Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

α ∂єαтн σf ѕσмєσиє ¢ℓσѕє!

seventh day

[brak konkretnego au]

•••

    — Cholera, cholera, cholera — powtarzał jak mantrę, manewrując między ruinami budynku, który zawalił się w chwili, w której Avengersi wpadli na niego wraz z Hydrą.

        Agenci obu stron nie dawali za wygraną. Peter musiał więc zmobilizować w sobie całą energię i odwagę, jaka w nim została i nie dać się zabić przez ostatni oddział, jaki został po ogromnym “polowaniu na macki”. Zaszczytnie pozwolono mu służyć z nimi, dlatego nie miał zamiaru dać plamy, co pokazywał za każdym razem.

        Wystrzelił sieć w coś bardziej trwałego niż spadający sufit i natychmiast się podciągnął, w ostatniej chwili uciekając przed postrzałem. Uśmiechnął się, widząc, że mężczyzna szuka go wzrokiem, więc wykorzystał chwilowe rozkojarzenie i za pomocą sieci odebrał mu broń.

    — I co teraz zrobisz!? — zapytał głośno, wymachując pistoletem jakby to był zwykły kontroler.

    — Parker ogarnij się, nie baw się z nimi — przypomniał James, łącząc się z dziewiętnastolatkiem za pomocą słuchawki.

    — Przecież nic nie robię — powiedział zaraz Peter, strzelając w agenta Hydry, by ten nie mógł się ruszyć.

        Walka trwała jeszcze dłuższą chwilę. Krzykom, wybuchom, sieciom i strzałom nie było końca, a nawet gdy już ustawały, po chwili rozpoczynały się na nowo. James nerwowo zmieniał puste magazynki na pełne, zabijając byłych oprawców bez najmniejszego zawahania (choć i tak w większości ograniczał się do ich obezwładnienia). Osłaniał przy tym Parkera, który od czasu do czasu śmignął mu gdzieś nad głową, zostawiając za sobą ślad w postaci sieci.

        W końcu jednak wszystko ucichło. Peter stanął w miejscu, oddychając ciężko przez materiał maski. Był z siebie zadowolony, szczególnie, gdy patrzył na związaną gromadę agentów Hydry. Brał w tym udział. To było niesamowite uczucie, choć, szczerze mówiąc, Peter zbladł podczas misji chyba dziesięć razy, gdy ratował Barnesowi tyłek.

    — Świetnie się spisałeś młody — powiedział z uśmiechem Rogers, klepiąc szatyna lekko w plecy. Peter odwzajemnił gest, choć blondyn nie mógł tego zobaczyć.

    — Widzieliście moją ostatnią akcję!? Ten agent... — Nie było mu dane dokończyć przez Starka, który w zbroi wylądował tuż obok, strasząc podlotka.

    — Tak, tak, każdy to widział — stwierdził, na pewno teraz zaplatając ręce na klatce piersiowej.

        Peter zaśmiał się śmiechem tak niewinnie dziecinnym, że humor miliardera polepszył się niemal od razu. Chłopak odszedł jednak od niego, mając zamiar znaleźć swojego chłopaka. Nie musiał jednak długo się rozglądać – brunet szedł w jego kierunku.

    — James! James, widziałeś to!? Widziałeś, jak go rozwaliłem!? — zapytał wesoło, ściągając gwałtownym ruchem maskę z twarzy. Ruszył w jego kierunku, marszcząc brwi, gdy ten nie odpowiedział na jego pytanie. — Co jest?

        Barnes spojrzał w jego oczy i choć dzieliło ich kilka dobrych metrów, Parker mógł zobaczyć w nich... strach. Tak, był w nich strach. Zatrzymał się nagle, upuszczając karabin i odsunął rękę od brzucha, czego Peter w pierwszej chwili nie zarejestrował.

        Na dłoni Jamesa była krew.

    — Peter — wydusił mężczyzna, zanim niebezpiecznie się zachwiał.

        Chłopak niemal natychmiast podbiegł do starszego, łapiąc korpus ociężałego bruneta i chroniąc od bolesnego upadku.

    — James, co ci się stało? — zapytał przerażony, choć doskonale zdawał sobie sprawę, co się stało. — Mów do mnie, słyszysz! Steve, Bucky jest ranny! — krzyknął, czując, jak łzy napływają mu do oczu.

    — Peter — wyszeptał brunet, czując, jak gwałtownie ulatuje z niego wszelka siła. — Wszystko w porządku? — zapytał cicho, dając się położyć na zakurzonej podłodze.

    — Tak, u mnie tak — sapnął nerwowo, przyciskając maskę do rany Jamesa i opierając jego głowę o swoje udo. — James, patrz na mnie, słyszysz? Mów coś, proszę — powiedział, próbując powstrzymać jakoś swój płacz.

    — Kocham cię — oznajmił słabo, patrząc w przerażone oczy młodszego.

        Świat wokół jakby zamarł. Peter wpatrywał się w niebieskie tęczówki starszego, które powoli zasłaniały powieki, a on miał wrażenie, że porusza się w zwolnionym tempie. Jego usta opuszczało coraz więcej próśb, kierowanych do Jamesa, ale brunet nie reagował. Z oczu nastolatka wypływało więcej łez, kiedy słyszał zwalniające z sekundy na sekundę bicie serca starszego. Krzyczał, błagał, żeby Bucky nie zamykał oczu, a on nie słuchał, nigdy nie słuchał.

        Kiedy ten jeden dźwięk, wolny i głęboki przestał w końcu dawać o sobie znać, spomiędzy warg nastolatka wydostał się okropny wrzask, który był w stanie usłyszeć każdy w ruinach. Zacisnął mocno ręce na czarnym ubiorze Jamesa i pochylił się, opierając głowę o klatkę piersiową, która przestała się już podnosić.

        Następnego ranka było cicho.

•••

nienawidzę tego dnia, offspringofHelios powodzenia w pisaniu o nim :)))

mam wrażenie, że potraktowałam temat po macoszemu :// wybaczcie mi proszę, naprawdę dawno nie pisałam o czyjejś śmierci,,,,,

[jasne, tłumaczy się dalej]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro