Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

gαzιиg ιитσ єα¢нσтнєяѕ' єуєѕ!

fifty fifth day

•••

    — Na pewno nie chcesz wyjść? — zapytał cicho, szczelniej otulając się kocem wytarganym z tylnego siedzenia swojego samochodu, który cudem nie rozkraczył się na środku drogi podczas jazdy tutaj. Stare auto ojca nie było już najlepszym kompanem do dalekich podróży.

    — Na pewno — odpowiedział podobnym tonem, zerkając na starszego kątem oka.

    — Nikogo tutaj nie ma — przypomniał po raz któryś, przekrzywiając lekko głowę w bok.

    — Jimmie, gwarantuję ci, że zmarzłbym bardziej siedząc obok ciebie, niż w wodzie — powiedział rozbawiony, całkowicie odwracając się w stronę starszego, by móc oprzeć się o długi pomost.

        Między deskami a taflą morskiej wody było zaledwie paręnaście centymetrów odległości, toteż fale łaskotały konstrukcję, gdy tylko zbliżały się do brzegu. Większe zakrywały deski, bo ktoś absolutnie nie pomyślał o wyższym postawieniu, ale James nie przejmował się zamoczeniem ubrań – dzięki swoim obserwacjom sam dowiedział się, kiedy najlepiej jest tutaj siedzieć, bo nic się nie stanie i kiedy trzeba uciekać, bo ta malutka falka wcale nie jest taka malutka. Dzisiaj było więc idealnym dniem do odmrażania sobie palców, mimo iż w dzień jest cholernie gorąco.

    — Słońce już dawno zaszło — zauważył młodszy, stukając palcami o jedną z desek, łączących się z innymi w pomost. — Nie wracasz do domu?

    — Posiedzę jeszcze z moim rybim przyjacielem — odpowiedział wesoło, puszczając szatynowi oczko. Zaśmiał się, poprawiając oklapnięte przez morską wodę włosy. — Jak możesz to robić z błoną palcami? Nie przeszkadza ci w takiej czynności? — zapytał zaciekawiony, łapiąc ostrożnie za palce towarzysza i rozszerzając je do momentu, w którym błona przestała się rozciągać.

    — Nie, to dla mnie normalne. Tak samo, jak dla ciebie normalnym jest chodzenie na tych szczudłach — stwierdził, łapiąc zimną dłonią nagą stopę Jamesa, która wystawała spod koca. Mężczyzna zaśmiał się, gdy zaczął ją łaskotać.

    — Wciąż nie wierzę, że cię poznałem — powiedział cicho, gdy szatyn wreszcie postanowił zostawić go w spokoju.

        James syreny znał tylko z licznych bajek, legend i opowiastek, które czasem znalazł w internecie po zbyt długim przeszukiwaniu jakiejś strony. Nigdy nie miał zamiaru uwierzyć, że coś takiego istnieje, a co dopiero żyje czterdzieści kilometrów za rodzinnym miasteczkiem. Raz z kolegami wybrali się na pierwszą samotną wycieczkę nad morze i James być może oddalił się trochę za bardzo od grupy, odkrywając zupełnie przez przypadek zatoczkę z dziwnym pomostem. Wtedy też po raz pierwszy zobaczył Petera, siedzącego na samym końcu. Kiedy go zawołał, z bliżej nieokreślonej chęci, obrzucił go wzrokiem i wskoczył do wody. Po raz pierwszy czerwone łuski odbiły blask słońca, wprawiając wówczas dwudziestodwulatka w stan szoku i przeświadczenia, że zwariował widząc rybi ogon u człowieka. Ale młody pozwolił się zobaczyć jeszcze kilka razy, zanim zebrał się na odwagę i został, gdy James po raz kolejny próbował go nawołać. I może był zbyt łatwowierny, ale co do Barnesa nie pomylił się ani razu.

    — Może to sen, a ja tak naprawdę nie istnieję? — zasugerował szatyn, opierając brodę o przedramiona. James zaśmiał się po raz kolejny, kładąc koc tak, by móc jednocześnie na nim się położyć i przykryć.

    — Powiedziałbym, że wysoce prawdopodobne, ale zrobiłem sobie krzywdę wiele razy, moje palce nadal liczą sobie po pięć u każdej dłoni, zegarek pokazuje godzinę normalnie, słowa nie zmieniają się w książce, a kiedy wrzeszczę, budzę wokół wszystkich, ale nie siebie.

    — Zawsze to może być sen wyższej świadomości — stwierdził, wbijając wzrok w niebieskie tęczówki bruneta, od których za każdym razem nie potrafił oderwać wzroku.

    — Skąd ty znasz takie słowa, co? — Zmarszczył w rozbawieniu brwi, opierając głowę tak samo, jak zrobił to Peter.

    — Uczę się od najlepszych — oznajmił i zachichotał, puszczając starszemu oczko.

        James westchnął krótko, patrząc prosto w brązowe oczy dwudziestolatka, jakby te skrywały wszystkie odpowiedzi na pytania, które zadawał ciągle od nowa, licząc, że ktoś wreszcie zdradzi ten czy inny sekret. Robiło się ciemno, było coraz chłodniej, a on jak zaczarowany patrzył w tęczówki młodszego, znajdując w nich coraz więcej pięknych rzeczy, o których normalnie nie pisnąłby ani słówka. Księżyc odbijał się delikatnie w brązie jego oczu, a Barnes obiecał sobie, że nigdy tego nie zapomni.

        Peter zagryzł lekko dolną wargę i zaparł się nieco bardziej pomostu, by przysunąć się bliżej bruneta. Bucky nie odsunął się, zbyt zauroczony tak cudownym widokiem, więc młodszy nie zatrzymał się, gdy ich twarze dzieliły milimetry. Dlatego więc dotknął nosem nos starszego, kilkukrotnie poruszając głową na boki i rumieniąc się przy tym do granic możliwości.

    — Co to było? — zapytał po chwili James, gdy Peter z powrotem zajął swoje miejsce. W głosie bruneta pobrzmiewała ciekawość.

    — Tak okazujemy sobie uczucia — wyjaśnił speszony, nerwowo poruszając ogonem, wciąż schowanym pod wodą.

    — Wiesz jak my okazujemy uczucia? — Bucky uniósł kąciki ust, przyglądając się wciąż oczom młodszego.

        Gdy ten pokręciło głową, usta Jamesa jeszcze bardziej ukazały uśmiech, z którym przybliżył się do młodszego. Uważnie studiowali swoje twarze, jakby znowu po raz pierwszy widzieli siebie nawzajem, a wtedy Bucky postanowił to przerwać, unosząc lekko głowę młodszego i całując krótko górną wargę szatyna, zbyt niepewny jego reakcją. W ustach od razu poczuł smak soli morskiej, która została tam nawet, gdy odsunął się od nieco zaskoczonego szatyna.

    — To było miłe — stwierdził, wywołując tym samym cichy śmiech u Jamesa. — Ale pod wodą jest niepraktyczne — dodał, wzruszając jakby nigdy nic ramionami.

    — Czyli mam tego nie robić? — zapytał zaczepnie, unosząc ku górze prawą brew.

    — Masz to robić zawsze, kiedy się zobaczymy — oznajmił pseudo poważnym tonem, tym razem śmiejąc się razem z Jamesem.

        I czy tego chciał, czy nie, całował Petera za każdym razem, gdy się spotykali, doskonale wiedząc, że nie wyjdzie im to na dobre.

••••••

AAAA JUŻ TYLKO PIĘĆ DNI DO KOŃCA

wierzcie lub nie, ale zawsze chciałam napisać o syrenkach XD

poza tym, peter jako syren>>>>>> no cute af

offspringofHelios dzisiaj nie pisałam o kotletach, to nie opublikowała pierwsza

[bruuuh mam ochotę napisać o syrenkach znowy XD]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro