Sarmacka melancholia
Raz chciałam polecieć jak Ikar w przestworza
Nie mnie była dana taka łaska Boża
Pokłosie zwątpienia znużenia niemocy
Zakradło się cicho dopadło mnie w nocy
Ambicje marzenia czcze mary na jawie
Przegnało spłoszyło ukryło w obawie
I chęci już nie mam by unieść swe kości
Z łoża marazmu z niebytu nicości
Nie wzlecę nie umiem poprostu nie mogę
Unoszę z wysiłkiem to rękę to nogę
Te palce przegrały z rozterką pisarza
Słowami strumieniem umysł nie obdarza
Znów jestem małym ulotnym człowiekiem
Co w pył się rozpada jak wiek długi wiekiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro