ωєαяιиg єα¢нσтнєяѕ' ¢ℓσтнєѕ!
thirty sixth day
•••
— Cześć Peter — mruknął brunet, wchodząc iście zmęczonym krokiem do mieszkania, którego drzwi potraktował mocnym kopnięciem, by je zamknąć.
Nie usłyszał odpowiedzi, co niezbyt go zdziwiło. Nie miał jednak ochoty sprawdzić, co było powodem jej braku, po prostu zrzucił buty z nóg i po wrzuceniu torby do pokoju skierował się do kuchni.
Dzisiejszy dzień był literalnie do dupy. Bez owijania w bawełnę, James nie miał zamiaru go podkolorozowywać. Źle napisał kolokwium, co pewnie przyczyni się do próby ponownego zaliczenia, zgubił klucze do szafki, a w pracy potknął się o pieprzoną torbę współpracownika i całe zamówienie poszło w śmietnik. Nic więc dziwnego, że jego humor był zepsuty. Spojrzeniem tak właściwie mógł zabijać, gdyby skupił się nieco bardziej. Wszystko nagle zaczynało go denerwować, od kilku kropli wody na blacie, przez tykający zegar, po niewielki bałagan w zlewie, do którego musiał przyczynić się dwudziestolatek, po którym teraz nie było ani śladu. Mężczyzna wsunął palce we włosy, zaciskają je w pięści i ciągnąc, by choć trochę móc ulżyć własnej złości. Miał ochotę w jednej chwili rozpieprzyć pół mieszkania, nie licząc się z konsekwencjami, czy czymkolwiek w tym stylu.
— James! Nie słyszałem, jak wchodziłeś — powiedział nagle Peter, którego Barnes zarejestrował kątem oka. — Jak tam kolokwium? — zapytał, stając obok niego, by sięgnąć do szafki u góry.
— Chujowo — burknął jedynie, zmuszając się do spojrzenia na młodszego. Widząc, że ma na sobie znajomą, czarną bluzę, zmarszczył brwi. — Czy to moja bluza?
— Oh, tak, pożyczyłem ją sobie — stwierdził ot tak, chwytając szklankę, do której zaraz nalał wodę.
— Chyba wziąłeś bez pytania — powiedział starszy, zaplatając ręce na klatce piersiowej. — Nikt ci nie pozwolił jej wziąć.
— Nie róbmy z tego cyrku, to tylko bluza. — Dwudziestolatek wzruszył ramionami, poprawiając podwinięte rękawy, które i tak nachodziły mu na dłonie.
— No dobra, ale to nie jest pierwszy raz, kiedy tak ją sobie pożyczasz — warknął poddenerwowanym tonem brunet, mrużąc lekko oczy.
— Daj spokój — mruknął chłopak, biorąc do ręki szklankę i ruszając w stronę wyjścia. James jednak powstrzymał go, łapiąc za ramię i szarpiąc do siebie. — No ej, prawie wylałem przez ciebie wodę! — zawołał, obrzucając zdziwionym wzrokiem starszego.
— Słuchaj Parker — warknął, zabierając przedmiot z jego dłoni i odstawiając z hukiem na blat.
— Parker, przeszliśmy na nazwiska — zauważył młodszy, wyszarpując się z mocnego uścisku.
— Przymykałem na to oko, ale mam już dość, że bierzesz moje rzeczy bez pytania. Gdybyś jeszcze był jakąś ładną blondynką, z którą byłbym w pieprzonym związku; okej, bierz i miej na sobie ile chcesz. Ale nie jestem pierdolonym gejem, żeby pozwalać ci na coś takiego!
Peter cofnął się o krok. James z początku z twarzy młodszego nie mógł wyczytać nic, jakby wszystkie emocje odeszły w głąb mieszkania wraz z jego krzykiem. Dopiero po dłuższej chwili zobaczył, jak szczęka szatyna zaciska się mocniej, co niemal zawsze u niego znaczyło, że powstrzymuje się przed czymś. Wtedy też dotarło do Barnesa, co opuściło jego usta.
— Pierdolony gej, tak? — powiedział cicho Peter, patrząc prosto w oczy Jamesa.
Niebieskooki nie odpowiedział. Rysy jego twarzy złagodniały, jednak absolutnie nie przyczyniły się do uspokojenia dwudziestolatka. Chłopak jednym ruchem ściągnął z siebie bluzę Jamesa, by cisnąć nią prosto pod nogi starszego i wymaszerował z kuchni.
— Masz na sobie skarpetki pierdolonego geja! — krzyknął jeszcze Parker, zanim do uszu Jamesa dotarł huk zamykanych drzwi.
— Kurwa mać — sapnął bruneta, podnosząc z wahaniem materiał, który zdążył już przesiąknąć zapachem młodszego.
••••••
but... you did this for why?
why not
why?
why not
offspringofHelios przyjmuję porażkę na klatę, aLE NIE MYŚL, ŻE JUTRO BĘDZIESZ PIERWSZA
[mAsZ nA sObIe SkIeTy GeJa]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro