Kocham cię przyjacielu |Lams|
Pov Alexander:
Było już późno. Księżyc znajdujący się wysoko na niebie oświetlał pomieszczenie, w którym przebywałem. Filip oraz moja droga Eliza już dawno byli w krainie Morfeusza. Potarłem dłonią zaspaną twarz, nie spałem od tygodnia, przez co wory pod oczami były jeszcze bardziej widoczne.
- Mam jeszcze tyle do zrobienia, a czasu coraz mniej...- westchnąłem, zerkając na niewielką stertę kartek nawiązujące do konstytucji. Nagle poczułem, jak lodowaty wiatr muskał mój kark, na co zadrżałem. Odwróciłem się, okno było otwarte. Podszedłem do niego i wychyliłem się, było cicho, spokojnie, jakby nie tylko ludzie, a i miasteczko zasnęło.
- Gdybym tylko miał czas, udałbym się na spacer.- powiedziałem sam do siebie.To powoli robi się niezdrowe. Zamknąłem okno na zasuwkę i odwróciłem się w stronę biurka, to co ujrzałem, sprawiło że usta same z siebie się uchyliły, a ciało zakołysało się, jakby za chwile miało runąć na podłogę. Osoba siedząca na drewnianym meblu spojrzała na mnie ciepło, delikatnie się uśmiechając. ... Wyglądał tak samo, jak ostatnio, kiedy go widziałem.
-Laurens...
-Witaj drogi przyjacielu. Mam nadzieje, że moje nagłe najście nie sprawi ci kłopotu.- odezwał się jak zawsze delikatnie. Czy to przez brak snu, widzę osobę, która od kilku miesięcy pogrążona jest snem wiecznym?
-Co tutaj robisz? Przecież... Zostałeś postrzelony, dostałem list o tym, że nie żyjesz!- piegus zeskoczył z biurka i podszedł do mnie.
- Ciszej Alexandrze, bo obudzisz swego synka. Cóż nie żyję, ale moja dusza ma niedokończone sprawy na Ziemi.
- Nie za bardzo rozumiem... Mówże jaśniej. - Nastała cisza. Miałem okazję przyjrzeć się jego oczom. Piękne zielone tęczówki były lekko zamglone, to dodawało mu tajemniczości, która w jakiś sposób mnie do niego przyciągała.
- Trudno mi to wyjaśnić zrozumiałymi słowami... Od czasu śmierci przyglądywałem się tobie i reszcie naszej drużyny. Tylko przy tobie oraz twojej rodzinie spędzałem najwięcej czasu. Serce mi pęka, gdy widziałem jak twoja żona płacze z tęsknoty, jak twój synek pyta się " Gdzie jest tatuś? Kiedy wróci?" Niby byłeś przy nich ciałem, a myślami byłeś gdzie indziej. - Odwróciłem się do okna i mocno zacisnąłem pięści. On nic nie rozumie, przez cały czas muszę być gotowy na wezwanie Washingtona, wszystko może się zdarzyć, a ja muszę być gotowy.
- Nic nie rozumiesz. Muszę przez cały czas działać, żeby być gotowy na wszystko... Na kolejną wojnę, na atak rywali, którzy chcieliby odbić moją posadą.
- A twoja rodzina? Gdzie ona w tym wszystkim jest? - nic nie odpowiedziałem. Nie zastanawiałem się co będzie z Elizą i Filipem... Kocham ich, ale nie pomyślałem...
- Nie zachowuj się jak twój ojciec. Inaczej twój syn cię znienawidzi. .
- To była całkiem inna sytuacja! Ten cholerny drań zostawił mnie i mamę, gdy go potrzebowaliśmy! - na wspomnienie swojej mamy, przypomniało mi się jak chorzy, zmęczeni, głodni leżeliśmy na podłodze. Me dłonie były brudne od wymiocin, słabo wpatrywałem się w mamę, która z każdą chwilą wygasała.
-Nie płacz Alexandrze.
- Nie płaczę... Ja po prostu, nie chce być taki jak on.
- Więc może spędź z rodziną kilka najbliższych dni, aby wynagrodzić im czas swojej nieobecności. - kiwnąłem głową na tak, zmarły objął swymi dłońmi moją twarz i wytarł łzy. Przez kilka chwil wpatrywaliśmy się w swoje oczy, aż jedna z dłoni Johna wślizgnęła się do kieszeni spodni, wyciągając z niej kopertę pobrudzoną zaschniętą krwią.
- Obiecałem sobie, że przy naszym spotkaniu po powrocie z wojny ci to dam, ale jak widać, nie zdążyłem. Więc, proszę. - wsunął kopertę w me dłonie.
- Mogę to teraz przeczytać?
- Oczywiście. - ostrożnie wyciągnąłem kartkę, aby przypadkowo jej nie uszkodzić.
"Drogi Alexandrze!
Na początku swego listu chciałbym cie pozdrowić. Od dłuższego czasu chciałem ci to powiedzieć, ale brakowało mi odwagi do wyznania ci bardzo ważnej rzeczy... Od czasu naszego pierwszego spotkania zacząłem darzyć cię pięknym uczuciem, jakim jest miłość. Nigdy wcześniej nie spotkałem nikogo tak dobrego i śmiałego, uwielbiałem w tobie twój otwarty umysł, chęć zrobienia czegoś dobrego dla drugiej osoby. Byłeś i jesteś moim ideałem. Mimo że byłeś zakochany w innej osobie, to cieszyłem się twoim szczęściem. Nie miałem serca niszczyć waszego związku, więc odsunąłem się od ciebie... Jeśli swoim zachowaniem cię uraziłem, to bardzo przepraszam.
Pozdrawiam: Twój przyjaciel John Laurens"
Łzy znowu napłynęły mi do oczu, on przez cały czas mnie kochał, a ja tego nie zauważyłem... Musiał przez to cierpieć.
- John.
- Nie musisz nic mówić, kochasz Elize i to rozumiem. Wystarczy mi nasza przyjaźń.
- A co jak ci powiem, że ciebie też darzę tym uczuciem?
- C-co?- powoli zbliżyłem swą twarz i złożyłem na jego wargach czuły pocałunek. Nie spodziewałem się, że usta Piegusa są takie miękkie. Chyba pierwszy raz w życiu w takiej chwili jak ta odczuwałem jednocześnie radość i smutek. Osoba, którą kocham nie żyje, a nasze spotkanie nie będzie trwać wiecznie.
- Zostań ze mną, proszę.
- Przecież zawsze jestem z tobą tu i tutaj. - wskazał palcem na mą głowę oraz klatkę piersiową. Gdy zegar wybił północ, przyjaciel ucałował me dłonie i zrobił kilka kroków do tyłu.
- Mój czas minął, dziękuje Ci za odwzajemnienie moich uczuć... Proszę, zajmij się swoją rodziną.
- Czekaj! Muszę ci jeszcze tyle powiedzieć!- wyciągnąłem dłoń w jego kierunku, aby go złapać za ramię, lecz... Zniknął wraz ze światłem świecy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro