Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ѕ¢αя ωσяѕнιρ!

fifth day

[au gdzie peter nie czuje się bohaterem mimo bohaterskich czynów, a bucky uwielbia znajdować w nim rzeczy piękne]

•••

    — Wróciłem! — zawołał w progu Peter, zrzucając ze stóp zwykłe, czarne tenisówki, który od połowy drogi się rozwiązały.

        Dzisiaj chłopak nie miał najlepszego dnia – chciał więc tylko położyć się na swoim łóżku, zwinąć się pod kołdrą i zasnąć. Czuł się zmęczony, choć nie zrobił przez dzień tyle, ile robił zazwyczaj. Tak po prostu miał wrażenie, że potrzebuje snu jak nigdy dotąd.

    — Cześć Peter — powiedział zaraz James, wychylając się z saloniku. — Jak ci minął dzień? — zapytał, zakładając z powrotem koszulkę, którą uwielbiał zdejmować do ćwiczeń.

        Parker wzruszył ramionami, całując starszego krótko w policzek i skierował się do swojego pokoju. W głowie pobrzmiewała myśl, że tylko dezorientuje tym niepotrzebnie starszego. Na bank szukał teraz punktu odniesienia się do zachowania nastolatka. A szatyn miał dość. Po ludzku, miał dość. Tego, że każdy na nim polegał, choć niewiele robił. Że wywyższali go ponad innych. Że traktowali jak Boga. A on, tak na dobrą sprawę, nie robił nic.

    — Co się stało? — zapytał chwilę później James, wchodząc do ich sypialni. Dziewiętnastolatek nawet nie podniósł wzroku na bruneta, nie chcąc absolutnie rozmawiać o swoim stanie.

    — Nic takiego. Jestem zmęczony — wyjaśnił krótko, lustrując uważnie jasną ścianę.

    — To akurat zauważyłem — mruknął James, podchodząc do mebla i siłą przesuwając młodszego ze skraju na środek materacu. — Co jest? — ponowił pytanie, siadając obok niego.

    — Nic. — Peter nie czuł potrzeby żalenia się z tej samej rzeczy, którą obgadywali przynajmniej raz w tygodniu. Nie chciał o niej mówić.

    — Okay, czyli chodzi o to samo — westchnął, kładąc się za szatynem i przyciągając go do siebie. Plecy Parkera zetknęły się więc z jego klatką piersiową starszego.

    — Moje blizny są obrzydliwe — wyszeptał w końcu Peter, odsuwając się od starszego, by móc spojrzeć mu w twarz.

    — Kto ci tak powiedział? — zapytał zdziwiony James, marszcząc brwi.

    — Nikt. Sam to wywnioskowałem, kiedy przebierałem się na zajęcia sportowe — odpowiedział, bawiąc się sznurkiem swojej bluzy. Czuł się jak małe dziecko, które użala się nad sobą i pasowało mu to. Po części.

    — Rozbierasz się przed innymi? — Bucky wykrzywił usta w grymasie, zaraz po tym śmiejąc się, patrząc w oczy swojego chłopaka. — Zawsze mi się wydawało, że chłopcy podchodzili do takich rzeczy na luzie.

    — Bo podchodzą, ale mam wrażenie, że patrzą — mruknął, przewracając się z powrotem na brzuch. Schował twarz w kocu i westchnął cicho, czując oddech bruneta na policzku.

        Bucky wykorzystał sytuację, podnosząc się do siadu. Materac zaskrzypiał żałośnie, dzielnie wytrzymując proces wstawania. James usiadł na swoich nogach i bez wahania podniósł bluzkę młodszego, przejeżdżając powoli palcami po ciepłej skórze. Blizn wcale nie było aż tak dużo, jak mogłoby się wydawać. Znajdowały się jednak w różnych miejscach i odznaczały się różnym kształtem, co naprawdopodobniej sprawiało, że nastolatek ich nie lubił.

        W przeciwieństwie do niego, James przyzwyczaił się do widoku poharatanego ciała, które wskutek słabej pomocy medycznej charakteryzowało się niezbyt prostymi i, jakkolwiek to brzmiało, ładnymi śladami. Dziewiętnastolatek dopiero wkraczał w życie pełne walk i niebezpieczeństwa. Wciąż czuł się niepewnie w tym, co robił i absolutnie nie czuł się jednym z bohaterów, choć społeczeństwo na takiego go kreowało.

    — Skąd jest ta? — zapytał James, palcem jadąc po bladej linii kilka centymetrów nad paskiem jeansowych spodni. Peter rozluźnił się pod jego dotykiem, co bardzo ucieszyło Barnesa.

    — Z szyby autobusu. Szkło mi się wbiło — wymruczał po chwili namysłu, przysuwając się bliżej starszego. — Kierowca osobówki stracił panowanie nad kierownicą, dlatego stanąłem przed autobusem, żeby w niego nie uderzył — dodał nieco mniej wyraźnie, wsuwając dłonie pod czoło.

    — A ta? — spytał James po podciągnięciu wyżej koszulki i przejechaniu opuszkiem po drugiej szramie, biegnącej obok kręgosłupa.

    — Nie wiem. Chyba po metrze — odpowiedział krótko, wzruszając ramionami.

    — Oczywiście, czego mogłem się spodziewać — mruknął niezbyt rozbawiony James, przewracając oczami. — Tę pamiętam. Jest po walce z tym typem od broni.

    — Dlaczego o to wypytujesz? — Peter podniósł głowę, jednak wciąż nie obdarzył starszego wzrokiem. — Po co to robisz?

    — Bo — zaczął James, schylając się i składając krótki pocałunek na jednej z blizn — każda z tych blizn pokazała, że nie boisz się zaryzykować własnym życiem dla wszystkich ludzi. Gdybyś mógł, wskoczyłbyś za nimi w pieprzony ogień, a wiesz dlaczego? Bo się o nich martwisz. Zależy ci, żeby byli bezpieczni. I to cechuje bohatera, czy tego chcesz, czy nie.

    — Nie czuję się bohaterem — stwierdził cicho chłopak, przewracając się na plecy, by spojrzeć na starszego.

        James po raz kolejny przewrócił oczami. Wsparł się rękoma po obu stronach nastoletniej głowy i schylił się, składając pocałunek na ustach młodszego. Nie musiał czekać długo na reakcję Petera, dlatego już po chwili znalazł się między jego nogami, wspierając się na przedramionach i nie dając mu chwili wytchnienia. Dopiero, gdy sam zaczął tracić powietrzę, odsunął się od nastolatka, uśmiechając się na widok lekko zaczerwienionych polików.

    — Jesteś bohaterem. I uwielbiam twoje blizny, gnojku.

••••••

oop pod niewiarygodnie wielkim wpływem mojego świeżo poznanego zioma [offspringofHelios hehe] challenge mi się zmienił i podobnie jak ona, znajdzie się tu DUŻO winterspider 😳

i mean, inne postacie/shipy też się znajdą [możecie też zaproponować, kogo dać disnxjeka], jeśli znajdę na nie pomysł X  D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro