ραт¢нιиg єα¢н σтнєя υρ!
third day
[au gdzie tony jest studentem robotyki, a stephen jest rezydentem w szpitalu]
•••
— Strange, do mnie — zawołał jeden z lekarzy, zaglądając do pokoju, w którym dwudziestoośmiolatek przeprowadzał wywiad pooperacyjny. Kiwnął głową i grzecznie przeprosił starszą kobietę, obiecując, że za około godzinę wróci.
— Co mamy? — zapytał brunet, poprawiając plakietkę, przyczepioną do kieszeni fartucha.
— Dwójkę studentów, coś im nie wyszło przy testowaniu jakiejś maszyny. Palmer, bierzesz pana Bannera, Strange pana Starka — oznajmił mężczyzna, podchodząc do recepcji.
— Moment, tego Starka? — Brunet zatrzymał się w miejscu, wbijając spojrzenie w plecy przełożonego. Mężczyzna obrzucił go wzrokiem i kiwnął jakby nigdy nic głową.
— Idźcie już, karetka zaraz przyjedzie — dodał, poganiając dwójkę podopiecznych.
— Znasz Starka? — zapytała ciszej Christine, kiedy znaleźli się już przed wejściem, do szpitala, otulając się kurtkami ratowników.
— Nie do końca, widzieliśmy się na imprezie — mruknął, wyciągając szyję, by wypatrywać pojazdu. Nie był to nagły wypadek, dlatego ratownicy nie włączyli syreny.
— Nie wiedziałam, że chodzisz na imprezy — stwierdziła szatynka, unosząc kąciki ust w zadziornym uśmiechu.
— Bo nie chodzę. To był jednorazowy wypad — oznajmił w momencie, w którym na teren szpitala wjechał ambulans.
Kiedy ratownicy wyskoczyli z pierwszej karetki, Strange miał nadzieję, że ze środka wyniosą Tony'ego – zamiast młodego miliardera wyszedł jego kolega, o czarnych lokach i zabawnych okularach. Kłócił się, że nie potrzebuje wózka, i że musi zaczekać na swojego przyjaciela, bo to jego wina, ale stanowczy głos młodej rezydentki skutecznie stłamsił jego chęci. Razem z szatynką poszedł jeden z ratowników, tłumacząc co się stało brunetowi. Stephen został sam. Pożegnał kolegów z karetki i nerwowo przestąpił z nogi na nogę, patrząc za drugim pojazdem. Na szczęście między nimi nie było dużego odstępu czasowego, toteż już po chwili szedł z kartą pacjenta do sali segregacji. Tam przenieśli studenta z noszy na łóżko i zostawili samych, uciekając, najprawdopodobniej, na przerwę.
— Wiesz, gdzie jesteś? — zapytał zaraz Strange, zakładając niebieskie, lateksowe rękawiczki.
— W szpitalu, nie wiem, przy jakiej ulicy. Mam na imię Tony Stark, jestem studentem robotyki, trafiłem tu, bo robot się zesrał — powiedział znudzonym tonem brunet, patrząc zirytowanym wzrokiem w sufit. Szyję unieruchomioną miał przez kołnierz, dlatego nie mógł nią kręcić i porozglądać się po pomieszczeniu. — Jestem w pełni świadomy co się dzieje — dodał, zerkając na rezydenta.
— Świetnie — westchnął, ostrożnie podciągając luźną bluzkę młodszego. Od razu ukazały się mu zarysowane mięśnie, od których poczuł nagły przypływ gorąca.
— Ej, co ty mi robisz? — zapytał zaraz Stark, choć doskonale wiedział, na czym polegało badanie.
— Chcę cię przebadać, to zajmie chwilkę — wyjaśnił spokojnie, ściągając z szyi stetoskop i wkładając jego słuchawki do uszu. Przyłożył końcówkę do klatki piersiowej dwudziestoczterolatka i odsunął ją zaraz, gdy młodszy sapnął. — Co się stało?
— Zimne — oznajmił z powagą w głosie, z satysfakcją patrząc, jak starszy bierze głęboki wdech. Strange ponownie przystąpił do badania i tak jak obiecał, zajęło mu to chwilę, łącznie z badaniem fizykalnym brzucha i nóg. — Ej, ja ciebie kojarzę. Ty byłeś w sobotę... — zaczął, jednak machnięcie ręką gwałtownie go uciszyło.
— Tak, tak, byłem, nie mów o tym — powiedział szybko, poprawiając koszulkę młodego Starka. — Nie musi o tym wiedzieć cały szpital — dodał ciszej, wyciągając z kieszeni niewielką latarkę, którą sprawdził reakcję jego oczu na światło.
— Oh, więc jeszcze nie wyszedłeś z szafy. Rozumiem — stwierdził, mrugając oczami, by te dziwne, czarne plamy zniknęły. — Jak masz na imię?
— Strange — odpowiedział bez wahania, nogą przysuwając sobie krzesło, by móc na nim usiąść i opatrzeć ranę na policzku.
— Miałem na myśli imię. — Chłopak przewrócił oczami, dzielnie wytrzymując proces opatrywania ranki.
— Stephen — mruknął w końcu, przyklejając niewielki opatrunek. Zadał jeszcze kilka pytań, zapisując informacje do karty. — Idę sprawdzić, czy nikogo nie ma na rentgenie, zaraz wrócę — dodał, odsuwając się od łóżka i ściągając rękawiczki, które wyrzucił do kosza na śmieci.
— Tylko wracaj szybko, czekam! — zawołał za nim z bezwstydnym uśmieszkiem, śmiejąc się, gdy starszy nie zareagował.
— Jesteś nieznośny — powiedział Bruce, który sekundę po tym znalazł się obok jego łóżka. — Zimne? Serio?
— Słyszałeś to wszystko? Zresztą, nieważne — stwierdził, lekceważąco machając prawą ręką. — Podobam mu się.
— Jesteś niemożliwy, Tony — sapnął zmarnowany Banner, odchylając delikatnie głowę. — Wszystko w porządku?
— Tak, tak, jest okay — mruknął, w głowie widząc tylko nieco onieśmielone, niebieskie tęczówki.
×××
— Tony! Gdzie dałeś środek odkarzający!? — zapytał spokojnym głosem Stephen, wybudzając bruneta z czegoś na wzór drzemki.
Tony, słysząc słowo “środek odkarzający”, zerwał się z kanapy, wyobrażając sobie najgorszy widok z przypadkowo uciętym palcem i jak huragan wpadł do łazienki, gdzie wczoraj zostawił apteczkę. Z nią pognał do kuchni, gdzie stał brunet z palcem uniesionym ku górze.
— Wielki władca noży się zranił? — spytał drwiąco, kładąc przedmiot na wolnym blacie.
— Każdemu się czasem zdarza — stwierdził, wzruszając tak po prostu ramionami. Patrzył, jak młodszy wyciąga z ukrywanym przejęciem niewielką buteleczkę i uśmiechnął się. Zmartwiony Tony był niecodziennym widokiem. — Przynajmniej ja się nie martwię czymś takim — odgryzł się, unosząc ku górze brew.
Nigdy nie pomyślał, że ich znajomość potoczy się w takim kierunku. Z przypadkowej wizyty w szpitalu rozwinęła się początkowo dziwna relacja, a potem, tak po prostu, zaczęli się spotykać. Nawet nie wiedzieli, kiedy Stark władował się do dużego mieszkania Strange'a.
— Odwal się — mruknął jedynie, wycierając palec czystym ręcznikiem papierowym i szybko naklejając na niego plaster.
— To tylko drobne skaleczenie, nie potrzebuję plastra — zauważył szybko Stephen, patrząc, jak wyrzuca papierki do kosza na śmieci.
— Zamknij się — powiedział z uśmiechem, otrzymując tym samym śmiech starszego. — To za ciągłe opatrywanie mnie — dodał po chwili zawahania, podchodząc bliżej i całując krótko bruneta.
— Dziękuję Tones.
••••••
wow to jest dłuższe, niż dwa poprzednie
znaczy, celowo to zrobiłam
chciałam napisać o nich tylko dlatego, że wiecznie obiecałam, że to zrobię X D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro