ѕ¢αя ωσяѕнιρ!
fifth day
[au gdzie peter nie czuje się bohaterem mimo bohaterskich czynów, a bucky uwielbia znajdować w nim rzeczy piękne]
•••
— Wróciłem! — zawołał w progu Peter, zrzucając ze stóp zwykłe, czarne tenisówki, który od połowy drogi się rozwiązały.
Dzisiaj chłopak nie miał najlepszego dnia – chciał więc tylko położyć się na swoim łóżku, zwinąć się pod kołdrą i zasnąć. Czuł się zmęczony, choć nie zrobił przez dzień tyle, ile robił zazwyczaj. Tak po prostu miał wrażenie, że potrzebuje snu jak nigdy dotąd.
— Cześć Peter — powiedział zaraz James, wychylając się z saloniku. — Jak ci minął dzień? — zapytał, zakładając z powrotem koszulkę, którą uwielbiał zdejmować do ćwiczeń.
Parker wzruszył ramionami, całując starszego krótko w policzek i skierował się do swojego pokoju. W głowie pobrzmiewała myśl, że tylko dezorientuje tym niepotrzebnie starszego. Na bank szukał teraz punktu odniesienia się do zachowania nastolatka. A szatyn miał dość. Po ludzku, miał dość. Tego, że każdy na nim polegał, choć niewiele robił. Że wywyższali go ponad innych. Że traktowali jak Boga. A on, tak na dobrą sprawę, nie robił nic.
— Co się stało? — zapytał chwilę później James, wchodząc do ich sypialni. Dziewiętnastolatek nawet nie podniósł wzroku na bruneta, nie chcąc absolutnie rozmawiać o swoim stanie.
— Nic takiego. Jestem zmęczony — wyjaśnił krótko, lustrując uważnie jasną ścianę.
— To akurat zauważyłem — mruknął James, podchodząc do mebla i siłą przesuwając młodszego ze skraju na środek materacu. — Co jest? — ponowił pytanie, siadając obok niego.
— Nic. — Peter nie czuł potrzeby żalenia się z tej samej rzeczy, którą obgadywali przynajmniej raz w tygodniu. Nie chciał o niej mówić.
— Okay, czyli chodzi o to samo — westchnął, kładąc się za szatynem i przyciągając go do siebie. Plecy Parkera zetknęły się więc z jego klatką piersiową starszego.
— Moje blizny są obrzydliwe — wyszeptał w końcu Peter, odsuwając się od starszego, by móc spojrzeć mu w twarz.
— Kto ci tak powiedział? — zapytał zdziwiony James, marszcząc brwi.
— Nikt. Sam to wywnioskowałem, kiedy przebierałem się na zajęcia sportowe — odpowiedział, bawiąc się sznurkiem swojej bluzy. Czuł się jak małe dziecko, które użala się nad sobą i pasowało mu to. Po części.
— Rozbierasz się przed innymi? — Bucky wykrzywił usta w grymasie, zaraz po tym śmiejąc się, patrząc w oczy swojego chłopaka. — Zawsze mi się wydawało, że chłopcy podchodzili do takich rzeczy na luzie.
— Bo podchodzą, ale mam wrażenie, że patrzą — mruknął, przewracając się z powrotem na brzuch. Schował twarz w kocu i westchnął cicho, czując oddech bruneta na policzku.
Bucky wykorzystał sytuację, podnosząc się do siadu. Materac zaskrzypiał żałośnie, dzielnie wytrzymując proces wstawania. James usiadł na swoich nogach i bez wahania podniósł bluzkę młodszego, przejeżdżając powoli palcami po ciepłej skórze. Blizn wcale nie było aż tak dużo, jak mogłoby się wydawać. Znajdowały się jednak w różnych miejscach i odznaczały się różnym kształtem, co naprawdopodobniej sprawiało, że nastolatek ich nie lubił.
W przeciwieństwie do niego, James przyzwyczaił się do widoku poharatanego ciała, które wskutek słabej pomocy medycznej charakteryzowało się niezbyt prostymi i, jakkolwiek to brzmiało, ładnymi śladami. Dziewiętnastolatek dopiero wkraczał w życie pełne walk i niebezpieczeństwa. Wciąż czuł się niepewnie w tym, co robił i absolutnie nie czuł się jednym z bohaterów, choć społeczeństwo na takiego go kreowało.
— Skąd jest ta? — zapytał James, palcem jadąc po bladej linii kilka centymetrów nad paskiem jeansowych spodni. Peter rozluźnił się pod jego dotykiem, co bardzo ucieszyło Barnesa.
— Z szyby autobusu. Szkło mi się wbiło — wymruczał po chwili namysłu, przysuwając się bliżej starszego. — Kierowca osobówki stracił panowanie nad kierownicą, dlatego stanąłem przed autobusem, żeby w niego nie uderzył — dodał nieco mniej wyraźnie, wsuwając dłonie pod czoło.
— A ta? — spytał James po podciągnięciu wyżej koszulki i przejechaniu opuszkiem po drugiej szramie, biegnącej obok kręgosłupa.
— Nie wiem. Chyba po metrze — odpowiedział krótko, wzruszając ramionami.
— Oczywiście, czego mogłem się spodziewać — mruknął niezbyt rozbawiony James, przewracając oczami. — Tę pamiętam. Jest po walce z tym typem od broni.
— Dlaczego o to wypytujesz? — Peter podniósł głowę, jednak wciąż nie obdarzył starszego wzrokiem. — Po co to robisz?
— Bo — zaczął James, schylając się i składając krótki pocałunek na jednej z blizn — każda z tych blizn pokazała, że nie boisz się zaryzykować własnym życiem dla wszystkich ludzi. Gdybyś mógł, wskoczyłbyś za nimi w pieprzony ogień, a wiesz dlaczego? Bo się o nich martwisz. Zależy ci, żeby byli bezpieczni. I to cechuje bohatera, czy tego chcesz, czy nie.
— Nie czuję się bohaterem — stwierdził cicho chłopak, przewracając się na plecy, by spojrzeć na starszego.
James po raz kolejny przewrócił oczami. Wsparł się rękoma po obu stronach nastoletniej głowy i schylił się, składając pocałunek na ustach młodszego. Nie musiał czekać długo na reakcję Petera, dlatego już po chwili znalazł się między jego nogami, wspierając się na przedramionach i nie dając mu chwili wytchnienia. Dopiero, gdy sam zaczął tracić powietrzę, odsunął się od nastolatka, uśmiechając się na widok lekko zaczerwienionych polików.
— Jesteś bohaterem. I uwielbiam twoje blizny, gnojku.
••••••
oop pod niewiarygodnie wielkim wpływem mojego świeżo poznanego zioma [offspringofHelios hehe] challenge mi się zmienił i podobnie jak ona, znajdzie się tu DUŻO winterspider 😳
i mean, inne postacie/shipy też się znajdą [możecie też zaproponować, kogo dać disnxjeka], jeśli znajdę na nie pomysł X D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro