Nigdy nie będziemy spełnieni
Jako najstarsza córka Philipa Schuyler' a musiałam być na bieżąco z najświeższymi plotkami, być wzorem dla młodszych sióstr.
Byłam tą, co zawsze załatwiała ważne sprawy, gdy nie było ojca, to moje słowo było najważniejsze.
Po przybyciu do Nowego Yorku chroniłam siostrzyczki przed napalonymi mężczyznami pokroju Aaron'a Burr'a.
Pamiętam, jakby to było wczoraj... Ja, Eliza i Peggy udałyśmy się na zimowy bal. Dziewczyny były podekscytowane, nie każdy ma okazję uczestniczyć w takim wyjątkowym wydarzeniu.
W powietrzu unosił się przyjemny zapach lawendy, damy cicho chichotały na miłe zaczepki młodzieńców. Nim zdążyłam zauważyć, moje siostrzyczki rozeszły się po sali.
" -Wspaniale, wystawiły mnie.- Westchnęłam, opierając się marmurową kolumnę. Pary tańczące w rytm wolnej melodii były tak przykuwające, że nie zauważyłam mężczyzny, który zakradł się do mego boku.
-Cześć. - Przez lekko zachrypnięty głos dochodzący do moich uszu lekko wzdrygnęłam się. Z oburzeniem spojrzałam na wysokiego brunetka, który miał smutne i jednocześnie inteligentne brązowe oczy, pierwszy zarost, którego chyba nie potrafi zapuścić ha! Ubrany był w błękitną marynarkę, śnieżnobiałą koszulę, w tym samym kolorze obcisłych spodniach i czarnymi butami na niewielkim korku. Jego ciepły uśmiech odgonił moją złość, momentalnie nie wiedziałam co mam powiedzieć, pierwszy raz zabrakło mi słów.
-Wystraszyłem Panią?- Zapytał przejęty, z cichym chichotem poprawiłam falowaną grzywkę.
- Nie, po prostu nie spodziewałam się takiego przywitania.
- Rzeczywiście to było trochę niemiłe z mojej strony, jeśli pozwolisz, zacznę od nowa. Witam!
- Od razu lepiej.
- Może zatańczymy? Jest idealna melodia.
- z wielką chęcią. -Mężczyzna podał mi swą dłoń, kierując w stronę parkietu. Po chwili poczułam, jak brązowooki obejmuje mnie w tali , zapraszając do tańca. Oddałam się muzyce oraz partnerowi, który ani razu nie nadepnął mi na stopę, jak to robi większość facetów.
-Jesteś idealną partnerką do tańca.
-Miło mi to usłyszeć, ty też jesteś niczego sobie. - Brunet zachichotał. Przez chwilę miałam wrażenie, że wszystko, co mnie otacza zakręciło się, kilka razy. Brązowooki widząc moją niedyspozycję, zaprowadził mnie na balkon. Świerze powietrze, tego mi brakowało.
- Już lepiej?
-Tak, bardzo panu dziękuję.
-Proszę, nie mów tak oficjalnie, jestem Alexander Hamilton. - Szarmancko uklęknął na kolano i ucałował moja dłoń.
- Angelica Schuyler. Miło mi. - Gdy nastała między nami cisza, melodia z sali dobiegła również tutaj, Alexander ponownie zaoferował mi taniec, a ja nie miałam serca mu powiedzieć "nie". Z drugiej strony bardzo się z tego cieszyłam, gdy z nim rozmawiałam, czułam się jak w niebie. Wie jak zakręcić kobiecie w głowie.
- Wyglądasz na kobietę, która nigdy nie była spełniona.
- Nie wiem, o co panu chodzi. Chyba się zapominasz.
- jesteś jak ja. Nigdy nie jestem spełniony.
-Naprawdę? - Spełnienie, czy ono nie jest, wtedy gdy ma się wszystko, co się chciało? O co się walczyło? Z jednej strony mam wszystko, najbliższe mi siostry, matkę oraz ojca, przyjaciół... Jednak jest coś, czego nie mam, a raczej kogoś. Osoby, która by mnie kochała... Alexander pokiwał mi głową na tak. Po jakże długim tańcu usiedliśmy na barierce. Rozmawialiśmy o wszystkim, o pogodzie, o losach naszego młodego kraju, który jak dziecko zaczyna raczkować.
- A co z twoją rodziną? Gdzie ona jest? - Na twarzy bruneta na ułamek sekundy zawitał smutek wraz z zakłopotaniem.
-Nieważne. Mam milion rzeczy, których chce zrobić, tylko poczekaj. - Mimo że momentami nie wiedziałam, o co mu chodzi, miałam wrażenie, że nadajemy na tych samych falach.
- Mam nadzieje, że uda ci się osiągnąć cel.
-Dziękuję. - Brązowooki posunął się bliżej mnie, przyłożył dłoń do mojego policzka. Czułam, jak nieznane ciepło ogarnia moją twarz, z każdą sekundą, był coraz bliżej i bliżej.
- Alexander! Tu jesteś! - Na balkon wbiegł zdyszany brązowowłosy chłopak z piegami przy nosie. Mój towarzysz natychmiast się odsunął, wstał i strzepał ze spodni kusz.
- Co się stało Laurens?
- Aaron cię szukał, chce ci coś powiedzieć. Oh witam panią!- Młodzieniec z szerokim uśmiechem skierował się w moją stronę i pokiwał na przywitanie.
-Witam pana.
- Będę musiał już iść, bardzo ci dziękuję za tańce i za przyjemną rozmowę. -Rzekł Hamilton, całując mą dłoń. Poczułam, jak twarz robi się ciepła. Czemu on tak na mnie wpływa? Przecież znamy się zaledwie kilka minut... Kilka wspaniałych minut. Po dwudziestej drugiej odnalazłam siostrzyczki, stałyśmy przy bufecie ze słodyczami.
-Jakie pyszne! - Pisnęła Peggy, biorąc kolejną czekoladę do buzi.
- Nie jedz tylko bo cię brzuch rozboli.
- Oj tam. Eliza spróbuj! Te są z truskawkami!- Spojrzałam na szatynkę, po jej twarzy mogłam rozpoznać, że nas nie słuchała. Ze skupieniem wpatrywała się w chłopców, którzy stali przy kolumnach. Od razu wiedziałam, o co chodzi, jej oczy wyglądały tak bezsilne... Ona całą była bezsilna.
- Wszystko w porządku?- Zapytałam, delikatnie kładąc dłoń na jej ramieniu, dziewczyna delikatnie podskoczyła. Spojrzała na mnie i wyszeptała mi do ucha.
-Tamten chłopak jest mój.- Uśmiechnęła się psotnie, nieśmiało wskazując palcem na młodzieńca, który przetańczył ze mną kilka wspaniałych melodii. Moja droga Eliza się zakochała, spodobał jej się jego ciepła twarz? Czuły uśmiech? A może te oczy przepełnione smutkiem i głodem? Czemu poczuła te samo uczucie... Co ja? Nabrałam powietrza do klatki piersiowej i uśmiechnęłam się do siostry.
- Poczekaj tutaj, za chwilę wrócę.
-Nie mów mi, że idziesz do...- Kiwnęłam głową na tak. Z każdym krokiem zdałam sobie sprawę, że gdybym z nim była mogłoby się to źle skończyć. On jest biedny jak mysz kościelna! A mi nie wypada mieć takiego mężczyznę! Zresztą na pewno jest taki milutki tylko ze względu na mój statut! Chociaż... To nie zmienia faktu, że nadal go chce...
- Gdzie mnie prowadzisz?- Zapytał, gdy objął mnie za dłoń. Była ciepła jak słońce.
-Mam zamiar zmienić twoje życie.
- W takim razie prowadź.- Uśmiechnął się i dał mi się prowadzić. Znowu jestem przy nim tak blisko, znowu moje serce bije jak szalone... Gdy doszliśmy do mojej siostrzyczki, ta była oblana rumieńcem. Dłonie trzęsły się ze stresu, a wzrok nie odrywał się od oczu Alexandra.
-Elizabeth Schuyler! To przyjemność pana poznać!- W tym momencie, zerknął na mnie ze zdziwieniem.
-"Schuyler"?
-Moja siostra. Nie będę wam przeszkadzać, miłej zabawy!- Razem z Peggy odeszłyśmy od nich. Nie mogę teraz im przeszkadzać, jeśli chce, żeby Eliza była szczęśliwa... Muszę odejść na drugi plan..."
Nadal przed oczami mam jego brązowe oczy, świecą się jak te gwiazdy na niebie...
Gdybym wtedy jej powiedziała, że mi się podoba, na pewno by zrezygnowała, oddałaby mi go, mówiąc ciche "w porządku".
Znam ją, wtedy cierpiałaby jeszcze bardziej od de mnie. Nie znalazłaby takiego mądrego i czarującego mężczyzny.
Przynajmniej ona jest spieniona.
-Ładne gwiazdy.- Usłyszałam koło siebie znajomy głos, zerknęłam na bok. Był to Laurens, stał przy barierce ze łzami w oczach, wpatrując się w gwiazdy. Westchnęłam i również uniosłam głowę.
-Tak, przepiękne...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro