ριℓℓσω тαℓк!
thirtieth day
•••
— Wszystko w porządku? — zapytał troskliwie James, przejeżdżając palcami po policzku szatyna. W kącikach jego oczu zebrały się łzy, które starł niemal od razu kołdrą, naciągniętą na ich dwójkę przez Barnesa dosłownie kilka chwil temu.
— Jak najbardziej — odpowiedział Peter, a w jego głosie słychać było zmęczenie, drżenie i Bóg wie co jeszcze James potrafił z niego wyłapać.
Mężczyzna patrzył, jak młodszy odpuszcza wreszcie zaciskanie palców na poduszce i z cichym jęknięciem przewraca się na bok. Jego klatka piersiowa wciąż poruszała się nieco zbyt chaotycznie, co i tak starał się zamaskować.
— Mówiłem, że to zbyt wcześnie — mruknął brunet, poprawiając włosy dwudziestolatka, które powoli zaczynały drażnić oczy Petera.
— Oh, cicho już bądź — sapnął młodszy, przewracając oczami.
Parker przysunął się bliżej Jamesa, natychmiast otulając ciało starszego ramionami. Teraz wcale mu nie przeszkadzało, że oboje byli nadzy, że tak się przytulali. Ręka Barnesa gładziła jego plecy, co jakiś czas zatrzymując się, jakby zapominała, co w ogóle robiła. Palce czasami kreśliły jakieś wzorki po młodzieńczym ciele, jeździły wzdłuż kręgosłupa, obrysowywały łopatki i, przede wszystkim, uspokajały rozdygotany od emocji umysł dwudziestolatka. Westchnął przeciągle, z przymkniętymi oczami składając krótki pocałunek, pod jabłkiem Adama starszego. Doszedł do tego stanu rzeczy, że był zbyt senny, by zacząć robić cokolwiek, a jednocześnie zbyt rozbudzony, by móc normalnie pójść spać. Więc leżał – rozkoszował się dotykiem Jamesa i wysłuchiwał jego bicie serca.
— O czym myślisz? — zapytał, kiedy zrozumiał, że raczej nie śpieszno im do zaśnięcia.
— O tobie — wyszeptał James i choć w pierwszym odruchu dwudziestolatek miał zamiar się przez to zaśmiać, w drugim odnajdywał powagę.
— I co robię w twoich myślach? — Uniósł ku górze prawą brew, zadzierając głowę, by móc spojrzeć w jego oczy.
— Żałujesz — odpowiedział z wahaniem Barnes i zrobił to tak cicho, że równie dobrze Parker mógł nie usłyszeć jego słów.
— Czego żałuję?
— Dobrze wiesz, czego.
Peter zagryzł dolną wargę, przestając otulać klatkę piersiową starszego. James dał mu odsunąć się od siebie i nie protestował też, gdy szatyn położył dłonie na jego policzkach. Westchnął, przymykając oczy i ciesząc się delikatnym dotykiem, który, zdawać się mogło, badał twarz bruneta. Nic też nie mówił, kiedy po zgrzytaniu łóżka Peter odwrócił jego twarz, by swobodnie móc złożyć na ustach mozolne pocałunki. Jego powolne ruchy warg były wręcz nieznośne, ale James nie narzekał. Nieświadomie wplótł palce we włosy młodszego, pogłębiając harmonijne muśnięcia.
W końcu jednak Peter odsunął się od Jamesa, oddychając szybciej i posyłając mu przepraszające spojrzenie. Lekko popchnął starszego, by ten odwrócił się na plecy i kiedy to zrobił, położył głowę na klatce piersiowej dwudziestopięciolatka. Barnes westchnął przeciągle, zaczynając bawić się włosami młodszego. A Parker patrzył. Jeździł wzrokiem po całej twarzy starszego, z wahaniem dołączając do tego rękę i przejeżdżał palcami po szczęce Buckyego, brodzie, nosie, przymkniętych oczach, jakby poznawał je wciąż na nowo. Ostrożnie przebadał skórę wokół ust bruneta i rozciągnął palcem wargi tak, by przypominały uśmiech. James załapał, że tego oczekiwał dwudziestolatek, więc uniósł kąciki ust. I oh, ten uśmiech był tym samym uśmiechem, którym Bucky uraczył go po raz pierwszy – ciepłym, emanujący spokojem i rozluźnieniem, w którym zakochał się jak głupi, a przy tym bał się, że zrobi coś nie tak. Czasami wciąż ciężko było mu uwierzyć, że znalazł się w takiej relacji ze starszym, ale absolutnie mu to nie przeszkadzało. Odkąd poznał Jamesa, nie było dnia, żeby nie myślał o nim, jak o swoim chłopaku. Marzył, by stał się kimś więcej, niż tylko „kolegą z Avengersów”.
— O czym myślisz? — zapytał cicho Barnes, czując, że palce chłopaka zatrzymały się na jego wargach.
I Peter ani przez moment nie miał wątpliwości, że mężczyzna nawiązuje do ich rozmowy sprzed kilkunastu, może kilkudziesięciu minut.
— O tobie — odpowiedział podobnym tonem, unosząc kąciki ust. Zsunął palce z warg bruneta i z powrotem skierował je na policzek.
— I co robię w twoich myślach? — James uchylił powieki, by móc popatrzeć na Petera, wciąż leżącego na jego klatce piersiowej.
— Słuchasz, jak mówię, że nie żałuję ani jednej sekundy spędzonej w twoim towarzystwie — oznajmił bez wahania. — Śmiejesz się, kiedy patrzę na ciebie za długo i każesz mi przestać cię komplementować.
— Boże, czym ja sobie na ciebie zasłużyłem — zaśmiał się, przerywając zabawę włosami Petera i przeczesując własne, w nieco zmieszanym geście.
— Niczym, właściwie sam się przypałętałem — stwierdził dwudziestolatek, znowu wywołując w starszym ten śmiech, który tak bardzo lubił słuchać.
— Mówiłem ci, co poczułem, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem? — zapytał po kilku niesamowicie długich minutach, podczas których Parker znowu rozpoczął oglądanie twarzy starszego.
— Nie — mruknął, znów czując palce starszego w swoich włosach.
— Że wcale nie jesteś taki nieśmiały i kiedy poznam cię bardziej, pokażesz mi rogi — odpowiedział rozbawiony, poprawiając kołdrę na plecach młodszego.
— Nigdy nie byłem nieśmiały — zaprzeczył zaraz, marszcząc brwi w tym swoim zabawnym odruchu.
— Idź już spać, znowu ci się miesza — stwierdził James, zakrywając Parkerowi oczy, jakby to miało powstrzymać go od dalszego mówienia.
— Pójdę spać, ale nie dlatego, że ty tak powiedziałeś. Jestem już śpiący i zmęczony, i właśnie teraz będę zasypiać — oznajmił odrobinę zbyt dziecinnym sposobem, odsuwając się od Jamesa tak, że znalazł się na drugiej stronie łóżka.
— Czyli teraz będziesz spał z dala ode mnie? — upewnił się brunet, obrzucając wzrokiem młodszego z ich dwójki.
— Dokładnie tak — burknął przez ramię, wywołując krótki śmiech w starszym.
Zanim jednak James zaczął analizować czyn Petera, rozkładając go na czynniki pierwsze i stworzenie z tego problemu, wywołanego przez niego, Parker z powrotem przysunął się blisko Barnesa, otulając znowu jego klatkę piersiową.
— Kocham cię — wymruczał w jego tors, przerzucając nogę na biodro starszego, co robił za każdym razem, gdy zasypiali.
— Ja ciebie też, Peter — dopowiedział cicho, obejmując go ciasno ramieniem.
•••
mogę pisać drugie call me by your name, kocham ten rozdział, no przysięgam jak mamusię kocham
offspringofHelios HEHE ZNOWU PIERWSZA
btw mimo iż katuje mnie pewną rzeczą, to jest spoko osóbką i dO TEGO ZAWALIŚCIE PISZE, WIĘC WPADAJCIE DO NIEJ XOXO
[ta miniminiaturka wciąż jest moją ulubioną, zaraz po syrenkach]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro