Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ραт¢нιиg єα¢н σтнєя υρ!

third day

[au gdzie tony jest studentem robotyki, a stephen jest rezydentem w szpitalu]

•••

    — Strange, do mnie — zawołał jeden z lekarzy, zaglądając do pokoju, w którym dwudziestoośmiolatek przeprowadzał wywiad pooperacyjny. Kiwnął głową i grzecznie przeprosił starszą kobietę, obiecując, że za około godzinę wróci.

    — Co mamy? — zapytał brunet, poprawiając plakietkę, przyczepioną do kieszeni fartucha.

    — Dwójkę studentów, coś im nie wyszło przy testowaniu jakiejś maszyny. Palmer, bierzesz pana Bannera, Strange pana Starka — oznajmił mężczyzna, podchodząc do recepcji.

    — Moment, tego Starka? — Brunet zatrzymał się w miejscu, wbijając spojrzenie w plecy przełożonego. Mężczyzna obrzucił go wzrokiem i kiwnął jakby nigdy nic głową.

    — Idźcie już, karetka zaraz przyjedzie — dodał, poganiając dwójkę podopiecznych.

    — Znasz Starka? — zapytała ciszej Christine, kiedy znaleźli się już przed wejściem, do szpitala, otulając się kurtkami ratowników.

    — Nie do końca, widzieliśmy się na imprezie — mruknął, wyciągając szyję, by wypatrywać pojazdu. Nie był to nagły wypadek, dlatego ratownicy nie włączyli syreny.

    — Nie wiedziałam, że chodzisz na imprezy — stwierdziła szatynka, unosząc kąciki ust w zadziornym uśmiechu.

    — Bo nie chodzę. To był jednorazowy wypad — oznajmił w momencie, w którym na teren szpitala wjechał ambulans.

        Kiedy ratownicy wyskoczyli z pierwszej karetki, Strange miał nadzieję, że ze środka wyniosą Tony'ego – zamiast młodego miliardera wyszedł jego kolega, o czarnych lokach i zabawnych okularach. Kłócił się, że nie potrzebuje wózka, i że musi zaczekać na swojego przyjaciela, bo to jego wina, ale stanowczy głos młodej rezydentki skutecznie stłamsił jego chęci. Razem z szatynką poszedł jeden z ratowników, tłumacząc co się stało brunetowi. Stephen został sam. Pożegnał kolegów z karetki i nerwowo przestąpił z nogi na nogę, patrząc za drugim pojazdem. Na szczęście między nimi nie było dużego odstępu czasowego, toteż już po chwili szedł z kartą pacjenta do sali segregacji. Tam przenieśli studenta z noszy na łóżko i zostawili samych, uciekając, najprawdopodobniej, na przerwę.

    — Wiesz, gdzie jesteś? — zapytał zaraz Strange, zakładając niebieskie, lateksowe rękawiczki.

    — W szpitalu, nie wiem, przy jakiej ulicy. Mam na imię Tony Stark, jestem studentem robotyki, trafiłem tu, bo robot się zesrał — powiedział znudzonym tonem brunet, patrząc zirytowanym wzrokiem w sufit. Szyję unieruchomioną miał przez kołnierz, dlatego nie mógł nią kręcić i porozglądać się po pomieszczeniu. — Jestem w pełni świadomy co się dzieje — dodał, zerkając na rezydenta.

    — Świetnie — westchnął, ostrożnie podciągając luźną bluzkę młodszego. Od razu ukazały się mu zarysowane mięśnie, od których poczuł nagły przypływ gorąca.

    — Ej, co ty mi robisz? — zapytał zaraz Stark, choć doskonale wiedział, na czym polegało badanie.

    — Chcę cię przebadać, to zajmie chwilkę — wyjaśnił spokojnie, ściągając z szyi stetoskop i wkładając jego słuchawki do uszu. Przyłożył końcówkę do klatki piersiowej dwudziestoczterolatka i odsunął ją zaraz, gdy młodszy sapnął. — Co się stało?

    — Zimne — oznajmił z powagą w głosie, z satysfakcją patrząc, jak starszy bierze głęboki wdech. Strange ponownie przystąpił do badania i tak jak obiecał, zajęło mu to chwilę, łącznie z badaniem fizykalnym brzucha i nóg. — Ej, ja ciebie kojarzę. Ty byłeś w sobotę... — zaczął, jednak machnięcie ręką gwałtownie go uciszyło.

    — Tak, tak, byłem, nie mów o tym — powiedział szybko, poprawiając koszulkę młodego Starka. — Nie musi o tym wiedzieć cały szpital — dodał ciszej, wyciągając z kieszeni niewielką latarkę, którą sprawdził reakcję jego oczu na światło.

    — Oh, więc jeszcze nie wyszedłeś z szafy. Rozumiem — stwierdził, mrugając oczami, by te dziwne, czarne plamy zniknęły. — Jak masz na imię?

    — Strange — odpowiedział bez wahania, nogą przysuwając sobie krzesło, by móc na nim usiąść i opatrzeć ranę na policzku.

    — Miałem na myśli imię. — Chłopak przewrócił oczami, dzielnie wytrzymując proces opatrywania ranki.

    — Stephen — mruknął w końcu, przyklejając niewielki opatrunek. Zadał jeszcze kilka pytań, zapisując informacje do karty. — Idę sprawdzić, czy nikogo nie ma na rentgenie, zaraz wrócę — dodał, odsuwając się od łóżka i ściągając rękawiczki, które wyrzucił do kosza na śmieci.

    — Tylko wracaj szybko, czekam! — zawołał za nim z bezwstydnym uśmieszkiem, śmiejąc się, gdy starszy nie zareagował.

    — Jesteś nieznośny — powiedział Bruce, który sekundę po tym znalazł się obok jego łóżka. — Zimne? Serio?

    — Słyszałeś to wszystko? Zresztą, nieważne — stwierdził, lekceważąco machając prawą ręką. — Podobam mu się.

    — Jesteś niemożliwy, Tony — sapnął zmarnowany Banner, odchylając delikatnie głowę. — Wszystko w porządku?

    — Tak, tak, jest okay — mruknął, w głowie widząc tylko nieco onieśmielone, niebieskie tęczówki.

×××

    — Tony! Gdzie dałeś środek odkarzający!? — zapytał spokojnym głosem Stephen, wybudzając bruneta z czegoś na wzór drzemki.

        Tony, słysząc słowo “środek odkarzający”, zerwał się z kanapy, wyobrażając sobie najgorszy widok z przypadkowo uciętym palcem i jak huragan wpadł do łazienki, gdzie wczoraj zostawił apteczkę. Z nią pognał do kuchni, gdzie stał brunet z palcem uniesionym ku górze.

    — Wielki władca noży się zranił? — spytał drwiąco, kładąc przedmiot na wolnym blacie.

    — Każdemu się czasem zdarza — stwierdził, wzruszając tak po prostu ramionami. Patrzył, jak młodszy wyciąga z ukrywanym przejęciem niewielką buteleczkę i uśmiechnął się. Zmartwiony Tony był niecodziennym widokiem. — Przynajmniej ja się nie martwię czymś takim — odgryzł się, unosząc ku górze brew.

        Nigdy nie pomyślał, że ich znajomość potoczy się w takim kierunku. Z przypadkowej wizyty w szpitalu rozwinęła się początkowo dziwna relacja, a potem, tak po prostu, zaczęli się spotykać. Nawet nie wiedzieli, kiedy Stark władował się do dużego mieszkania Strange'a.

    — Odwal się — mruknął jedynie, wycierając palec czystym ręcznikiem papierowym i szybko naklejając na niego plaster.

    — To tylko drobne skaleczenie, nie potrzebuję plastra — zauważył szybko Stephen, patrząc, jak wyrzuca papierki do kosza na śmieci.

    — Zamknij się — powiedział z uśmiechem, otrzymując tym samym śmiech starszego. — To za ciągłe opatrywanie mnie — dodał po chwili zawahania, podchodząc bliżej i całując krótko bruneta.

    — Dziękuję Tones.

••••••

wow to jest dłuższe, niż dwa poprzednie

znaczy, celowo to zrobiłam

chciałam napisać o nich tylko dlatego, że wiecznie obiecałam, że to zrobię X  D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro