1.
Sen nie chciał przyjść, ale gdy w końcu się zjawił, sprowadzał jedynie to, co wydarzyło się dwa tygodnie wcześniej. Dean stojący z kosą Śmierci w ręku tuż nad klęczącym Samem. Miał go zabić, był w stanie to zrobić. Nie tylko siła znamienia napędzała go do tego czynu, ale również świadomość tego, że tylko w ten sposób może uchronić cały świat przed sobą. Znamię piekło żywym ogniem, popychając go do bratobójstwa, był bliski poddaniu się tej pokusie, zakończyć już to cierpienie, zabić swojego najukochańszego brata, a potem zgodzić się na propozycję samej Śmierci, by trzymała go z dala od ludzkości. Jednak w ostatniej chwili coś w nim pękło, zrozumiał, jak bardzo kocha Sama, jak wiele jest w stanie dla niego poświęcić. Zrozumiał, że będzie w stanie dalej męczyć się z pokusą mordu, chęcią oddania się znamieniu, zrozumiał, że zrobi to dla Sama, byle tylko ten mógł dalej żyć. Ścisnął w dłoni kosę i zamachnął się, jednak nie trafił nią własnego brata, a Śmierć stojącą tuż za jego plecami. Ostrze przebiło ciało starca. Po chwili do Deana dotarło co zrobił, wpatrywał się w mężczyznę wielkimi oczami, który rozpadł się na najmniejsze drobinki, pozostawiając po sobie jedynie małą górkę popiołu na ziemi. Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz, pomyślał Dean i od razu spojrzał na brata, który miał wciąż łzy w oczach, ale wpatrywał się w niego nie dowierzając.
- Czy ty właśnie zabiłeś Śmierć? - zapytał Sam zmieszany i zaczął się podnosić.
I właśnie wtedy to usłyszeli, dźwięk pioruna, który wdarł się do pomieszczenia baru, w którym się znajdowali i uderzył prosto w znamię Kaina na przedramieniu starszego Winchestera. Dean krzyknął przeraźliwie z bólu i upadł na kolana, gdy nagle piorun zniknął, a razem z nim... Znamię. Blondyn patrzył przez moment ślepo w swoją rękę starając się zrozumieć, co przed chwilą się stało. Przejechał dwoma palcami po swojej już nieskazitelnej skórze. Niemożliwe. Po chwili już biegł z Samem do impali, ziemia trzęsła się, a z niej z każdej strony wylatywał czarny dym zbierający się teraz na niebie. Znaleźli się w samochodzie, Dean odpalił silnik, chciał już ruszyć, ale nagle tylne koło ugrzęzło w dole, jakby coś chciało ich zatrzymać. Winchester starał się jeszcze wyjechać, uciec przed zbliżającym się teraz czarnym huraganem, który już po chwili ich otaczał. Starszy Winchester zdążył jedynie spojrzeć na Sama, a chwilkę potem znalazł się na polanie, w głębi wielkiej czarnej chmury. Zaczął się rozglądać, a wtedy ujrzał kobietę, która odwróciła się w jego kierunku i uśmiechnęła do niego.
- Witaj Dean, dziękuję ci za uwolnienie mnie - podeszła do niego bliżej, powoli i bardzo kobieco poruszając się w swej czarnej, długiej sukni. - Jesteśmy sobie przeznaczeni - odsłoniła swoje ramie, gdzie znajdowało się identyczne znamię, które niedawno zostało usunięte z przedramienia Deana.
Blondyn odsunął się. Zakręciło mu się w głowie i zapadł w sen. Miał wrażenie, jakby obudził się kilka sekund po całym wydarzeniu, ale gdy otworzył oczy na niebie świeciło słońce, a on leżał na suchej trawie na środku polany. Wstał powoli, rozejrzał się i dopiero po chwili zorientował się, że jest na górce jakiś kilometr od baru, w którym omal nie zabił Sama. W piętnaście minut znalazł się przy budynku, podszedł do impali, ale ona... Była pusta. Nikogo nie było na miejscu pasażera, gdzie powinien siedzieć jego brat.
- Sam?! - wykrzyknął Dean. - Sammy?! SAM!
Dean ocknął się siadając na łóżku i łapiąc z trudem oddech. Znów cała pościel była mokra od jego potu, a w głowie kręciło się od zapowietrzenia. Od dwóch tygodni nienawidził spać, za każdym razem było to samo, za każdym razem widział Ciemność, a potem Sama już nie było.
Usiadł na krańcu łóżka hotelowego i zwiesił nogi w dół na oślep szukając kapci. Schował twarz w dłoniach i odetchnął. Nie zdążył przeprosić Sama za wszystko, co zrobił ani podziękować za to, że był aż tak upartym kretynem, że zrobił wszystko, by uwolnić go od znamienia. W tym momencie nie miał pojęcia, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy swojego brata, o czym starał się nie myśleć, bo to tylko doprowadzało go do szału. W głębi ducha miał nadzieję, że Sam się znajdzie, że tak jak jego ta czarna chmura przeniosła gdzieś, skąd potrzeba wiele czasu by wrócić.
Wstał z łóżka i od razu poszedł do łazienki przemyć twarz zimną wodą. Gdy obmył zaspane oczy, spojrzał na siebie w lustrze, od razu krzywiąc się na swój widok. Wyglądał okropnie, od dwóch pieprzonych tygodni nie mógł spać, a raczej na przemian spał albo starał się nie zasnąć, by znów nie widzieć od początku całej historii. Odkąd Ciemność wydostała się, nie miał jeszcze z nią styczności, ani razu nie napotkał niczego dziwnego, może te wszystkie opowieści były zwykłą bujdą. Jednak jeździł sam na polowania, starał się jakoś funkcjonować, chciał pomagać, ale tak naprawdę wiedział, że zabijanie tych sukinsynów było jedynie odreagowaniem od rzeczywistości.
Cas też się nie odzywał. Dean wiedział, że ten cholerny dzieciak też brał udział w usunięciu znamienia, ale nie widział go od dawna. Ciężko mu było się do tego przyznać, ale tęsknił za nim. Był dla niego rodziną, a blondyn był w stanie zrobić wszystko dla swojej rodziny. Chciał go z powrotem, ale nie miał pojęcia gdzie miałby szukać. Nie był w stanie skontaktować się ani z Roweną, ani z Crowley'em, jakby oboje zapadli się pod ziemię. Już nawet nie umiał zliczyć, ile razy krzyczał w sufit imię anioła, by ściągnął te swoje skrzydlate dupsko albo żeby chociaż zjawił się i pokazał, że żyje. Jednak tego się nie doczekał.
Wciąż rozmyślając wymył zęby i wziął zimny prysznic na rozbudzenie się. Gdy wrócił do pokoju i ubrał się w świeże ubrania, wziął telefon do ręki i znów wykręcił numer Castiela. Przeczekał cały ciąg sygnałów połączenia, by usłyszeć głos anioła mówiącego „This is my voice mail, make you voice... a mail".
- Hej Cas, tu znów ja, Dean... Jakbyś mógł... Oddzwoń - powiedział do słuchawki, po raz setny, wiedząc dobrze, że Castiel nie odezwie się.
Odłożył telefon i znów usiadł na łóżku. Przeczesał palcami mokre włosy i westchnął. Był w kropce, nie wiedział, co ma robić.
***
Kolejny napad wściekłości sprawił, że Castiel schował się w jaskini w Alpach. Ciężko mu było przenieść się tu, ale gdy w końcu to zrobił ucieszył się, że będzie mógł trzymać się z daleka od ludzi. Zabił Crowleya będąc w paranoi, ale akurat tego nie żałował. Gorzej, gdy znalazł się na posesji czyiś ludzi, gdy schował się w szopie. Gdy jedno z dzieci znalazło go tam, myślał, że nie zdoła się powstrzymać i klątwa, która wciąż tkwiła w nim, weźmie górę i rozszarpie biednego dzieciaka. Jednak udało mu się uciec nie robiąc nikomu krzywdy. Gdy przeniósł się tutaj, stracił przytomność na dobre dwa dni, miał zbyt mało siły, łaska przez klątwę ledwo była aktywna, przez co musiał jeść, pić i spać, a zwierzęca teraz natura kazała mu polować i zabijać.
Był już wszystkiego świadomy, bolała go myśl, że zabił tyle saren, ptaków czy lisów, by móc się pożywić, ale wiedział, że to nie był prawdziwy on. Gdy klątwa odpuszczała, zaczynał myśleć. Najważniejszą myślą w jego umyśle był Dean, tak strasznie się cieszył, że udało się go ocalić, ale wiedział, co się stało dwa tygodnie wcześniej. Wiedział, że Sam zaginął i że Ciemność została uwolniona, a myśl, że nie może być teraz przy starszym Winchesterze dobijała go jeszcze bardziej. Nie chciał się do niego zbliżyć, to była ostatnia osoba, jakiej chciałby zrobić krzywdę, a teraz nie ufał sobie.
Teraz leżał na ukradzionym materacu przykryty kocem i trząsł się z zimna. W głowie rozchodził mu się dźwięk szczękania jego własnych zębów, a z ust wylatywała gorąca para. Wiedział, że gdyby zabrakło w nim łaski, zamarzłby tu na śmierć, jednak jakaś jej cząstka jeszcze w nim istniała, dlatego jeszcze nie był martwy. Był pewien, że ona w nim jest, bez niej nie słyszałby modlitw Deana. To dzięki niemu wiedział, co się wydarzyło, świadom był też cierpienia starszego Winchestera.
Podskoczył, gdy usłyszał dźwięk dzwonka swojej komórki. Jakim cudem ona się jeszcze nie rozładowała, nie miał pojęcia. Odczekał, aż skończy dzwonić i wtedy wziął telefon do ręki. Pod kocem zerknął na ostatnie nieodebrane połączenie... Dean. Uśmiechnął się pod nosem i westchnął. Nie mógł odebrać, nie mógł nic zrobić, ale to nie dlatego, że nie chciał, po prostu na razie nie mógł narażać Deana na niebezpieczeństwo, jakim stał się on sam. Gdy zobaczył, że Dean znów nagrał się na pocztę głosową, uśmiechnął się i zadzwonił pod wybrany numer. Zawsze to robił, chciał usłyszeć głos mężczyzny za którym tak tęsknił.
Tak jak myślał, wystarczyło mu usłyszeć głos starszego Winchestera, a zrobiło mu się lepiej. Myśl, że blondyn wciąż o nim myśli i wydzwania wprawiała go w lekką błogość, dzięki której był w stanie zasnąć.
Nagle poczuł niemiły dreszcz. Usiadł na łóżku ściągając z siebie koc, by go nie podrzeć. Już wiedział, co nadchodzi i co go czeka. Łzy, a raczej krew wypłynęła z jego oczu i zrobiło mu się gorąco. Warknął i wybiegł z jaskini jak opętany w poszukiwaniu jakiejś zwierzyny, którą mógłby zamordować, a potem się nią posilić.
***
Dean spakował ostatnią koszulę i zapiął torbę. Rozejrzał się po pokoju sprawdzając, czy niczego nie zostawił, a potem złapał za pasek od torby i podniósł ją. Kolejny pokój hotelowy w ciągu dwóch tygodni, który pozostawiał za sobą. Miał nadzieję zostawić w nim również koszmary, jakie nawiedzały go w nocy, jednak wiedział, że jest to niewykonalne. Wyszedł z pokoju i zamknął go na klucz, który już po chwili odniósł właścicielom. Zapakował torbę do impali i odjechał z parkingu. Znów w podróży, pomyślał, jednak to już nie było to samo. Nagle wszystko straciło sens, bo tej drogi nie mógł dzielić ze swoim najlepszym przyjacielem i ukochanym bratem. Ani jednego, ani drugiego już nie było w jego życiu, a ta myśl kazała mu się zatrzymać na poboczu i kilka razy z całej siły uderzyć pięścią w kierownicę.
- Przepraszam maleńka - powiedział cicho. - Teraz tylko ty mi zostałaś, a tak cię traktuję - powiedział ciszej, a łzy napłynęły mu do oczu. Taka była prawda, po tym wszystkim został mu tylko i wyłącznie samochód, nic więcej.
Odetchnął kilka minut i w końcu znów ruszył w trasę. Czekało go kilka dobrych godzin prowadzenia jego dziecinki, więc włączył Led Zeppelin i zaczął głośno śpiewać Stairway To Heaven. Pieprzona piosenka, pomyślał, sam tytuł kazał mu myśleć o Castielu. Przełączył piosenkę i starał się zająć myśli drzewami po obu stronach drogi, którą jechał.
Nie jechał do Kansas, bał się. Miał dom, a obawiał się do niego wrócić, chociaż w tym momencie nie mógł już go nazwać domem. Bunkier był przepełniony wspomnieniami i tęsknotą za Samem, wiedział, że jeśli tam wróci, nie pozbiera się, nie da sobie rady.
Teraz jechał na kolejne polowanie, czuł potrzebę wyżycia się na jakiejś pieprzonej istocie, a tylko zabijając potwory mógł czuć się chociażby trochę lepiej, ale i tak nic nie przynosiło takiego ukojenia, jak dwie butelki czterdziestoletniej whisky. Czuł, że zaraz po zamordowaniu całej zgrai wampirów uchleje się w trupa i nie będzie wstawać z podłogi przez kolejne kilkanaście godzin. Nie pierwszy raz to robił, dobrze pamiętał czas, gdy Sammy opętany przez Lucyfera trafił do klatki i tam pozostał, choć nie na długo, jak się później okazało. To właśnie wtedy, zanim postanowił ułożyć sobie życie jak zwykły, przeciętny Amerykanin, pił godzinami topiąc smutki w jednym z najlepszych trunków świata. Był alkoholikiem, przyznawał się do tego bez bicia, ale wiedział, że upijał się do nieprzytomności tylko i wyłącznie w kryzysowych sytuacja. Aktualną sytuację mógł nazwać kryzysową, dlatego kilkadziesiąt kilometrów przed miejscem, gdzie miał polować na krwiopijne stwory, kupił dwie butelki dobrej, starej whisky.
Dojechał na miejsce, rozpakował się w ruderze, którą zwano pokojem motelowym i zaczął przeglądać internet w poszukiwaniu więcej informacji na temat sprawy, którą właśnie chciał rozwiązać. Tak jak myślał, były to wampiry. Nienawidził wampirów, ale furia, jaką czuł w sobie po stracie brata sprawiała, że kompletnie obojętne mu było, co miałby zabić.
Nie miał pojęcia, że u jego boku stoi anioł pański, przyglądając się w ciszy jego poczynaniom i starając się rozczytać jego myśli. Łaska Castiela przybrała już na sile wypędzając z niego jeszcze działające resztki klątwy, ale nie chciał jeszcze ukazywać się swojemu przyjacielowi, dlatego postanowił pozostać niewidzialny. Usiadł na krześle tuż obok Deana i wpatrywał się w niego ciesząc się, że może go w końcu zobaczyć. Wiedział, że to trochę nie fair, ale to nie był jeszcze czas na powrót. Patrzył, jak starszy Winchester przegląda informacje federalne w laptopie związane z dwoma morderstwami w tym miasteczku, gdzie obie ofiary pozostawione były bez choćby kropelki krwi. Nie mógł patrzeć w to, co Winchester czytał, musiał nacieszyć się tym zgrabnym nosem, małym gwiazdozbiorem piegów na opalonej skórze, tymi cudownie pełnymi ustami i zielonymi oczami jak trawa w kwiecie wiosny. Westchnął cicho pod nosem, wiedział, że Dean go nie usłyszy, ale miał chęć go objąć i powiedzieć, że jest przy nim i razem poradzą sobie z tym wszystkim, razem odnajdą Sama i uporają się z Ciemnością, jednak nie mógł tego teraz zrobić.
Już trzy dni temu opuścił jaskinię w Alpach czując, że jego stan się polepszył. Potrzeba mordu ustawała, a krwawienie z oczu, ciągłe odczuwanie pragnienia czy zimna zmalało i już prawie mu nie dokuczało. Z nawrotem siły łaski poczuł znów emocje, o których już dawno zapomniał, a tęsknota stała się nie do zniesienia, dlatego postanowił odnaleźć Deana i towarzyszyć mu, sprawdzić, jak się ma i czy nie grozi mu niebezpieczeństwo.
Wrócił już dzień wcześniej, tuż przed tym, jak Dean położył się spać. Postanowił zmaterializować się tuż obok łóżka, na którym Winchester już twardo spał, w czym oczywiście mu pomógł widząc, jak mężczyzna się męczy. Zrobił to tak, że blondyn nawet nie poczuł działania jego anielskiej mocy. Siedział przy nim do samego rana, wpatrując się w każdy najmniejszy skurcz mięśni na jego twarzy, najmniejszych ruchów jego ciała i każdego grymasu wyskakującego na jego usta. Wiedział, co mu się śni, ale czuł, że nic nie może z tym zrobić, bo to, co wywoływało te koszmary było silniejsze od samego anioła. Cas podejrzewał, co to mogło być, a raczej kto.
Z zamyślenia wyrwał go nagły ruch twarzy Deana, jak się okazało właśnie nieświadomie patrzył mu w oczy, przez co anioł na moment odpłynął. Te piękne, jakże niemal jaskrawo zielone oczy wpatrywały się w niego z zamyśleniem. Nagle wystraszył się, że jednak nie był niewidzialny i Dean naprawdę go widział, ale blondyn w końcu znów spojrzał w ekran. Castiel odetchnął. Jednak nie podejrzewał, że starszy Winchester jakby podświadomie wyczuwał jego obecność.
Tak właśnie było. Siedząc przy artykule o wyssanych do ostatniej krwi ofiarach dwóch morderstw Dean poczuł się nagle dziwnie odprężony, a coś kazało mu z zamyśleniem spojrzeć w prawą stronę. Patrzył w ścianę ślepym wzrokiem, a w głowie miał kompletną pustkę, czyli coś, co nie zdarzyło się ani razu przez ostatnie dwa tygodnie. Mimo, że odczuwał minimalną ulgę nie był jej świadomy, jakby to całe anielskie działanie odbywało się poza świadomością łowcy.
***
Nic nie poszło po jego myśli. Nie miał pojęcia, gdzie jest, czuł jedynie smród stęchlizny i kocich odchodów, które miały ten specyficzny, jakże mocno drażniący zmysły zapach. Pieprzone wampiry wyczuły go gdy tylko zbliżył się do ich kryjówki. Działając zbyt pochopnie nie spodziewał się, że oprócz dwóch wampirów pojawią się jeszcze dwa następne. Gdy zabił dwóch krwiopijców, od tyłu zaszedł go inny łapiąc za głowę i uderzając jej bokiem o ścianę z taką siłą, że Dean zemdlał. Teraz czekał aż może ktoś do cholery się zjawi, by mógł przynajmniej obeznać się, w jakim miejscu się znajduje, bo aktualnie ciemność na to mu nie pozwalała.
Usłyszał nagle trzask, krzyk, a potem odgłos spadającego ciała po schodach. Podskoczył na te dźwięki, jednak po chwili wytężył słuch starając się usłyszeć coś jeszcze. Chwilę potem jasność oślepiła go, chociaż źródłem tego bolesnego światła była żarówka wisząca tuż nad jego głową. Zamknął mocno oczy z grymasem na twarzy, a gdy ból w skroniach ustał, otwarł oczy chcąc zobaczyć, kto zapalił owe światło.
Zatkało go, gdy ujrzał postać, której kompletnie się nie spodziewał. Mężczyzna stojący nad nim z kamiennym wyrazem twarzy i ostrym, błękitnym wzrokiem wlepionym w niego nie ruszał się kompletnie. Dean wstrzymał oddech, a serce zabiło mu mocniej uświadamiając sobie, że to nie jest pieprzony sen.
- Cas? - zapytał Winchester zdławionym głosem, a anioł złapał za sznur, którym mężczyzna był przywiązany do krzesła i uwolnił go.
- Witaj, Dean.
____________________
Oto pierwszy rozdział mojego nowego ff, mam nadzieję, że wam się spodobało. Opowiadanie dostępne jest również na ao3 -> http://archiveofourown.org/works/11999514
Proszę o komentarze i gwiazdeczki, jeśli się podoba ^^
Do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro