Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. „Alexander, John i zagubiony Lee-s" - Dramat w jednym akcie

Akt 1; Scena 1:
Alexander wybiega z łazienki i szybkim krokiem kieruje się w stronę pokoju nauczycielskiego, omijając przy tym kotłownię, gdzie dziarscy strażacy opanowują sytuację wybuchowego bojlera. Szkoda, że nie mogą się zająć tez wybuchowym charakterem pewnego księgowego...

John: Alexander! Poczekaj!

Na te słowa Hamilton staje w pół kroku i obraca się lekko. Tupie nogą niby to zniecierpliwiony; podchodzi do niego John i kładzie mu ręce na ramiona.

Alex: Jeszcze ci mało? Myślałem, że Charles miał cię pocieszać, czyż nie? Wyglądało na to, że wcale ci nie jestem potrzebny i świetnie sobie radzisz.

Speszony Laurens odwraca wzrok i szepce.

John: Wcale tak nie było! Po prostu wpadłeś i zobaczyłeś sytuację totalnie wyrwaną z kontekstu! Poza tym-

Alex: Więc jak było? Oświeć mnie proszę!

John: Proszę bardzo!

Chłopak ścisza głos i podchodzi bliżej. Chwyta dłoń Alexandra.

John: Ja nic nie inicjowałem i to on próbował mnie pocałować. To, że akurat trafiłem na... znajomego, który akurat jest chętny mnie przytulić, to nie oznacza, że znajduje sobie pocieszenie!

Alex przyciąga Johna bliżej za rękę i delikatnie przytula.

Alex: Przepraszam. Nie powinienem był tak reagować.
John: Ewidentnie nie powinieneś, ale wybaczę ci dopiero wtedy, kiedy pozwolisz mi to zrobić jeszcze raz.
Alex: Co masz zrobić jeszcze raz?

Młodszy spojrzał się na drugiego przygryzając lekko wargę i uśmiechając się zalotnie. Zanim Alexander zdążył zareagować, pocałował go delikatnie.

John: Właśnie to.

Akt 1; Scena 2:
Tymczasem w łazience u Charlesa.

Lee zagubiony stoi w miejscu, w którym pozostawił go John. Myśli o tym, jak głupio się zachował, myślał, że chłopak którego dręczył nagle będzie w nim zakochany na amen.
Wychodzi z łazienki i idzie do szatni, po czym wychodzi ze szkoły i kieruje się w stronę pobliskiego parku. Trochę gubi orientację (Haha jakie to zabawne, bo wiecie gaY peoPLE), ale w końcu dociera do małej kawiarni na rogu i wchodzi. Tam spotyka Sally, to chyba była dziewczyna Jeffersona. Zamawia kawę i siedzi tak rozmyślając nad swoim życiem.

Sally: Coś się stało, kochany?
Charles: To nic takiego... tylko jak uważasz, można pokochać kogoś w jeden dzień?

Sally patrzy na niego zdezorientowana i po chwili jakby krótkiej walki z myślami odpowiada cicho.

Sally: Każda miłość jest możliwa jeśli tylko jest szczera. Nie można jednak oczekiwać, że uczucia pokażą się po jednym dniu. Jeśli były głęboko schowane, to i owszem, korek puszcza nawet od najlepiej zabezpieczonej butelki, ale jeśli idzie o nagle pojawienie się ich... to ciężka sprawa.
Charles: No tak, ale jeśli kogoś znałeś i na początku nawet lubiłeś, to czy nie powinno być tak zawsze? Przecież to, co jest czarne nie będzie białe.
Sally: Można tak powiedzieć, ale zawsze można pomalować to na biało. Prawdopodobnie nie będzie idealnie białe, oraz w środku dalej będzie czarne, ale będzie stwarzać pozory. Powiem ci tak, jeśli tylko jesteś zdecydowany o te uczucia walczyć, to na pewno się pojawią, ale nie możesz oczekiwać ich od razu. Daj mu trochę czasu.

Charles nic na to nie odpowiada, tylko dopija kawę i wychodzi spokojnym krokiem. Dziękuje Sally za rozmowę i zamyka drzwi, kierując się w stronę własnego mieszkania. Wie, że jeśli coś miałoby między nim a Johnem być, to na pewno będzie. Jeśli nie, to niech mu niebiosa dodadzą do wszystkich grzeszków zmienianie losu.

Akt 1; Scena 3:

Jeśli zastanawia was obecna sytuacja Marii i Elizy, to oto scena dla was. Jeśli nie, keep scrolling.

Eliza wychodzi ze szkoły i kieruje się w stronę dziedzińca. Dzień jest naprawdę wspaniały. A zaraz miał stać się jeszcze piękniejszy, bo idzie na prawie-że-randkę-ale-jednak-nie z Marią. Uśmiecha się pod nosem i widząc wspomnianą partnerkę, macha do niej zaborczo.

Eliza: Pójdziemy najpierw do tej kawiarenki, wiesz której, tej w której pracuje Sally. Dawno tam nie byłyśmy, ale ostatnio rozmawiałyśmy i myślałyśmy o jakimś spotkaniu.

Marii rzednie trochę mina, miała ona bowiem nadzieje na wyjście sam na sam. Tak czy owak przytakuje i wyciąga dłoń w stronę Elizki. Ta, dosyć zdziwiona, chwyta ją i prowadzi powolnym spacerem w stronę wspomnianej kawiarni.

Maria: Możemy potem iść na spacer?
Elizka: Jasne, pogadam z nią i zapytam się czy będzie mogła urwać się z pracy.
Maria: Nie. Miałam na myśli spacer we dwójkę.

Elizka spogląda na Marię z trudem zdobywając się na zaskoczony uśmiech. Jeśli młodsza coś insynuuje, to może trzeba wyprowadzić ją z błędu? W końcu to nie miała być randka i wbrew jej poprzedniej ekscytacji Eliza nagle zatrzymuje się w miejscu i ogląda Marię poważnie. Czy na pewno obie są na to gotowe? Na poważny związek?

Eliza: Jasne. Wiesz co, możemy właściwie od razu na niego iść, a do Sally podejdę kiedy indziej. Chcesz iść do parku? Tam jest takie fajnie miejsce, gdzie praktycznie nikogo nie ma, a słońce pięknie prześwituje przez liście. Idealne na randkę.

Speszona lekko Maria uśmiecha się cała zarumieniona i przytakuje, znowu łapiąc Elizę za rękę. Obie kobiety ruszyły żwawo na ich pierwszą, oficjalną randkę.

Akt 1; Scena 4:

Co z pozostawionym samemu sobie Washingtonem?

Pralka stoi w miejscu, po krótkiej, acz burzliwej wymianie zdań. Lekcje w prawdzie zostały odwołane, ale czy to oznacza, że może on wrócić do domu? W zasadzie, nikt mu nie zabroni, ale co jeśli coś pójdzie nie po jego myśli w szkole? Jak kapitan na tonącym statku, tak i on powinien zostać w szkole. Ale jakoś... odechciało mu się. Wzdycha jedynie ciężko i rusza w stronę gabinetu pakować manatki i wracać do ciepłego domu, gdzie czeka nań już ciepła Martha z jeszcze cieplejszym obiadem.

Akt 1; Scena 5:

Jefferson tymczasem bije się z myślami ma temat Alexandra i Jamesa. Z jednej strony kocha tego drugiego, z drugiej strony nadal pała pewną dozą uczucia do Hamiltona. Nagle jego wzrok natrafia na karteczkę od Jamesa, która przypomina mu o tajemniczym spotkaniu. Szybko zapomina o swoich kłopotach, i niczym uniesiony jak na skrzydłach, rusza do swojego księcia.

Jefferson: Hejka James! Chciałeś się ze mną zobaczyć, nie?

James lekko zakatarzony podszedł do niego i złapał go za ramie.

Jefferson: Co się tu dzieje?

Wszyscy doskonale wiemy do czego to się odnosi, wiec wróćmy do ważnych wieści.

James: Thomas, kochanie, ta szkoła to jeden wielki bałagan, z którego musisz nas wyciągnąć. Hamilton pakuje się w plany finansowe, które mają na celu nadmierne spoufalanie się z Nowym Jorkiem, chociaż większość rady jest temu przeciwna. Gdzieś ty był jak cię nie było?

Zacznijmy od faktu, że słowo „kochanie" działa na Thomasa jak zaklęcie otępiające. Nie wychwytuje całych zdań, a tylko poszczególne słowa, a w dodatku nie do końca rozumie znaczenie większości, przez to, że James mówi szybko i z bardzo wyraźnym Wirgińskim akcentem, a Thomas po niecałym pół roku spędzonym we Francji nie rozumie większości dialektów pochodzących z południa.

Thomas: Eeeekh, no.., we Francji, przecież wiesz. Ale nie zajmujmy się tym teraz. Czy to naprawdę jest teraz najważniejsze? Jak coś, to mamy wolne. Chodz na jakąś kawę czy coś, okej?

James uśmiechnął się lekko i przyciągnął Thomasa do pocałunku. Teraz Jefferson nie miał już wątpliwości, że zdecydowanie wybiera Jamesa.

~~~~~~~~~~~~~~~~~
W końcu.
Okej, męczyłam się z tym rozdziałem dwa tygodnie, a nawet troszkę więcej.
Dziękuje wam bardzo za zrozumienie i liczę na to, ze zrozumiecie jeśli kolejny rozdział nie będzie za tydzień. Znowu nie wiem czy się wyrobie.
Ale hej, długi, dramatyczny rozdział, który jest... No dramatem. 💕☀️ I ma 1139 słów!
(Also omg media xD)
Tak czy siak kocham was piroshki i do zobaczenia w kolejnym!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro