Trzydzieści siedem
Droga powrotna zajęła kolejny tydzień. Hanae była mniej rozmowna, nie odpowiadała na pytania Deidary, po prostu milczała, jak nie ona. Sasori nie przejmował się, czy tamten shinobi przed śmiercią powiedział coś, co mogło wzburzyć dziewczyną. Ale ta nagła zmiana rzucała się w oczy. Póki jednak nie irytowała go swoją bezsensowną gadaniną i mógł w spokoju wracać do Amegakure.
- Hanae! - krzyknął znowu Deidara, niecierpliwiąc się już jej ciszą.
- Deidara, zostaw - odezwał się, idący daleko przed nimi Sasori. Dziewczyna nie zareagowała.
Objęła się jedną ręką i podziwiała widoki mijanych pól z ryżem, na których już pracowali chłopi. Spokojni, bez większych zmartwień, czy zdążą przed czasem ze swoją pracą. Podobnie zazdrościła dzieciom spotkanym w innej wiosce. Tego szczęścia, że ich życia nikt nie obrócił w ruinę.
Kolejny postój musieli zrobić w lesie, ponieważ najbliższa wioska nadal pozostawała daleko przed nimi. Deidara rozpalił ogień swoimi wybuchami, a Hanae niespokojnie wierciła się w miejscu. W końcu wstała i przybrała postać wilka.
- Hanae? - spytał Deidara, wpatrując się w dzikie oczy zwierzęcia.
Wilk kłapnął szczękami i ruszył w las. Wstał za nią, w ogóle nie rozumiejąc jej zachowania. Zwykle pełna energii, wesoła, może nazbyt agresywna, a teraz... przygaszona, nijaka. Popatrzył na swojego mistrza, szukając u niego pomocy i wyjaśnień, ale ten przewrócił oczami i zamknął je.
Niedługo dziewczyna znów wróciła do prowizorycznego obozu, ale już w postaci człowieka. W dłoniach trzymała trzy zające. Już oskórowane i nadziane na patyki. Jeden podała Deidarze, a drugi chciała dać Sasori'emu, ale przypomniała sobie, że przecież on nie je, więc pozostałe dwa trzymała sama.
- Hanae... wszystko w porządku, un?
Dziewczyna spojrzała na niego niechętnie. Przez blask ogniska padającego na jej twarz, widział worki pod oczami, zmęczenie i dziwny grymas.
- Nie wiem... Miałam swój cel. Dążyłam do niego całe życie. Przygotowywałam się, by ujebać łeb Shoutaro, ale...
- Ale?
- Co jeśli, gdy go zabiję, nic się nie zmieni? Klan się nie zmieni? - Wpatrywała się w przyjemny płomień, który dawał jej swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa. - Co jeśli...
- Myślenie, co jeśli w praktyce nie wychodzi, un - sapnął Deidara. - Planowałaś go sprzątnąć już dawno, nie? A planowałaś dołączyć do Akatsuki? - Pokręciła głową. - A no właśnie! Wszystko w jednej chwili może się zmienić, un! To jak... sztuka!
- Piękna?
- Wybuchowa! Raz masz ładunek, a następnie wysadza pół miasta! I nie ma miasta! - Nakreślił rękoma nad sobą ogromny łuk, pokazując siłę rażenia wyobrażonej bomby. - Ale mam wrażenie, że to nie to cię martwi. Tamten ziomek, którego zabiłaś... był kimś, kogo znałaś?
- Nie.
- Wiesz, że nie musisz mordować klanu? Możesz go porzucić i już zawsze zostać w Akatsuki...
- Nie ma mowy. Nie zaznam spokoju, póki ten stary dziad nie będzie szamotał się we własnej krwi, gdy będzie tryskała mu z rozdartej tchawicy - powiedziała mrocznie. - Mówiłam ci już. Jedynemu. Pozbawił mnie wzroku, przyszłości i rodziny. Ja również chcę odebrać mu jego przyszłość. Nie zostanie nic! - wycharczała, a zęby wydłużyły się, przypominając wilcze kły. Hanae szybko zakryła usta dłonią. - Idź spać, ja pierwsza będę pilnować.
Deidara westchnął, ale nie odezwał się słowem. Położył się na boku, mrużąc oczy. Ta Hanae przypomina mu tą starą. Tą, którą była, gdy pierwszy raz pojawiła się w Akatsuki: dzika, nietaktowna, zamknięta w sobie. Wydawało mu się, że z dnia na dzień otwierała się coraz bardziej, by następnie zatrzasnąć z hukiem przed innymi, skrywając swój sekret.
Powiedziała tylko jemu, tylko jemu zaufała, zdradziła prawdę. Ale co mu z tego, skoro nie mógł jej pomóc? Znowu się zamknęła i stała się obca. Nie dziwił się. Znał prawdę, więc wiedział, że wszystkie krzywdy, jakich doznała były winą dziadka. Zasnął z trudem, czekając, aż będzie jego zmiana, ale nigdy się tego nie doczekał.
Otworzył oczy o poranku. Płomień ogniska już dawno przygasł, gdy wstał Sasori był już na nogach, a Hanae siedziała tam, gdzie widział ją po raz ostatni. Zerwał się na równe nogi.
- Zaspałem wartę, un?!
- Nie. Po prostu cię nie obudziła - stwierdził Sasori. - Zbierajmy się, niedługo będziemy w Amegakure.
Kilka godzin później, gdy Hanae już nie czuła stóp i zaczęła jęczeć, jak to miała w zwyczaju (co Deidarze odpowiadało, bo znów była sobą) , w końcu słońce przysłoniły gęste chmury. Przekroczyli granicę ciągłych opadów. Hanae nagle zmokła, kichając i powtarzając, jak bardzo kocha to miejsce. Ironicznie rzecz jasna.
Ruszyła biegiem, by jak najszybciej dotrzeć do kryjówki. Wparowała jak oszalała, omal nie wpadając na przechodzącego Kakuzu, lecz ten zrobił unik, przez co dziewczyna wbiła się w ścianę.
- Co to kurwa miało być?! - krzyknęła.
- Jak to co? Unik - odparł, wzruszając ramionami. Hanae złapała się za krwawiący nos. - Chyba krew ci leci.
- No co ty nie powiesz! Taki z ciebie wujcio dobra rada, ale unik to kurwa zrobiłeś! Tak to nie uderzyłabym w ścianę!
- Dlatego właśnie zrobiłem unik.
Hanae zacisnęła mocno szczękę i wyminęła Kakuzu, ignorując Sasori'ego oraz Deidarę, którzy poszli zdać raport Painowi. Ona sama zaczęła kroczyć korytarzem, wdychając zapach znajomych korytarzy, ludzi. Dom. Parszywe miejsce, pełne świrów i niebezpieczeństw, ale to nadal był dom, bo tu miała pewność, że nikt jej gardła nie poderżnie. Otworzyła drzwi do swojego pokoju i zamarła.
Nie zdjęła nawet ręki z klamki, tylko stała w miejscu i wpatrywała się w osobę, której być tu nie powinno. Mężczyzna odwrócił się, nieco zakłopotany. Czerwone wypieki zagościły na jego twarzy, a potem zaczął drapać się po karku.
- Yo, wróciłaś wcześniej! - Podniósł rękę na przywitanie, ale zaraz wylądował na podłodze, przygnieciony ciałem Hanae. - Od razu tak ostro?
- Co robiłeś w moim pokoju?
- Nic.
- Nie kłam, Hidan! Jesteś jebanym perwersem! Grzebałeś w moich rzeczach pod moją nieobecność! Twój Jan serio musi być z ciebie dumny, brawo!
- To jest Jashin, suko!
- Może być nawet Heniek! Guzik mnie to obchodzi! Wynocha!
- To nie takie proste - mruknął zadowolony z siebie.
- Niby, dlaczego? - Uniosła jedną brew.
- Ponieważ jeszcze na mnie leżysz.
Hanae zaczerwieniła się i postanowiła wstać, ale ręka Hidana zatrzymała ją. Popatrzyła na niego niepewnie, a potem przypomniała sobie o ich obietnicy. Pełnia tuż tuż, teraz albo nigdy. Uśmiechnęła się złośliwie, nachyliła nad nim i musnęła jego usta swoimi.
- Pachniesz jak wołowina... - szepnęła, po czym Hidan przewrócił ją na plecy i sam znalazł się nad nią.
- Szykuje się zajebista zabawa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro