✞ ןnɟǝsnǝʇn!✞
- Te, cukier – zawołał, zdecydowanie wyższy, ale jak można porównywać się do kogoś wzrostem jeżdżąc na wózku? No właśnie, nie można – Zawsze byłeś taki zrzędliwy?
- Czy ty możesz zamknąć jadaczkę zasrany króliku? – spojrzał na niego z istną furią w oczach. Nie dość, że od samiusieńkiego rana nie odstąpił go na krok, ba! Nawet z zadowoleniem pchał jego wózek zabierając tym samym na niechcianą wycieczkę, to jeszcze trajkotał co chwilę jak jakaś katarynka. Toteż nie dziwota, że Yoongi znienawidził go jeszcze bardziej już po 5 minutach, a miał ich do spędzenia z nim jeszcze co najmniej 4 godziny! Naprawdę nie wiedział za jakie grzechy jakiś dziwny Pan tam z góry, go karał, jednak mógłby łaskawie przestać. – I czemu mówisz na mnie cukier, no do diaska! Jesteś młodszy, więc co najwyżej możesz mówić Panie Min.
- Wyglądasz jak cukier. Masz jaśniutkie blond włosy, jesteś uroczy gdy nie zabijasz wzrokiem i kojarzysz mi się z cukrem. Po prostu - wzruszył lekko ramionami, wyciągając dłoń, aby dotknąć jego blond pasem, jednak szybko odgonił tą myśl. On naprawdę potrzebował rąk w swojej pracy.
- Ale wiesz, że one są farbowane prawda? – spojrzał na niego z lekko uniesioną brwią. – I nie mów na mnie cukier, to denerwujące.
- Dobra cukier! – zawołał radośnie. – Tak właściwie, to nazywam się Jeon Jeongguk, ale moi znajomi mówią na mnie Kook. Możesz mówić na mnie Kook! – uśmiechnął się szeroko, znowu odsłaniając „królicze" zęby.
- Nie chce wcale na Ciebie mówić – spokojnie wywrócił oczami, następnie spoglądając na niego. – Chce wrócić do pokoju, więc zostaw mnie okay – lekko podirytowane spojrzenie utkwiło w jego twarzy na co on tylko przytaknął. Zaprowadził, a może trafniejszym słowem byłoby powiedzenie zawiózł go do jego pokoju. Upewnił się, że nie zrobi sobie znowu krzywdy, a jeśli czegoś będzie potrzebował to przywoła go.
Właściwie, starszy powiedział to tylko po to, aby młodszy już wyszedł, co owszem uczynił. Ale najpierw pościelił jego łóżko, a później wcisnął mu do rąk małe urządzenie. Szybkie wytłumaczenie, jakby był ułomnym, co oznaczają kolejne małe przyciski (i jak je naciskać), których było 3. Pierwszy oznaczał, że potrzebuje pomocy, nagłej. Drugi natomiast przywoływał pielęgniarkę, a trzeci opiekuna jeśli sprawa nie była „aż tak pilna", aby ściągać pielęgniarkę z 3 oddziału. Króliczek wytłumaczył mu jeszcze, aby się nie zdziwił jeśli czasami przyjdzie inny opiekun, mimo, że to „jego" oddział to nadal pracowało ich tu więcej, a zgłoszenie odebrać mógł każdy. I tylko to utkwiło mu w pamięci. Możliwość, że w razie wypadku, którego rzecz jasna wcale nie zakładał, ktoś normalniejszy, niż ten nieco narwany dzieciak przyjdzie tu.
A później został sam, z ciszą, która otaczała go z wszystkich czterech ścian, średniej wielkości pokoiku. Nie był co prawda mały, jednak wielkością się również nie szczycił. Był po prostu odpowiedni, może nieco za mały, aby mógł dojechać wszędzie, na to pomarudzi później. Podjechał do okna by rozłożyć swoje zeszyty i książki na bardzo szerokim, a bynajmniej szerszym, niż zwykle parapecie. Przez chwilę wyglądał przez nie, to mu się jednak szybko znudziło. Kolejną myślą było to czy ten parapet został zrobiony bardziej jako biurko, którego nota bene tutaj zabrakło (a w ofercie było!), czy to miało być miejsce na którym można spokojnie usiąść. Szkoda, że Yoongi nie mógł.
Spojrzał tylko na swoje nogi, przejeżdżając po miękkim materiale dłonią. Wygładził je delikatnie, jednocześnie zastanawiając się, jakby było stanąć na nich znowu. Zrobić krok, może dwa. Ewentualnie przebiec dystans, chociaż niewielki, malutki. I oh, to było definitywnie marzeniem blondyna, który z lekkim smutkiem otworzył jeden z notatników, aby następnie sięgnąć po długopis z torby. Włączył i wyłączył go z dwa razu, aby za moment dopisać kilka słów do wiersza, który zaczął pisać kilka dni temu. A może to było kilka tygodni? Nie pamiętał dokładnie, w jego pamięci został jedynie biały kubek z jakimś królikiem, z którego wtedy pił kawę. Nieco przesłodzona, chociaż wyraźnie mówił, że słodzi maksymalnie pół łyżeczki, mimo to wypił ją. Następnie odsunął od siebie z dala kubek z tym nieszczęsnym zwierzątkiem. Chociaż teraz najchętniej rozbiłby ten zakichany kubek na głowie tego całego Jeaona? Johna? Mniejsza o to! Tego durnego królika, który męczył go od samego przyjazdu tu. Skreślił kilka słów, za chwilę zapisując nad nimi ładniejsze zwroty, którymi mógłby je zastąpić. Właściwie wydawało mu się, że jest już na dobrym tropie, złapał wenę na nogi nie puszczając ani na chwilę. Widział już zakończenie, nieco przydługiego aktualnie wiersza, kiedy nagle usłyszał głośny, denerwujący śmiech dobiegający z zewnątrz.
Cisnął długopisem przed siebie, następnie próbując wyjrzeć kto śmieje się w tak diabelny sposób i śmie mu przeszkadzać kiedy akurat ma dobrą passę?!
Nie zobaczył praktycznie nic, może dwa czubki głowy. Jeden brązowo-włosy, drugi natomiast był ogniście czerwony. Zmarszczył brwi zauważając jeszcze jak znikają z pola widzenia, pozostawiając go rozgniewanego i jednocześnie zaskoczonego. Szybko jednak wypędził T Ą myśl z głowy zastępując ją inną, przyjemniejszą. Teraz bynajmniej nikt mu nie przeszkadzał, dlatego spokojnie wrócił do swojego czarnego długopisu oraz kartek. Starał się z całych sił napisać coś dalej, coś dobrego, pomysłowego, ale to było na nic. W jego głowie szalał jeden obraz, jedno wyobrażenie, jedna osoba, jedno nazwisko. I już wiedział, że bardziej, niż tego królika, nienawidził teraz Parka Jimina. Pieprzony dupek, który zamiast być jego przyjacielem, wbił mu nóż prosto w plecy.
Delikatny wiatr rozwiewał ich włosy na wszelkie strony świata. Delikatnie marchewkowa czupryna zdawała się być równie roześmiana co jej właściciel. Niższy chłopak chichotał niemalże do rozpuku sprawiając, że wyższy, kruczoczarny również śmiał się. Nie wiedzieli z czego się śmieją, wystarczyła chwilka, a jeden z nich zaczął chichotać, ciągnąc drugiego na soczyście zieloną trawę. I chociaż ten zapierał się ostatecznie wylądował na niej z p r z y j a c i e l e m, starając się zignorować fakt, że najprawdopodobniej oprócz nich były tam jeszcze robale, insekty i inne brudności. Tak, definitywnie wolał czystość i perfekcję, chociaż drugi ciągnął do wszystkiego co było piękne. Uraczył go tylko spojrzeniem spod długich rzęs i lekko podpuchniętych powiek, i dalej paść chichocząc, tym razem opierając się jednak na klatce, tak bliskiej mu osoby. Następnie powiedział coś szybko szczerząc się przy tym i podrywając do góry. Drugi zrobił to samo przyglądając się mu. Właśnie tak wyglądało szczęście? Prawdopodobnie, a bynajmniej miał nadzieje, że tak ono wygląda. Bo jeśli nie, to on prawdopodobnie pogubił się w swoim życiu i to już dawno. Możliwe, że wtedy gdy dziecinny chłopak skradł mu coś więcej niż bluzę, zostawiając mu tylko lukę z napisem „Od teraz to serce należy do Parka Jimina".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro