gєттιиg ℓσѕт ѕσмєωнєяє!
first day
•••
— Wychodzę! — krzyknął Bucky, zakładając bluzę na ramiona. Operowanie lewą ręką nadal nie wychodziło mu dobrze, ale jakoś sobie radził.
Nie usłyszał odpowiedzi. Nic. Zero reakcji. Założył buty, nie trudząc się nawet ich sznurowaniem, i wyszedł z domu, zamykając głośno drzwi.
Nieporadnie schował ręce do kieszeni bluzy i ruszył przed siebie, chowając głowę pod kapturem i czapką z daszkiem. Od wypadku przeprowadzili się już dwa razy i choć James wcale nie czuł, że potrzebuje czegoś takiego, rodzice wciąż znajdowali coraz różniejsze miejsca zamieszkania. Po co? Żeby oddalić się od miejsca, w którym stracił rękę?
Prawdę mówiąc, James już się z tym pogodził. Tak jakby. Stracił możliwość gry w football, ale to nic. I tak nie znosił tej zespołówki. Wyglądał też jak idiota, zakładając jakąkolwiek bluzkę, zarówno z protezą, jak i bez, ale to też był w stanie wytrzymać. Bolało go jedynie to, że każdy po kolei się od niego odwracał. Każda osoba, którą uważał za przyjaciela, zerwała z nim kontakt, bo już nie było go przy nich. Pół roku minęło od jego durnego wypadku i choć nie jest to dużo czasu, młody Barnes szybko przyzwyczaił się do swojej niepełnosprawności. Owszem, wciąż zdarzało mu się wyciągnąć lewą rękę, by coś złapać i wciąż czasami odczuwał duży ból związany z nie do końca martwymi nerwami, ale to było nic.
James czuł się po prostu samotny. Pozostawiony sam sobie ze swoimi problemami, o których rodzice nie chcieli słyszeć. Ciągle obwiniali się o jego wypadek, a Buckyemu już nie chciało się tłumaczyć, że przecież to była tylko jego wina. Bo to nie tak, że ojciec sam z siebie postanowił kupić mu motor i kazał popisywać się przed znajomymi.
Nastolatek podniósł głowę, mając nadzieję zobaczyć na swojej drodze coś w rodzaju osiedlowego sklepu, ale zamiast tego zobaczył przed sobą wejście do pieprzonego parku, do którego naprawdę nie miał ochoty przyjść. Znaczy, może, nie wiedział dokładnie, w trakcie wędrówki nie miał pojęcia, gdzie się kieruje i gdzie w ogóle chciałby dojść. Odwrócił się, by obrzucić wzrokiem okolicę, ale to jedynie poskutkowało większym zestresowanym, bo wcale jej nie poznawał.
— Niech ich wszystkich szlag jasny trafi — sapnął nerwowo, szukając po kieszeniach telefonu. Oczywiście jego też nie było, co tylko utwierdziło Jamesa w myśleniu, że znalazł się w dupie, biorąc pod uwagę fakt, iż nie wiedział, jak wrócić do domu.
Hej mamo, zgubiłem się gdzieś, brzmiało absurdalnie głupio.
••••••
PISK 390 SŁÓW
MISTRZYNI ZE MNIE
otóż, z nudów stwierdziłam, że zrobię 60 days challenge [tak, połączyłam dwa wyzwania, nikt nie robi jednego na 60 dni; przynajmniej ja takowego nie znalazłam], by szybciej minęły mi te dwa miesiące do czerwca u know
te miniminiaturki będą pewnie w przedziale od 300 do 1000 słów, tak przeczuwam, ale mogą się zdarzyć dziwne rzeczy w międzyczasie X D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro