Czasami kolidowały z jego treningami, ale nigdy na to nie narzekał. Przyjaźń zamieniła się z czasem w coś większego i o wiele bardziej trwalszego, w coś, co skrupulatnie ukrywali przed całą społecznością szkolną. Bucky, gdyby mógł, po prostu przycisnąłby do siebie młodszego na korytarzu i oznajmił wszem i wobec, że są razem. Nie zrobił tego tylko ze względu na Petera, który panicznie bał się reakcji każdej osoby, którą znał. Czy mu się dziwił? Absolutnie nie. Widok dwóch osób tej samej płci trzymających się za rękę wciąż budził negatywne emocje. Czy był więc o to zły? Cholera, jeszcze jak.
Z zazdrością patrzył na te wszystkie pary, które szczyciły się drugą połówką i żałował, że on nie może publicznie okazać uczuć swojemu chłopakowi. Nie mógł go przytulić, pocałować, czy choćby potrzymać za rękę, by nie wzbudzić fali plotek. A te jak na złość rozprzestrzeniały się szybciej niż koronawirus we Włoszech.
Dlatego znalazł alternatywę; zapraszał Petera do siebie i wyciągał na długie spacery, byleby móc nacieszyć się jego obecnością tylko we dwójkę.
— Więc?
— Okej, a teraz cisza.
Więc gdy wyszli ze szkoły, udali się do domu Petera, gdzie spakował kilka rzeczy na nocowanie i pojechali do Jamesa.
— Peter! — zawołała Ruby, gdy już przekroczyli próg domu państwa Barnes. — Oh, paszczur też jest.
— Wal się Ruby — powiedział z paskudnym uśmiechem James, mrużąc lekko oczy. — Nigdy nie poznałabyś tego słońca, gdybym go nie przyprowadził tutaj, odrobinę szacunku.
— Bla, bla, bla, nie słyszę co mówisz, słaby zasięg — stwierdziła beztrosko Rebecca, podchodząc do Parkera, by się z nim przywitać.
— Cześć Ruby — powiedział wesoło szatyn, przytulając się do studentki. Była od niego wyższa, jak większość osób, a jednak wciąż niższa od swojego młodszego brata, co zabawnie wyglądało na zdjęciach, które mu pokazywali.
— W jego ustach wszystko brzmi miłej, zauważyłeś? Założę się, że gdyby powiedział “kurwa”, to to też zabrzmiałoby miło.
— Jasne, wierz w te bajeczki. To mały szatan i perwert w jednym. — James przewrócił oczami, pociągając za sobą brązowookiego, by uciec przed starszą do swojego pokoju.
— Nigdy ci w to nie uwierzę. — Pokręciła głową, obserwując, jak trzymając się za ręce, wychodzą na górę. — Chcecie coś do picia?
— Wodę! — zawołał James po krótkim uzgodnieniu z Peterem i wepchnął młodszego za drzwi swojego pokoju. — Zacałuję cię na śmierć — oznajmił Barnes, zamykając drzwi pokoju.
— Wtedy nie będziesz miał kogo całować — zauważył nastolatek, rozszerzając ramiona. James oczywiście zaraz się w nich znalazł, schylając się nad Peterem, by pocałować go.
W pokoju Jamesa nie zabawili długo. Zabrali wrotki, pogadali jeszcze chwilę z Ruby i wyszli, ubierając buty na kółkach przed domem.
— Gdzie masz ochraniacze? — zapytał wesoło James, pomagając młodszemu stanąć na nogi.
— Ha, ha, bardzo śmieszne — bąknał Peter. — Możemy już jechać?
— Jak sobie życzysz — powiedział, całując Petera w policzek i ruszając przed siebie.
— Dziwnie wyglądasz. — Peter zmarszczył lekko, brwi, zrównując się do jazdy bruneta.
— Ty za to jak zwykle uroczo. — Puścił oczko młodszemu, wyciągając rękę z kieszeni i wystawiając ją w stronę młodszego, by złączyć z nim palce.
••••••
cienszkie życie, ale wrotki są spoko, polecanko
nie wiem, co jeszcze napisać, nigdy nie wiem
ABUNDA LA CACA
offspringofHelios znowu rozwalili mi fort, a ja wkurzam się, bo go budowałam minutami, ami, ami
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro