Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nasz nie udany plan

Nasze spotkanie było przypadkowe, wyrzucałam śmieci za barem, w którym pracowałam i uratowałaś mnie z rąk jakiegoś zboczeńca, który zaszedł mnie od tyłu. Nadal pamiętam, jak wycelowałaś w niego pistolet mówiąc oschle "jeśli ją nie puścisz, będziesz dziurawy jak skarpetki". Cóż... jedynie cię wyśmiał, jednak, gdy zrobiłaś mu dziurę w ramieniu, nie było mu już do śmiechu. Wtedy, abym się uspokoiła, zabrałaś mnie na naleśniki, nie mogłam przestać na ciebie patrzeć... Każdy twój ruch był taki woow... twoja czerwona suknia bujała się za każdym ruchem, raz nawet zwróciłaś mi uwagę, że przeszywam cię wzrokiem. Byłam wtedy taka czerwona jak burak! Każdego dnia spotykałyśmy się w ruinach firmy "American paper machine". Za każdym razem przynosiłaś mi jakieś drobne prezenty słodycze, pluszowe misie, a nawet sukienki!
-Maria dziękuje, ale nie mogę jej przyjąć... musiała być droga.- wyjąkałam trzymając się za łokieć. Poprawiłaś grzywkę, która bez przerwy opadała ci na oko i podeszłaś do mnie. Trochę się wystraszyłam, że jesteś zła, więc zrobiłam krok do tyłu.
-Nie była taka droga. Proszę, przymierz ją.
-Ale... tutaj? Jeszcze ktoś zobaczy.
-Nikt tu nie przychodzi. -nieśmiało zdjęłam szary sweter i ciemne jeansy. Włożyłam sukienkę, która była podzielona dwoma kolorami, góra była niebieska aż do bioder, a dół sięgał mi kolan i była biała.
-Mogłabyś zapiąć mi zamek?- zapytałam nieśmiało, z uśmieszkiem stanęłaś za mną, zapięłaś zamek i cmoknęłaś mnie w szyje.
-Wiedziałam, wyglądasz w niej ślicznie.
-Em dziękuje...
Po roku tata przyłapał nas w moim pokoju... jak siedziałam na twoich udach i delikatnie wymieniałyśmy się pocałunkami... Nie chciał mnie znać. Mówił, że nie tak mnie wychowywał. Wtedy dużo płakałam... Wtedy tylko ty poprawiałaś mi humor, cały czas mówiłaś mi miłe słowa, a w nocy jak śniły mi się koszmary tuliłaś. Dzięki tobie czułam się jak ktoś ważny... jak ktoś kochany.
-Marii, po co tu jedziemy? -mówię wtulona w twoje plecy, ledwo co się słyszałyśmy przez wiatr i hałas silnika w motorze.
-Paliwo się kończy. - zatrzymałyśmy się na stacji, napełniłaś bag do pełna i poszłaś zapłacić... Tak myślałam, ale okazało się, że byłam w błędzie. Przez szybę widziałam jak zaszeliłaś młodego kasjera i jego kolegę... wepchnęłaś kasę do plecaka i wróciłaś do mnie.
-Maria...
-trzymaj się mocno. - wsiadłaś na motor i ruszyłyśmy. Byłam sparaliżowana, nie mogłam uwierzyć, że ich zabiłaś.
-Jak mogłaś to zrobić?! -wykrzyczałam, gdy weszłyśmy do naszego pokoju w hotelu. Rzuciłaś plecak na łóżko, wzdychając cicho.
-Elizo... To nic takiego.
-Nic takiego?! Zabiłaś dwóch niewinnych mężczyzn!
-Mała autokorekta okropnych mężczyzn. - spojrzałam na ciebie zdziwiona.
-Jak to?
-Mężczyźni to osobniki myślący tylko o jednym, o wykorzystaniu nas niewinnych kobiet.
-Co ty wygadujesz? Mężczyźni nie są tacy źli...
-Nie? - zdjęłaś skórzaną kurtkę, opuściłaś ramiączka swej sukienki i pokazała mi blizny na plecach oraz na brzuchu.
-Boże... - wyszeptałam przerażona.
-Te blizny... Wszystkie są przez nich... wykorzystują to, że jesteśmy kruche. Ale teraz jestem jak skała, nie pozwolę by coś ci się stało.- od razu przypomniał mi się dzień, w którym mnie uratowałaś... jakby nie ty on mógłby...
-Kochanie... -po mojej twarzy spłynęły łzy, przytuliłaś mnie i delikatnie cmoknęłaś moje wargi.

Od tego czasu razem napadałyśmy na małe sklepiki, stacje paliw odraz kioski. Miałyśmy tylko jeden plan, zebrać tyle pieniędzy, aby uciec do Francji i zacząć normalne życie. Na miałam zostać nauczycielką muzyki, a ty miałaś być w domu. Robiłabyś smaczne obiady, zajmowałabyś się ogrodem, a nocą razem siedziałybyśmy pod kocem popijając ciepłą herbatę.
-Brakuje nam już niewiele... -powiedziałam, robiąc drugą wieżyczkę z banknotów. Przełożyłaś nogę na nogę, upijając trochę wina.
-Może nasz ostatni skok będzie wielki, wyjątkowy.
-Co masz na myśli?
-Bank.
-Bank?! To za dużo jak na nas dwie!
-Spokojnie wszystko już mam zaplanowane, pojutrze równo o dwunastej do skarbca jest "dostawa" banknotów, po schowaniu ich ochrona pójdzie na przerwę około pierwszej, w pomieszczeniu zostanie tylko 5 nieuzbrojonych kasjerzy i jeden człowiek od ochrony.
-Hmmm... - oparłam brodę o dłoń. Nawet jeśli uda nam się wyjść z tego cało nie mamy hasła do sejfu.
-A hasło do sejfu, bez niego nic nie zrobimy.
-Jutro z samego rana Laurens przywiezie mi bombę, pokaże nam jak ustawić czas wybuchu i po sprawie.
-Sama nie wiem... Odłożyła butelkę i mnie objęła.
-Nie martw się Liziu, wszystko będzie dobrze.
-Ej ile razy mówiłam ci, że nie masz mnie tak przezywać!
-Hihi wybacz.

-Tutaj ustawiacie czas, a tym guzikiem go aktywujecie. Rozumiecie czy lepiej jeszcze raz powtórzyć?- zapytał piegus, zasłaniając chustą połowę swojej twarzy.
-Rozumiemy, masz swoją część. - podałaś mu zawiniątko banknotów, które przeliczył.
-Interes z tobą to czysta przyjemność. -po tym wsiadł do samochodu i odjechał. Schowałaś bombę do torby i ruszyłyśmy w stronę naszego celu, bałam się... strasznie, ale wiedziałam, że przy tobie nic złego nie może się stać. Przed wejściem do środka namiętnie pocałowałaś mnie.
-Na ziemie wszyscy! -krzyknęłaś, wyciągnęłam z kieszeni pistolet i zaszczeliłam dwóch mężczyzn stojących przy wyjściu ewakuacyjnym, wszyscy pokornie wykonali nasze polecenia. Zaaplikowałaś bombę na drzwiach od sejfu, ustawiłaś czas. Zabrałam z biurka pieniądze i rzuciłam je w górę,chichocząc.
-Widzisz, wszystko idzie zgodnie z planem! -pisnęłaś radośnie.
-Yhym! -gdy chciałaś mnie objąć, usłyszałam szczał i zobaczyłam, jak upadasz na podłogę z cichym jękiem bólu.
-Maria! - upadłam przy tobie, spojrzałam na miejsce, w które oberwałaś... Żebra.
-To tylko małe draśnięcie... -po tym wykaszlałaś krew na szarą podłogę.
-Nie gadaj g... głupot! Ty krwawisz...
-Posłuchaj mnie uważnie... Z...zabierz pieniądze i uciekaj, najdalej jak tylko potrafisz.
-Nie mogę... A co z tobą...?
-Ochronie twoje tyły. -chciałaś wstać, ale nie zrobiłaś tego, ból musiał okazać się być silniejszy.
-Kocham cię... Nie zostawiaj mnie samej.
-Nie zostawię przecież. -po chwili twoje powieki opadły... Nie wyczuwałam pulsu ani oddechu... Odeszłaś i odebrał mi cię mężczyzna. Wstałam, dla ciebie nie płakałam. Wyszczelałam wszystkich jak zwierzęta, podeszłam do bomby, zobaczyłam zza oknem wozy policji. Nie dam rady uciec... chociaż.
-Wyjdź z rękami w górze! Jesteś otoczona! - wykrzyczał policjant. Wtuliłam w siebie torbę z tykającą machiną, pobiegłam w stronę tych cholernych mężczyzn i... Znowu cię ujrzałam Mario.

Pierwszy raz pisałam coś w tym stylu więc nie bijcie, szczególnie z shipem, którego za bardzo nie lubię, ale jak challenge to challenge. :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro