ιитєяα¢тιиg ωιтн fαмιℓу мємвєяѕ!
twenty sixth day
•••
— James, błagam cię — sapnął siedemnastolatek, poprawiając ramię plecaka, który zsunął się aż do zgięcia łokcia, gdy przekręcał klucz w zamku. — Nie palnij czegoś głupiego, kiedy May już przyjdzie.
— Od kiedy mówię głupie rzeczy? — zapytał rozbawiony, wchodząc do mieszkania zgodnie z zaproszeniem młodszego.
— Gdybym poszedł na księżyc z jakąś rośliną, nie umarłbym od braku tlenu — zacytował szatyn, wchodząc do środka za brunetem.
— Przyznaję, jedna roślina nie byłaby wystarczająca... — zaczął, jednak przerwało mu głośne parsknięcie Parkera.
— Poszedłbyś na pieprzony księżyc? Spacerkiem może? Po chmurkowych schodach? — Zmarszczył brwi, rozszerzając ręce na boki.
James przewrócił oczami, ściągając kurtkę.
— Dobrze wiesz, że powiedziałem to tylko po to, żeby cię wkurzyć — powiedział, zbliżając się do Petera i zmuszając go do cofnięcia się o kilka kroków.
— No nie wiem, brzmisz całkiem przekonująco, kiedy mówisz o tych roślinach — stwierdził, zgrabnie wymijając starszego.
— Jestem dobrym aktorem. — James puścił nastolatkowi oczko, idąc w ślady Parkera i zdejmując z nóg buty.
— Jasne — burknął, łapiąc za ramię swojego plecaka. — Chcesz coś do picia? — zapytał, pocierając kark chłodną dłonią.
— Nie, dziękuję. — Uśmiechnął się czarująco, powoli przechodząc do pokoju licealisty. — Ale tak serio, pierwszy raz mi mówisz, żebym „nie palnął czegoś głupiego”. Dlaczego?
— Bo May jest dorosła i poczułaby się zażenowana, gdybyś powiedział jakiś żart o gejach, będąc nim?
— To pytanie? Bo zabrzmiało jak pytanie — stwierdził brunet, opadając na łóżko młodszego. Nogi wciąż jednak pozostały na podłodze, jakby był zbyt zmęczony, by je również wciągnąć na łóżko.
— Być może — mruknął Peter, zamykając drzwi od pokoju za ich dwójką i odstawiając plecak do kąta. — Pierwsze wrażenie jest ważne, James — westchnął, kopiąc lekko w kostkę starszego, by ten zgiął nogi w kolanach. Gdy to zrobił, Peter usadowił się na jego udach.
— Nie powiedziałeś jej — stwierdził nagle Barnes, wstając do siadu. Na policzkach młodszego zakwitły rumieńce. — Poważnie Peter? Jesteśmy razem pół roku, a ty wciąż wmawiasz jej, że jestem tylko twoim kolegą?
— Nie wiedziałem jak mam zacząć rozmowę — mruknął, przewracając oczami. — Nie uśmiechaj się tak, dupku. Ty też pewnie nie wiedziałeś, co masz powiedzieć.
— Jakby nie patrzeć, ja powiedziałem rodzicom, że jestem gejem, kiedy miałem piętnaście lat, więc jest różnica, gnojku.
— Zamknij się.
James cmoknął szatyna między zmarszczone brwi, kładąc ręce na biodrach siedemnastolatka. Palce Petera szybko znalazły się w odpowiedzi na policzkach bruneta, badając strukturę nastoletniej twarzy. Robiłby to znacznie dłużej, gdyby James nie postanowił uchylić warg, by powiedzieć zapewne kolejne głupie komentarze pod adresem Parkera. Pochylił się więc, całując go nieco zbyt zachłannie, by po paru sekundach złapać odpowiedni rytm. Za długo jednak nie poudawał, że dominuje w pocałunku, gdyż James był zwyczajnie zbyt uparty, by dawać mu tę satysfakcję. Z drugiej strony Peterowi wcale to nie przeszkadzało.
— Cześć Peter! Szef wypuścił mnie... — Kobieta urwała, uchylając jednak niezbyt dobrze zamknięte drzwi.
Peter natychmiast przerwał pocałunek, gwałtownie wstając z kolan Jamesa i odwracając się w stronę stojącej w progu cioci. Jej szeroko otwarte oczy jeździły między sylwetką Parkera a Barnesa, gdy próbowała pojąć, czego właśnie była świadkiem.
Szatyn stał przerażony zaistniałą sytuacją. Policzki niemal płonęły i zdawały się nabierać na temperaturze, gdy do umysłu Parkera coraz bardziej dochodził fakt, że właśnie obnażył się przed May w najgorszy możliwy sposób i nie miał bladego pojęcia, jak mógłby obniżyć stopień zażenowania. Dla niego właśnie skończył się świat, wszystkie dzwony biły na alarm, w głowie rozpętała się burza, jakiej świat jeszcze nie widział, a on sam już trzy razy biegł w stronę okna, by w widowiskowy sposób popełnić samobójstwo.
Milczenie postanowił jednak przerwać James, wstając z łóżka i podchodząc do kobiety.
— Dzień dobry. Jestem James Barnes. Miło mi panią wreszcie poznać, Peter dużo mi o pani opowiadał — wyznał z jak zwykle czarującym uśmiechem, wyciągając rękę w stronę ciotki Parkera.
— Cóż, witaj Jamesie. Cieszę się, że mogę wreszcie poznać kolegę Petera — powiedziała wciąż pod wpływem szoku, co wcale nie przeszkodziło jej w zaakcentowaniu słowa “kolega”. Uścisnęła dłoń osiemnastolatka. — Może chcecie wypić ze mną popołudniową herbatę?
— Bardzo chętnie — stwierdził Bucky, splatając ze sobą dłonie.
— Zawołam was, jak będzie gotowa — powiedziała, obrzuciła podopiecznego wzrokiem, posłała uśmiech Jamesowi i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
— Masz bardzo miłą ciocię, Peter — stwierdził wesoło Barnes, podchodząc do zażenowanego zaistniałą sytuacją chłopaka.
— Zamknij się James, zamknij się i nie otwieraj swoich ust — jęknął, uderzając głową o mostek starszego.
— Nie ma mowy, mam zamiar z nią porozmawiać i wyżebrać twoje zdjęcia w pampersie — stwierdził wesoło, gładząc plecy nastolatka.
— Nie odważysz się — warknął szybko Peter, zadzierając głowę. Milimetry dzieliły go od przydzwonienia nią o brodę Barnesa.
— No to patrz. — Zaśmiał się krótko i siłą wyprowadził Petera z pomieszczenia.
Wcale nie było tak źle, jak wyobrażał sobie Peter.
••••••
imagine być takim skurczybykiem jak peter i nie pochwalić się, że jest się w związku już pół roku
offspringofHelios lepszego coming outu nie zobaczysz B))))))))
[haha suuuure ktoś wymyślił lepszy]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro